sobota, 17 listopada 2012

BAJKI ZE ŚNIEGU - Papierowe serce


Przygoda druga

papierowe serce



Minęło sporo czasu od ostatniej wyprawy Laponka.  Jakoś nie czuł potrzeby wystawiania nosa poza swoją karteczkę, a poza tym Jarmo położył na niej inne kartki z innymi rysunkami.
Świat zewnętrzny stał się zbyt ciężki, otulił maleńki światek krasnoludka nie dopuszczając doń i światła i dźwięku. Nie rozpoznawał dnia i nocy, nie słyszał głosu Jarmo, gdy ten przekomarzał się z jakąś dziewczyną, często słuchali muzyki a potem robiło się dziwnie cicho.

Laponek skupił się całkowicie na swoim stanie posiadania. Jako rysunkowy człowieczek nic nie musiał robić. Wystarczy, że był. On, jego koty i myszy.
Te ostatnie ciągle miały za złe kotom, że ich sen jest zbyt czujny a ich pazurki zbyt głośno drapią podłogę, kiedy przebiegają obok nich.


Na szczęście oba koty są tak leniwe i tak bardzo przywiązane do swojej poduszki, że bojąc się utraty miejsca na niej wolały udawać, że nic nie słyszą.

Dni mijały. Noc polarna ustąpiła niechętnie miejsca dniowi, potem dzień zdawał się być zbyt zmęczony ciągłym wstawaniem i zmierzchaniem.
A po równonocy lub równodniu, noc polarna zaczęła odzyskiwać utracone pozycje.
Znów zawołała do siebie asystentkę Szarość, która jak zwykle z wielka ochotą zaczęła wszystko pokrywać bezbarwnością. Ale do czasu, Szarość zmęczona samotnością postanowiła przyoblec białą ślubną suknię, marząc o tym, że kiedyś Mróz wreszcie zauważy jej starania, spojrzy na nią łaskawie i usztywni fałdy jej śnieżnej kreacji.

Tego wieczora śnieg zaczął padać delikatnie, jakby chciał stworzyć delikatny szkielet pod jej krynolinę. Niestety ziemia była jeszcze zbyt ciepła i płatki natychmiast zamieniały się w wodę, dodając urody Szarości.
Raptem w cichutki świat Laponka wtargnął dźwięk podobny do przesuwania kamieni po piasku.
Nagle światło, inne niż to z kominka, rozjaśniło pokoik w chatce, słychać było głos Jarmo:

- Ach nic się nie stało Marleen, zaraz pozbieram te kartki, a Ty połóż torebkę na fotelu przy oknie.
I tak dzięki Marleen, która trochę niedbale rzuciła swoją torebkę na plik kartek.


Laponek mógł znów zerknąć na świat w trzech a nawet czterech wymiarach, usłyszeć inne głosy niż mruczenie kotów, trzask polan w kominku i popiskiwanie myszy.
Nadstawił ucha….

- Nawet ich nie dotknę – powiedziała Marleen – pomieszałabym ci całą akcję i pewnie wyszłoby ci takie dzieło jak ten dzisiejszy film! A co to? – spytała – Jaki piękny rysuneczek chatki… kiedy to zrobiłeś? Nigdy go nie widziałam. Jaki śmieszny i śliczny krasnoludek! Przecież to nie do tego komiksu, który rysujesz!

- Nie – odpowiedział Jarmo – to jakaś siła wyższa kazała mi to narysować… i wiesz, miałem kiedyś wrażenie, że ten Krasnoludek mówi! Słowo!

- Jarmo… chyba żartujesz jak zwykle! Wypiłeś przed chwila kieliszek czerwonego wina i widzisz, co alkohol robi z człowiekiem? Ja wiem, że Krasnoludki są na świecie, ale żeby akurat Tobie się objawił, to chyba wielka nieostrożność z jego strony! Popatrz lepiej na mnie, ja też mówię a nie jestem krasnoludkiem…. Zaręczam, że nie, i zaraz się o tym przekonasz! – Dodała z lekkim uśmiechem.

Powiało perfumami, kobietą i jakimś nieokreślonym zapachem szczęścia, świeżej pościeli, mydła i ziół. Szczebiot Marleen zdawał się cichnąć i słabnąć, ale atmosfera jej 
istnienia zlała się ze smakiem zachwytu Jarmo nad delikatnym pięknem ich uczuć. Szyby w oknach jego pracowni zaparowały łzami wzruszenia, Szarość nie mogła dojrzeć niczego, poza czerwonym drżącym blikiem wina w kieliszku.

Laponek siedział zauroczony. Do tej pory sądził, że Jarmo, jak zwykle sam, spędza wszystkie dni podobnie. Nie przypuszczał, że wraz z pojawieniem się Marleen, do smutnej pracowni, wpadnie kolor i światło. Jego rysunki nabiorą ekspresji i głębi. Dzięki niej Laponek znów będzie mógł wyjść na drugą stronę kartki, na której go narysowano.
Gdzie czekają nowe, być może wspanialsze przygody i zadania do wykonania. Podekscytowany, pogłaskał koty, dołożył do kominka i stojąc obok niego, czekał na ciszę, która powie mu, że droga wolna…
Tym razem znalazł się na blacie stołu, na którym „leżał” Jego domek. Kartek nie pozbierano. Piórka z zaschniętym tuszem sprawiały wrażenie niedomytych. Ołówki i gumki cichutko szemrały jak zwykle o wyższości korekty nad rysunkiem bez korekt. Jałowość takich dysput spowodowała, że Laponek pobiegł na brzeg stołu, ku oknu, aby zobaczyć ile zostało z dawnego widoku, co się zmieniło na dobre a co na złe.
Usiadł na brzeżku, spuścił maleńkie nóżki, trzymając się mocno, aby nie spaść z tej ogromnej dla niego wysokości.
Z zaciekawieniem oglądał świat, który za sprawą makulatury, na jakiś czas zniknął z jego pola widzenia.
Znów trafił na tę samą porę roku. Panosząca się wszędzie Szarość walczyła zacięcie ze światłami neonów, chlapa ze świeżo roztopionego śniegu usiłowała zamazać czerwień samochodowych świateł stop i czerwono żółto zielonych świateł na skrzyżowaniu ulic.
Niebo usiłowało przybrać barwę kamienic, aby nie można było stwierdzić gdzie kończy się miasto, a zaczynają się chmury i czy te otwory okien są w chmurach, czy w domach.
Pokój Jarmo znajdował się na ostatnim piętrze narożnej kamienicy, wyznaczającej jedną z czterech, zamykających skrzyżowanie ulic.
W dole Laponek zobaczył oświetlone okna wystawowe sklepów. Po lewej stronie duże, oświetlone okno, ujawniło zarys kobiecej sylwetki.

