środa, 3 czerwca 2015

Nowe opowiadanko (zczerwca 2015 na słowo PUSTKA)

PUSTYNNY KRZEW

Pecos, Texas, 20 czerwca 1989

Droga Lilly,
Nigdy nie sądziłem, że napiszesz do mnie list. Wprawdzie to już nie ten adres, bo zmienili numeracje domów, ale znajomy listonosz wiedział, gdzie mnie szukać. Pisząc do mnie byłaś jeszcze w tamtej epoce. Rozumiem, to prawie trzydzieści lat. Trzydzieści suchych, wietrznych lat. Niewiele zmieniło się w moim...  naszym miasteczku.
Pamiętasz, stacja benzynowa mojego ojca. Za nią już koniec świata. Stanową dwudziestką do Abilene, a potem dalej i dalej toczył się Twój Dodge, jakby wiedział, że już tu nie wróci. Zakurzył drogę za sobą, puszczając w niepamięć to małe, ciche i trochę gnuśne miasteczko. Pamiętam, stałem na poboczu i nie mogłem uwierzyć.
Kurz się rozwiał, droga świeciła pustką, a ja wróciłem do domu, który po części był stacją benzynową a zarazem, gdyby zasłonić dystrybutory, gotowym elementem scenografii dla westernu.
Ojciec krzątał się jak zwykle tu i tam, w swoim niebieskim kombinezonie, stwarzając wrażenie ruchu w interesie, który jednak drzemał sobie spokojnie z braku chętnych na benzynę. Ci, którzy startowali z El Paso i jechali do Dallas, wiedzieli, że w taką podróż trzeba mieć pełny bak już na starcie. Przemykali przez Pecos jak ścigające się konie, nie racząc spojrzeć w bok, gdzie stary, siwy człowiek w kombinezonie, gotów był nalać paliwa, pogadać a może nawet umyć szybę.
Lubił cię bardzo. Cieszył się jak dziecko, kiedy mógł poczęstować Cię własnoręcznie zrobioną lemoniadą, a Ty piłaś ją łapczywie ocierając potem usta wierzchem dłoni. Mam ten obraz przed oczyma. Ten i wiele innych. Przed moimi oczami przewijają się króciutkie filmiki z Tobą w roli głównej. Wiele i niewiele zarazem. Zacznę od naszej stacji. Pamiętasz, obok domu była huśtawka na dwie osoby. Kiedyś tato zrobił ją dla mamy. Lubili huśtać się patrząc na zachód słońca nad Teksasem. Pamiętasz jeszcze te zachody? Jakby niebo krwawiło idąc ku nocy. Potem już my razem, na tej huśtawce, podziwialiśmy je, w ciszy. Powiedziałaś wtedy, że niebo chyba płacze krwawymi łzami za dniem, który utraciło, ale jak się prześpi, odżyje.
Tak też myślałem o nas. Myślałem, że odjedziesz, ale przecież musisz kiedyś wrócić, bo życie kołem się toczy.
Przecież byliśmy sobie najpierw jak brat i siostra, potem oboje dotknęliśmy swoich rąk jakoś inaczej i przeraziłem się. Ty chyba też, że coś się zaczęło, coś dziwnego i pociągającego zarazem. Twoje włosy nie były mi już obojętne. One pachniały. Twoja sukienka mieniła się kwiatkami, które tańczyły dookoła Ciebie, a ja coraz częściej stałem jak idiota, nie wiedząc, co począć z tym odkryciem.
Pomogliśmy sobie oboje. Tego lata Pecos River była wyjątkowo piękna. Chłodna woda, piasek plaży i pustka dookoła. Zmęczeni bieganiem w wodzie, usiedliśmy w cieniu drzew. Rzeka szumiała, pluskała, przekomarzała się z piaskiem brzegu.
Dotknęłaś mojego ramienia i spojrzałaś mi w oczy. Potem już wszystko potoczyło się jak ta woda w rzece. Nieubłaganie narzuciła nam nasz nurt, dała bezzwrotną pożyczkę czułego dotyku pierwszej miłości.