Wytężył wzrok i zobaczył manekina kobiety w czarnej przybranej pajetami sukni, stojącej w pozie dystyngowanej piękności. Nad sklepem był napis „Madamme”. Na wprost na wystawie pod napisem „Kwiaciarnia” piętrzyły się wazony pełne ciętych kwiatów i kwiatów doniczkowych stanowiących tło dla wazonów.
Po prawej stronie, w podobnym oknie jak w „Madamme” stał manekin męski. W smokingu z białymi rękawiczkami w sztucznie ustawionej dłoni. Nad nim napis „Monsieur”.

Na pobliskim zegarze wskazówki ułożyły się w jedną pionowa kreskę, dotykającą godziny 12. Rovaniemi było pod panowaniem nocy. Laponek chłonął każdą chwilę, każdy spóźniony samochód, spieszący do swojego garażu, każdego kierowcę w samochodzie spieszącego do swojego domu, widział parę gawronów zagubionych w zaułkach, szukających schronienia na tę noc.
Wreszcie wszystko znalazło swoje miejsce. Przestrzeń zamarła w oczekiwaniu na inny spektakl.

Powoli, dawkując przyjemność oglądania, Zima zaczęła ubierać się w jedyny znany jej styl: iskrzącą biel. Białopuchą miękkość, doskonałą białość, czystą lekkość i skrzącą się ciszę. Zaczął padać, doskonały w kształcie płatków, śnieg.

Światło bijące od wystaw zdawało się drgać, mienić się, świecić nie tak, jak je nauczono. Chwilami mrugało zalotnie jakby uwolnione od obowiązków.

Szyby dzielące oba manekiny wydawały się być drżącym ciałem, żywym organizmem, przekomarzającym się z obiema postaciami w nienaturalnych pozach.
Nagle jednym ruchem zgranego duetu baletowego, obie szyby odsunęły się z okien i tańcząc podeszły do okna z kwiatami. Lekki wiatr i kilka płatków śniegu poruszyły jej suknią z pajetami i jego białą rękawiczką… Obie postacie lekko, zsunęły się z wystaw i stanęły naprzeciwko siebie. Ona w sukni z pajetami, on w smokingu, z białymi rękawiczkami w dłoni.

Laponek patrzył jak padający śnieg tworzy biały dywan dla stojących postaci. Ich namalowane twarze przybrały ludzką miękkość i blask. Oczy świeciły łzą a usta lekko drżały. Jedynie ciała pozostały martwe. Ciała manekinów z masy papierowej. Patrzyli sobie w oczy w sposób, którego na co dzień ludzie nie stosują, czasem aktorzy usiłują wykrzesać coś więcej ze spojrzenia, ale udaje się to tylko nielicznym.

- Z papier mache masz tors zrobiony.
Lecz serce w Twojej piersi bije.
      Oczy masz szklane, wzrok zdumiony.
Czy zatem ciało Twe ożyje?

– cichutko zaśpiewał krasnoludek patrząc na postać w smokingu.

Zdziwienie Jego tym stało się większe, gdy to samo dostrzegł w twarzy kobiety. Usta jej zadrżały, a w oczach pojawił się, bezmierny obraz zachwytu chwilą, miękkość spojrzenia, jakie mają zakochane kobiety.

- Co się dzieje na tym świecie! – pomyślał Laponek. Wszędzie rozpanoszyła się miłość. Rozumiem Jarmo i Marleen, ale tu? Przecież to nie są żywi ludzie… no tak, ja też nie jestem człowiekiem i …też mam serce.. Ale przynajmniej ja nie robię z niego użytku.  To znaczy jeszcze nie zrobiłem….

Całkiem pomieszało się w biednej główce krasnoludka. Wysnuł jakaś tezę i próbując ją udowodnić sam sobie zaprzeczył. Już nie był niczego pewien. Gerda kochała nieszczęśliwie i nie wiadomo czy kiedykolwiek pokocha,
a teraz Ci… Przerażająca perspektywa – pomyślał.
Tymczasem śnieżyca rozpętała się na dobre. Miasto zaległo ciszą. Żaden samochód nie zechciał wystawić reflektora. Para manekinów stała niewzruszona, mimo,
że ich stopy zagłębiły się w bieli po kostki.

Oświetleni latarniami rzucali kilka cieni na białym puchu, co dawało wrażenie, że stoją w gwieździe z cienia i skrzącej się bieli. Wydawało się, że ich usta poruszają się tak, jakby szeptali do siebie. Nawet leciutkie obłoczki pary wydostawały się na zewnątrz. Wydawało się, że to żywi ludzie, dopóki wzrok nie padł na jego wykrzywioną w bezruchu rękę z rękawiczkami, albo jej odgięte palce w geście prezentacji osoby i stroju.



 Zaintrygowany zaobserwowaną sceną Laponek nie usłyszał pierwszego tej nocy dźwięku, pochodzącego z zewnątrz. To warkot silnika dużego samochodu.
- To muszą być pługi śnieżne- pomyślał.

I wtedy stała się rzecz odwrotna. Obie postaci zaczęły odsuwać się od siebie, kreśląc w śniegu butami linie do swoich wystaw. Nieubłaganie, z powrotem stanęli na swoich postumentach. Szyby pożegnały okno kwiaciarni i zamknęły ich w klatkach ze szkła, draperii i zapachu kurzu, jaki czasem panuje w starych wystawach sklepowych.
Świat za oknem przybrał maskę codzienności.

Pługi przejeżdżając, zniszczyły jedyny ślad na śniegu, który mógł być dowodem, że niemożliwe istnieje. Laponek wstał z krawędzi stołu i poczłapał dziwnie smutny do swojej karteczki z domkiem. Usiadł na fotelu, kot widząc jego smutek usiadł mu na kolanach i zaczął mruczeć.
- Pewnie właściciele sklepów będą się rano zastanawiać, skąd tyle wody na wystawie! – powiedział do kota.
Kot podniósł jedynie łebek i lekko nim potrząsnął na znak, że Laponek znowu plecie bzdury.




 Dzień minął szybko. Tak się dzieje w momentach, kiedy jednakowe godziny zlewają się w jedną jednakową całość, nierozróżnialną dla oczu i uszu. Taki dzień przypomina rozciąganie gumy do żucia, kiedy pasmo staje się coraz cieńsze i cieńsze aż pęka nieciekawie.
Kiedy zapada zmrok ludzie wracają do swoich domów, coś gotują, rozmawiają i żyją, aż z kolei oni też zapadają w rozciągliwy sen, snują swe marzenia nawijając je na szpulkę nocy.
Kiedy znów zapadła cisza a Jarmo i Marleen leżeli cichutko posapując we śnie, Laponek postanowił sprawdzić, czy to, co zobaczył, znowu się powtórzy.

Tym razem śnieg już nie padał. Lekki Mróz chyba wysłuchał błagań Szarości i w podzięce za jej konsekwentne prośby usztywnił białą powłokę sukni.
Nielicznym przechodniom podobało się to trzask zmrożonego śniegu pod stopami. Dźwięk przypominał chrupanie ciasteczek, przez co stawał się przyjemny.  Dzięki temu, że Szarość była zajęta kompletowaniem białej kreacji, u ludzi pojawiły się zaróżowione nosy i ciepłe kolorowe czapki na głowach.
Znów jak poprzedniego wieczora, ruch zamierał. Termometr za oknem dumnie wypinał pierś ze słupkiem – 20 stopni. Ostatnie samochody gasiły swoje silniki i światła. Noc brała w posiadanie Rovaniemi jak zwykle cicho, ale zdecydowanie.
Laponek, co chwilkę zerkał na okna wystawowe. I znów, tak jak poprzedniej nocy, tuż po północy, szyby odsunęły się z okien i popłynęły do samotnego okna kwiaciarni. Po chwili znowu cichym brzękiem szkła zaczęły swoją rozmowę.

Z otwartych okien spłynęły dwie postacie i stanąwszy naprzeciw siebie, podjęły jakąś przerwaną rozmowę. Tym razem, krasnoludek postanowił posłuchać, o czym mówią. Nie kierował się zwykłą dla innych ciekawością, wiedział, że tu dzieje się coś tragicznego, coś, co najprawdopodobniej będzie wymagać jego pomocy, a do tej był bardzo chętny.
Postanowił rozpędzić się przez całą szerokość stołu i zanurkować w szybę oddzielającą go od tego, co na zewnątrz.  O mało co nie potknął się o leżący ołówek, ale udało się! Szyba zachowała się godnie, przepuszczając ciało krasnoludka na zewnątrz. Teraz tylko trzeba cichutko spłynąć na dół i schować się w załomku muru.
Obie postacie stały dość blisko siebie. Wiatr, który zawsze nocą hasa sobie po ulicach, rozwiewał jej delikatne, brązowe włosy, a suknia mieniła się jak rozgwieżdżone niebo nad Saharą. Jej twarz straciła w tym momencie niedokończone rysy, jakie maja manekiny.

Usta były pełne i czerwone… no i te oczy tak czyste jak oczy dziecka, ufne i szczęśliwe radością, jaką mają małe dziewczynki otrzymawszy to, o czym marzyły.
  
On, w smokingu, wysoki brunet, o zielonych oczach, miał w nich wyraz bezgranicznego oddania. Jednocześnie Jego twarz była napięta, jakby chciał rzucić te przeklęte rękawiczki na śnieg i objąć Ją mocno. Wiedział, że to niemożliwe, więc starał się jedynie przybliżyć swoją twarz do Jej twarzy, na tyle, ile pozwalała szyja z papier macheÜ.
Nie przeszkadzał im mróz i wiatr. Nie obawiali się, że ktoś mógłby ich zobaczyć wyjrzawszy przez okno.

- Być może, tylko ja mogę ich widzieć. Tylko mnie takie cuda mogą się przydarzyć – pomyślał Laponek.

Jej usta drgnęły i krasnal usłyszał jej słowa:

- Witaj Ben…

To chyba słońce swoim promieniem
W szybę stuknęło tego poranka.
Jesteś ułudą, czy mym marzeniem?
Nieznanym ciałem mego kochanka?
- Ben – pomyślał Laponek – to chyba od Benedykt? Skąd takie imię? Niezwykłe.

- Witaj Amy…. – powiedział Ben.

W bladej poświacie zimowej nocy
Sen swój o Tobie srebrzyście snuję
Głaszczę twarz Twoją, zaglądam w oczy,
Lecz w dłoniach jedynie pustkę czuję!