Jestem już starym człowiekiem. Mam czterdzieści trzy lata i nadal czerpię z kapitału, jaki ofiarowała nam Pecos River. Ona ciągle udziela mi następnych kredytów, nie pozwala zapomnieć tego popołudnia nad rzeką.
Czasami miałem chwilę zwątpienia. Zwłaszcza po śmierci ojca. Od jakiegoś czasu narzekał, że się zbyt męczy. Wstawał coraz później a i za dnia przysypiał w różnych dziwnych miejscach. A to na ławeczce przed stacją, albo za domem w dawnej stajni, znajdywałem go śpiącego na beli słomy, albo przy stole w kuchni.
Tego wieczoru, kiedy przygotowałem już dla nas kolację, zauważyłem, że znowu zniknął.  Znalazłem go na huśtawce. Siedział w jej rogu, oplótłszy ręką sznur, zachował pozycję siedzącą. Tylko głowa opadła mu nisko na pierś. Myślałem, że znowu zasnął.
Dopiero po jego śmierci, poczułem, czym jest samotność. Coraz bardziej bladł Twój obraz. Zacierał się, niszczał jak farba z okien, o których wiesz, że kiedyś były białe. Traciłem nadzieję, wiarę, że kiedyś jeszcze Cię zobaczę. Przyjedziesz już z pewnością innym samochodem, drogą, którą odjechałaś i powiesz:
- Wiesz widziałam już wszystko, a teraz chciałabym się pohuśtać na twojej huśtawce!
Takie i inne głupie scenariusze plotła moja wyobraźnia, kiedy siedziałem na ławeczce przed stacją i patrzyłem na toczące się, koziołkujące po naszej drodze krzewy biegacza pustynnego. Splątane gałązki swoją gmatwaniną tworzą idealną figurę, kształt znany w kosmosie - kulę. Jak nikt w miasteczku, lubiłem je za spryt, wytrwałość i godną podziwu umiejętność wędrowania.  Gdybym nie był tak bardzo przywiązany do tego miejsca, pewnie porwałby mnie wiatr z wołaniem:
- Hej Panie Tumbleweed, do roboty, toczcie się, zatarasujcie tę drogę, aby już nikt nią nie wyjechał!
Nie mogłem opuścić tego skrawka ziemi nieprzyjaznej. To przecież jedyne miejsce na ziemi, w kosmosie, do którego istnieje szansa, że wrócisz.
Sprzedałem stację benzynową. Wydawało mi się, że idiota, który ją kupi, będzie przędł tak cienko jak my z ojcem. Myliłem się. Dokupił jeszcze kawałek ziemi i wybudował wielką stację Exxon. Z barem szybkiej obsługi, toaletą i wiecznie brzęczącą muzyką. Dom zostawił mnie. Widocznie stwierdził, że dom jest zabytkiem, ja też, więc przyciągniemy turystów. Jak niedźwiedzie w Yellowston.
Siedzę więc, jak skamielina na naszej huśtawce i patrzę w przestrzeń. Słońce zachodzi tak samo, jakby nic się nie stało. Noc nie przynosi ochłody. Opuszczam rondo kapelusza niżej i spod niego patrzę przed siebie.
Nic tylko szeleszcząca cisza, żar lejący się z nieba i pustka. Chrzęszczący w zębach piasek, kojący cień kapelusza i piekący skwar poza nim.  Namacalnie czujesz pustkę.  Jest jak nieznośny smród, ale z czasem się przyzwyczajasz.
Wtedy siedzisz, wpatrujesz się w drzewo i nie chcesz, nie możesz nic zrobić i... nic nie robisz. Po prostu siedzisz, patrzysz i nic nie czujesz.
I tak sobie trwam w beznadziei z wielką pustką w sercu.
Ehhh... ale, co ja będę więcej Ci pisać... przecież wiesz, o co chodzi. Doskonale wiesz.
Pytasz, co u mnie? - Wszystko ok! Pewnie to chciałaś usłyszeć.

Zawsze Twój Ben






opowiadanie powstało dla słowa PUSTKA