Jego głos, wyrażał więcej rozpaczy niż głos Amy. Ona mówiła spokojniej, jakby już dawno pogodzona z sytuacją, wiedziała, że nie ma sensu rozpaczać. Trzeba się cieszyć chwilą, nawet, jeśli ta jest tak krótka. Amy wiedziała, że są jedynie chwile załamania, ale wystarczy popatrzeć na coś pięknego i złe mija, przynajmniej na jakiś czas.
Na skrzyżowaniu, pojawiła się dorożka! Przerażony Laponek chciał coś zrobić, zatrzymać ją, krzyknąć… ale nie zdążył.
Dorożka nie miała woźnicy ani pasażera. Przemknęła przez obie postaci nie czyniąc im krzywdy. Po prostu przeniknęli przez siebie. Nawet koń się nie spłoszył.

- To musi być jakiś rekwizyt z innej bajki – pomyślał. W takie noce bajki uwalniają czasem swoją zawartość.

Tak się dzieje po to, aby nie skostniały w swojej formie. Dzięki tak prostemu zabiegowi, nawet te najstarsze postaci poznają przyszłość, zaprzyjaźniają się z najnowszymi bohaterami. Pinokio nie musi kłamać, jak mu kazano. Wilk zjadać Babcię, a Calineczka poślubić kreta.

Wszyscy robią, co im się podoba. Jedyny warunek to ich powrót wraz ze świtem do właściwych książek. Inaczej bibliotekarze poumieraliby na zawał serca.



Wyobraźmy sobie to straszne zamieszanie, gdyby wilk kłamał a Calineczka wydostała się z lampy Alladyna i wyszła za mąż za Kopciuszka!

No tak, Laponek popłynął w boczną odnogę swoich myśli nie zauważając, że Ben i Amy nadal stoją niewzruszeni, mówiąc do siebie najpiękniejsze słowa, jakie wymyślili ludzie, aby wyrazić to szczególne uczucie właściwe tylko im …najprawdopodobniej.
Nic nie wskazywało na to, że choć o centymetr przysunęli się do siebie. Bezlitosny czar uwięził ich w nienaturalnych pozach, niemożliwych do przełamania.

Jeszcze raz odezwał się Ben:

I znowu nocka - pocieszycielka
Wyrwie mnie z klatki, serce ośmieli,
Lecz rzuci w odmęt, gdzie rozpacz wielka,
Bo cały kosmos przecież nas dzieli.

Łzy popłynęły po policzkach Amy. Zamarzając tworzyły sznur pereł. Z dachu spadł sopel lodu. To znak, że na dzisiaj koniec widzenia.

Znów postaci cofnęły się do swoich okien, szyby zamknęły jedyną dla nich drogę. Świt wstawał jak zwykle zaspany i niechętny ludziom. Ludzie też nie byli chętni świtowi i tak odwieczna niesympatia trwała niczym niezagrożona.

Laponek wspiął się po chropowatości muru aż do okna pracowni. Postanowił ogrzać się jeszcze przy kominku
a potem z kotem na kolanach przemyśleć to, co widział.

Podejrzewał, że oboje zaklęci w swej niemocy, powtarzają ten spektakl w nieskończoność.
Całe dnie patrzą na siebie oczami producenta figur wystawowych, z nienaturalnym pustym uśmiechem na tekturowej twarzy.
Lecz pewnie w środku każdej z figur bije ogromne serce, które ktoś tam umieścił, nie wiadomo, z jakiej przyczyny
i co chciał przez to uzyskać.

Może wiedźma, czarownica lub szamanka, zazdrosna o ich piękno, sprawiła im taki koszmar? Rozpacz do końca świata i ani minutki krócej?

Laponek poczuł, że ma misję do spełnienia. Nie wiedział tylko jak się do tego zabrać.

Postanowił jutro usłyszeć więcej, może to da mu jakąś wskazówkę?
Następnej nocy, znów ukryty za rynną, czekał już na nich, żeby nie uronić ani słówka.
- Och, kochana Amy…
Świat bywa dla mnie niezbyt łaskawy
Ze snu wyrwawszy serce uśpione.
Wciąga całego w te ludzkie sprawy,
Karząc za czyny niepopełnione.
-Kochany Ben, nie bądź tak smutny…- powiedziała Amy


Przez chwilę, miało się wrażenie jakby Jej ręka chciała dotknąć Jego policzka a głowa oprzeć na Jego piersi..ale to było złudzenie wywołane silniejszym podmuchem wiatru.

Śpiewny głos Amy zanucił drugą tego wieczoru zwrotkę:

Lecz kiedy świat się już uspokoi
Spraw i przedmiotów przepłynie rzeka
Tylko myśl o tym, że sen ukoi
To, czego me ciało nie doczeka.

- Amy, powiem Ci coś jeszcze dzisiaj…

Czekam w noc mroźną, wietrzną i ciemną
Tam, gdzie upiory w kątach się kryją.
Liczę, że przyjdziesz i będziesz ze mną
A nasze ciała wreszcie ożyją.
- Może kiedyś… Ben, może kiedyś.. – ze smutkiem odpowiedziała Amy.

- Nie chcę abyś była taka smutna, Amy. Mam dla Ciebie kilka cieplejszych słów:

Sierp księżycowy jest już na niebie,
Zdaje się chylić głowę ukłonem.
Ty jesteś przy mnie, i mam tu Ciebie
W noce zimowe… moje szalone.

- Jesteś kochany Ben, a ja mam tu tylko Ciebie i też kilka miłych słów:

Twój pocałunek jak róży płatek
Otarł me usta miodu spragnione.
Kiedyś wsiądziemy na wspólny statek,
By ruszyć w podróż przez nieznajome.
I znów jak poprzedniej nocy sopel dał znać, że to koniec spotkania. Wszystko wróciło na miejsce. Laponek też.

Nie dowiedział się więcej niż przypuszczał. Tajemniczość zdarzenia sprawiła, że zadumanie Krasnoludka przybrało niebezpieczny dla niego obrót

Siedział skulony w fotelu, koty podchodziły do jego nóg ocierając się pieszczotliwie.
Nawet ogień w kominku trzeszczał niemiłosiernie, dając znaki płomieniami.

Nic nie mogło oderwać Laponka od kombinacji faktów i przypuszczeń. Nie słyszał budzika i powrotów do domu Jarmo z Marleen. Zatracił zdolność odróżniania nocy od dnia.
Aż pewnego dnia, na szczęście w pracowni nie było nikogo, ocknął się z zamyślenia. Chyba poczuł, że coś niedobrego dzieje się na dole, przeczucie złego postawiło go na obie nogi. Podbiegł do okna i z przerażeniem zobaczył, że nie ma już napisu „Monsieur”.
Po sklepie krzątają się ludzie ubrani w kombinezony robocze, a jeden z nich wynosi ze sklepu Bena, trzymając go w pasie.
Ben odarty ze smokinga, bez rękawiczek w dłoni wędruje, niesiony przez osiłka, w pozycji poziomej, śmiesznej i upokarzającej zarazem.
Amy z przylepionym uśmiechem na ustach patrzy jak nieodwołalnie traci sens swojego istnienia. Ben przesuwa się przed jej oknem. Widzi Jego nagie tekturowe ciało, śmieszny gest ręki, zwróconej w stronę nieba.

Laponek dosłownie wypadł z okna, nie bacząc na to,
że nagle znajdzie się między żywymi, pobiegł za osiłkiem niosącym Bena.
Wskoczył do furgonetki, do której go załadowano
i ukrył się za jedną z paczek z resztą towaru ze sklepu.
Jeszcze zdążył usłyszeć jedną zwrotkę pieśni Amy:
Wiem już na pewno, że to, co zrobię
Staje się celem mojego życia.
Marzeniem moim jest być przy Tobie
Więc znajdę miejsce Twego ukrycia!

Samochód ruszył. W ciemności Laponek widział twarz Bena, widział łzy płynące po Jego martwym policzku.

- Uspokój się, Ben – powiedział – zrobię wszystko, żeby wam pomóc. W waszej miłości jest nadzieja, że nie wszystko stracone. Dla was i dla innych. Że nawet niemożliwa miłość może, choć nie musi, połączyć kochające się istoty. Wierzę, że wam się uda. Jeszcze kiedyś będziecie wspominać tę przygodę, jako dobry początek czegoś jeszcze lepszego.

Samochód jechał równo i cicho po ubitym śniegu.
W odruchu współczucia, Laponek wyciągnął z jednej
z paczek jakieś ubranie i podłożył je pod sterczącą w powietrzu głowę Bena.
Wydawało mu się, że rozpacz, choć się nie zmieni
to może będzie wygodniejsza i zmaleje. I rzeczywiście
po chwili łzy przestały płynąć a w oczach Bena pojawił się maleńki ognik chęci walki o swoją przyszłość.
Nagle samochód stanął. Nie ujechali zbyt daleko.
- Zostawię go tu na noc – powiedział jakiś męski głos – Jutro odstawimy manekina do jakiegoś lamusa, bo nie wiem, co z nim zrobić…. A może go ktoś ukradnie? – zaśmiał się na koniec.

- Cała nadzieja, że zniknie tej nocy – powiedział drugi głos.
- Czasem życzenia się spełniają – pomyślał Laponek. I wtedy właśnie przyszedł mu do głowy pewien pomysł….


Kiedy na zewnątrz ucichło, przeniknął przez blachę furgonetki, wzbił się wysoko jak ptak i stojąc na pewnej wysokości, rozejrzał się dookoła. Szukał znajomego skrzyżowania ulic.

Krążył jeszcze chwilę nad miastem, aż zobaczył to właśnie miejsce. Poznał je po oknie pracowni Jarmo, które jako bodaj największe w mieście miało łukowato wykończoną górę kamiennej framugi.
Ponieważ jak to na Północy zmierzch szybko łączy się z nocą, nie tracił czasu na podziwianie widoku. Szybko podleciał do okna wystawowego Amy i najsilniej jak mógł zastukał w szkło.

- Szybo, wiem, co robisz nocą. Proszę zrób to samo, uwolnij Amy z jej więzienia, bo jak widzisz, wasz spektakl się skończył. Bena nie ma. Proszę cię bardzo zniknij albo zrób coś, co ją uwolni… Błagam!

W tej chwili szyba rozprysła się na milion kawałeczków, które pochwyciwszy tęczę, każde z osobna po jej kawałeczku, wolno opadały na ziemię. W połączeniu ze skrzącym się śniegiem, wyglądały jak diamenty zatopione w atłasie, zagubione łzy bogini Eos Różanopalcej albo skrzące się zachwyty zakochanych.
Laponek chwycił dłoń Amy i z całej swojej krasnoludkowej siły szarpnął ją z cokołu. Poddała się nadspodziewanie lekko. Nie puszczając jej ręki, poszybował z piękną Amy, w swojej czarnej sukni przybranej pajetami, wysoko ku niebu.
Szarość, dokonawszy wreszcie swojej toalety, zauważyła kątem oka jakiś ruch. Coś, co się tu nie zdarza..No chyba, że to ptaki, wielkie i czarne.
Do nich już zdążyła przyzwyczaić wszystkich tak, że nie zauważali ich obecności. Tu nagle mignęło coś czerwonego, maleńkiego jak jabłuszko! Może jej się to tylko wydawało?
Laponek zdążył już wylądować obok samochodu. Wciągnął za sobą Amy, układając ją w objęciach Bena.

Czar prysnął. Nie ważne, kto go rzucił, ważne jest to, że malutki krasnoludek odkrył tajemnicę tego czaru.
Po prostu spowodował, że oba manekiny zetknęły się ze sobą dłońmi. Najpierw dłonie odzyskały giętkość i ciepło. Potem twarze, głowy, tors i nogi. Oboje zaczęli się śmiać, patrząc sobie jak dawniej w oczy.
Ben schylił się po leżące pod jego głową ubranie, włożył je na siebie i oboje trzymając się za ręce wyszli z furgonetki.
Ciągle trzymając swe dłonie, poszli przed siebie nie widząc niczego obok. Amy szczebiotała, Ben umierał z zachwytu nad jej szczebiotem:

- Chodź, polecimy do ciepłych krajów
Gdzie kolorowe ptaki śpiewają.
Gdzie się zapachy oliwnych gajów
Z lawendowymi razem mieszają.

-Tak miła moja, przez całe wieki
Marzyłem w sercu o takiej chwili,
Abyśmy weszli do jednej rzeki
I jednym tchnieniem życie dzielili




Zegar obok wybił północ. Potem drugi zegar też starał się bić głośniej, wszystkie zegary w Rovaniemi zagrały dzwonem radości. Ludzie wychylali się z okien, nie rozumiejąc, skąd taki koncert.

- Zegary ożyły!- Wołali nie rozumiejąc zjawiska.

Jeszcze kwadrans dzwonienie zegarów wprawiało w osłupienie mieszkańców, a potem dzwony kolejno cichły.
Jak w orkiestrze, kiedy kolejni muzycy odkładają instrumenty, aż pozostaje ten ostatni… tu cichy dzwonek malutkiego zegara, którego dźwięk Laponek rozpoznał, właśnie ten dźwięk towarzyszył mu w samotne dni w pracowni.
- Pewnie Jarmo i Marleen też się obudzili! – pomyślał.

Oczywiście, oboje stali w oknie i obejmując się za ramiona, patrzyli w noc. Po chwili powoli odwrócili się i razem poszli do sypialni zamykając drzwi.
Laponek szybciutko wślizgnął się do swojego domku, usiadł w fotelu i zacierając ręce z radości powiedział do kota:

- Ty tutaj śpisz sobie w najlepsze, a ja ciągle muszę ratować to, co dla ludzi najważniejsze, a co tak łatwo zgubić, gdy przez moment zbytnio skupimy się na sobie. Czasem odnalezienie zguby staje się niemożliwe… no, chyba, że ja tam się znajdę, w odpowiedniej chwili w odpowiednim czasie!

Po czym ziewnął słodko i zasnął momentalnie, aż czerwona czapeczka zsunęła mu się na nos.

Koniec














BAJKI ZE ŚNIEGU - Serce krasnala


MARTA HANNA PRECHT


BAJKI ZE ŚNIEGU

czyli przygody krasnala laponka

dla dzieci i tych, którzy dziećmi być nie przestali



PRZYGODA PIERWSZA


serce krasnala



Noce w Laponii są smutne i szare, zwłaszcza, gdy wpadamy do Rovaniemi podczas nocy polarnej. Jedyną kolorową ozdobą są zorze, ale są bardzo rzadkie i niechętne ludziom, którzy z zadartymi głowami starają się zapamiętać ich piękno.
Dziś, dzień i noc zlały się w jedną drużynę atakującą wszystko, co bardziej kolorowe i ożywione. Ulice zbiegające się w szarych punktach, starały się ukryć ruch aut i barwę reklam, zmniejszając wszystko tym bardziej im bliżej było do horyzontu.
Nawet cisza była tu szara, wydawało się, że ludzie mówią szeptem, muzyka brzmi poważniej, a kontrast światła i cienia zawarły małżeństwo doskonałe.
Jarmo siedział za dużym, przeszklonym oknem, jakie mają pracownie grafików i popijając wino niechętnie zabierał się do pracy.
Na stole leżał papier, piórka, tusz, pędzelki – wszystko, co niezbędne, aby stworzyć obrazek komiksu. Tchnąć weń akcję i dźwięk. Stworzyć postaci, stroje i dać obrazkom powtarzalność osób, formę i ogólny kształt opowiadań spod piórka.
Było mu trochę zimno, a nie chciało mu się sięgnąć po sweter, musiałby wstać. Patrzył, więc przez okno na niebo jak szary koc rozciągnięty po horyzont i migocące światełka okien, które nieco ożywiały tę szarość.
      Wydawnictwo, które zamówiło u niego tę pracę, było jednym z najbardziej znanych w Finlandii. Niestety scenariusz, który napisał jego przyjaciel był dość nudny i bez polotu.
Zmagał się, więc z problemem: chcieć i móc. Pijąc już drugi kieliszek, dochodził do wniosku, że tak to jest - jak tworzywo nie to, to i produkt wymyka się i zaczyna żyć swoim kalekim życiem.
Pomyślał o domu dziadków i poczuł rozleniwiające ciepło pod powiekami.
      Najpierw ołówkiem, potem piórkiem narysował wnętrze domku, dodał kominek, ogień, położył poduszkę obok kominka, postawił fotel, stół i krzesła. Zadowolony, dorysował dwa koty na poduszce, dwie myszki wyglądające zza kominka i właściciela – malutkiego człowieczka, 
w czerwonym kubraczku, który siedział jak król na malutkim fotelu w malutkim domku.
W kieliszku został mu jeszcze łyk wina, przechylił go pijąc i wtedy właśnie po raz pierwszy, poprzez szkło, miał wrażenie, że ogień na kominku w domku lekko drgnął. Odstawił niedopite wino i spojrzał jeszcze raz... Tak! Ogień mrugał radośnie, istotka zeskoczyła z fotela, koty obudziły się, a myszy umknęły do dziurki.




- Kim jestem?- spytała istotka.

- Hmm... Jesteś krasnoludkiem... Tak będzie najlepiej, bo ludzie będę cię wtedy znać. Masz na imię Laponek jak bohater mojego komiksu.

- Po co jestem? - spytała znowu.
-... Po to, abym wreszcie mógł pójść spać i przestać odpowiadać na dziwne pytania! – powiedział trochę przerażony Jarmo sądząc, że to efekt wina i braku snu.
- Żegnam Cię do rana, siedź tu cichutko – dodał.
     
Krasnoludek posmutniał, pierwsze jego chwile w życiu, zabrał mu sen stwórcy. Pierwsze pytania pozostaną bez odpowiedzi aż do rana. Spojrzał na koty, które już uspokojone, wtuliły mordki we własne futerka i zaczęły dalej śnić o motylach.

Laponek postał wiec chwilę grzejąc się przy kominku i pomyślał, że nie będzie marnować czasu stojąc na straży śpiących kotów. 
Spojrzał w stronę swoich maleńkich drzwi i coś kazało mu sprawdzić, co jest po drugiej stronie kartki - czy naprawdę jest białą, czystą płaszczyzną?

Za oknem świeciło słońce, mimo to, dzień był wyjątkowo zimny i nieprzyjazny. Krasnoludek wyszedł przed swój domek, w którym wesoło mrugał ogień w kominku, a dwa czarne koty wylegiwały się w jego chybotliwym blasku.

Powinien chyba wrócić i założyć kubraczek, ale drzwi zdecydowanie zamknęły się z trzaskiem nieznoszącym sprzeciwu.

Pomyślał, że tak chyba ma zostać, skoro sprzęty zaczynają rządzić naszym życiem.

Przez chwilę stał zadumany, maleńkie serduszko pod cienką koszulką biło cichutko i rytmicznie. Suche liście zawołały wiatr do gonitwy. Laponek patrzył jak wywijają esy-floresy wdzięcznie krygując się przed widzem.

Nagle na jego czerwony nos spadł pierwszy w tym roku płatek śniegu. Roztopił się pod wpływem ciepła w kropelkę, która potoczyła się po policzku, jak łza. Wiatr, dotąd delikatny, stał się lodowatym potworem, kłującym wszystko i wszystkich lodowymi igłami.
Błyskawicznie zamroził kropelkę, która z brzękiem odbiła się od jego ust i wpadła prosto do serca.

Laponek stał przed swoim ciepłym domkiem z dwoma kotami i patrzył jak zamarza jego serce, wolno i metodycznie, starannie, nieodwołalnie. Zanik serca, uczuć, pragnień.
Odtąd będzie wszystko widzieć jak cyfrowy aparat fotograficzny i czuć jak detektor ruchu w systemie alarmowym i to wszystko. Czekać na swojego Andersena, który wymyśli Gerdę, a ta, w odruchu współczucia, wyjmie mu z serca zamrożoną łzę.
Trwał tak jeszcze trzy lub cztery westchnienia zegara, potem popatrzył trochę odważniej przed siebie.
Niebieskie dotąd oczy stały się może bardziej stalowo-szare i znikł z nich blask zatrzymanego ognia w kominku, ale patrzyły przytomnie i stanowczo.

Pewnie podjął decyzję, co dalej stanie się z jego maleńkim życiem. Chyba zrozumiał, że świat zewnętrzny nie kocha słabych, wrażliwych krasnoludków, a tym bardziej takich, którzy czegoś od niego oczekują.

Spojrzał na swoje maleńkie nóżki i rozkazał im iść. Delikatnie zapukał do własnych drzwi, które już w lepszym humorze, otworzyły się na oścież. W domku jakby nigdy nic wszystko było wesołe.
Krzesła poszturchiwały się radośnie czekając na swojego Pana, stół strzepnął z siebie okruchy chleba a koty podniosły łebki, postawiły uszy i okrągłymi oczami wpatrywały się w krasnoludka, który starannie zaczął pakować plecak.
Jeden z kotów, zaniepokojony, zeskoczył z fotela i jak to koty, wolniutko, trochę niepewnie, podszedł do swojego Pana. Ponieważ wzrostem dorównywał krasnoludkowi, mógł spojrzeć mu w oczy.



I wtedy zrozumiał, że to będzie koniec beztroskiego życia. Szykuje się coś nowego i to z pewnością innego niż dotychczasowe wylegiwanie się w fotelu i wsłuchiwanie się w sopranowe arie, w wykonaniu myszy, dobiegające z mysiej dziurki.

- Tout est fini - powiedział Laponek zapomniawszy, że kot nie zna języka francuskiego. Powtórzył więc po polsku:

- Wszystko się skończyło - wyruszam w drogę!
Kot udał, że nic nie rozumie i zaczął ocierać się jak zwykle.

- Ne me quitte pas! - Powiedział kot, który świetnie mówił w kilku językach, a jedynie jak wszystkie koty, nie przyznawał się do tego z obawy, że ludzie spostrzegłszy, jak wielkim potencjałem czasu dysponują, zleciliby im jakąś pracę.

- Nigdy bym cię nie zostawił, przecież wiesz, że jesteś częścią mojego życia. Twój przyjaciel drugi kot zostanie tu, aby dokładać do kominka i zabawiać myszy, no i przede wszystkim pilnować domku. Ty i ja wyruszamy w drogę. Nie będę czekać na Gerdę! Sam ją znajdę, a wtedy ona wyjmie mi ten lodowy kolec, który uśpił moje serce.
Otworzył posłuszne tym razem drzwi, które cichutko skrzypnęły na pożegnanie, i wraz z kotem wyszedł przed domek. Przed domkiem stały już czerwone saneczki z uprzężą. Kot ociągając się zajął miejsce w uprzęży a Laponek usiadł na swoim miejscu.
Wiatr zatrzymał się w pół kroku. Gęsto padający śnieg również zamarł, tworząc skrzącą się kotarę, zasłonił las i drogę.
Myszy wyskoczyły spod progu machając łapkami, żegnały Atrama i jego kota, a mając świadomość przyszłych zdarzeń, otarły łzy ze swoich mysich oczu.
Laponek szturchnął nieistniejącymi ostrogami boki saneczek, a te zrozumiawszy rozkaz, wolno ruszyły z miejsca.
Kotara utkana z gwiazdek śniegu rozchyliła się otwierając srebrny tunel, w który wkroczył najpierw kot, potem jego ogon, potem linki trzymające saneczki i na końcu Laponek ze swoim plecakiem, który zakończył korowód.
      Po chwili gwiazdki za nimi zaczęły zamykać, przed chwilą utworzony tunel. Odwrotu nie było. Stało się jasne, że domek, kot i myszy pozostaną jedynie wspomnieniem, jak fotografia w rodzinnym albumie.
Teraz ważne staje się to, co przed nimi, czyli pagórek chrupiący od mrozu, dotknięty rudą mgiełką traw
i przestrzeń przed nimi, która wydawała się gęstnieć w swoim wymiarze czasu, aby umożliwić im szybszą podróż.
Skierowali się na północ, wychodząc z założenia, że lepiej zacząć w zimnie i ciemnościach a skończyć w jakimś ciepłym, słonecznym kraju.
Płozy sanek tworzyły za nimi ślad, który jak rysunek z pary wodnej na błękicie nieba za samolotem, powoli zanikał.
Czas stał się elastyczny. W zależności od potrzeby, potrafił płynąć szybciej lub wolniej. Gdy przejeżdżali koło pięknie zarysowanego drzewa na tle śniegu, czas zatrzymywał się chwileczkę, aby Laponek i jego kot mogli popatrzeć spokojnie. Nie komentowali oglądanych obrazów. Każde zachwycanie się byłoby zbędną stratą czasu i energii. Nie musieli również znajdować potwierdzenia swoich przeżyć u innych, bo tych po prostu nie było.
Samotność nie była im ciężarem, ale darem swobodnego odczuwania i dysponowania swoimi odczuciami.
Sama podróż była podobna do ślizgania się po lodzie. Bezszelestna, bezdźwięczna i zminimalizowana do dwóch kolorów: bieli i czerni.
Nawet czerwony kubraczek Laponka zbladł i zszarzał. Jedynie kot czarny z natury znakomicie dopasował się do otaczającej go rzeczywistości.

Na horyzoncie pojawił się najpierw szary pasek, który w miarę zbliżania, rósł w szerszy szary pasek, potem jeszcze szerszy i bardziej szary, aż w końcu przybrał szatę szarej plaży, z białymi plackami śniegu dla ozdoby.

Powoli z szarej mgły, wyszła lekko kulejąc postać dziewczyny w długiej, może nawet zbyt długiej spódnicy.
Wiatr bawił się jej jasnymi włosami, podczas gdy ona szeptała coś w dziwnym, gardłowym i ciężkim języku, zupełnie niepodobnym do tego, w którym od początku świata mówił Laponek.
Za nią przyleciały mewy, jak zwykle głodne i niezadowolone.
- Skąd jesteście? - Zapytał kot.
- Mieszkamy w Aarchus, przyleciałyśmy tu za nią, bo ona nas potrzebuje, ale nigdy nie zauważa naszego poświęcenia.

Rzeczywiście, dziewczyna stała nadal nad brzegiem i mówiła coś, co natychmiast zmieniało się w wiersze, te spadały na piasek plaży i wężowym ruchem owijały się wokół jej nóg. Ona zbierała je w bukiety słów i chowała do kieszeni, na później.

Cichy dotąd Laponek, zapytał:

- Pewnie jesteś Ewa, wszystkie kobiety takie jak ty powinny mieć takie imię. Ciągle czegoś szukasz, jakbyś nie wiedziała, że nosisz to ze sobą. Masz to cały czas ze sobą i nie musisz niczego szukać.
Połóż jedynie ręce na wysokości serca. Poczujesz ciepło, potem leciutkie drgnięcie i to będzie znak, że jeszcze je masz. Jest gorące, czerwone i żywe, twoje serce.
- Jakże ja ci zazdroszczę - powiedział Laponek.

Na chwilę wiersze zatrzymały swój bieg. Wiatr przestał bawić się włosami dziewczyny a ona uśmiechnęła się do mew.

Saneczki ruszyły. Kot parsknął niby koń i wykorzystując pianę fali, lekko i płynnie, razem ze swoim Panem, popłynęli w dalszą część swojej podróży.
Mewy, zachwycone uśmiechem, jakim obdarzyła je Ewa, poczuły się uwolnione od obowiązku dalszego poświęcania się jej kaprysom. Potupały radośnie łapkami, oczyściły dzioby o własne pióra, pomrugały swoimi pomarańczowymi oczkami i rozwinąwszy skrzydła płynnie wystartowały z plaży w poszukiwaniu nowej Ewy albo Marysi.
Kilka piór, które wypadły im ze skrzydeł, nie spadły na ziemię albo w morze, ale poderwane pędem, jaki wytworzyły saneczki, postanowiły dogonić krasnoludka. W jego towarzystwie życie wydało się im ciekawsze.

- Muszę odpocząć - powiedział kot i ostrożnie, jak to w jego naturze, wylądował na ziemi.
Piórka spadły na plecak krasnoludka. Nawet nie zauważyli, kiedy podczas lotu skręcili lekko na południe, bo klimat stał się łagodniejszy. Domy zbudowane były z kamienia. Na łagodnych zboczach winnic krzątali się uśmiechnięci ludzie.







- Myślę, - powiedział Laponek - że dobrze trafiliśmy. Tylko tu, po uratowaniu Kaja Gerda mogła zamieszkać.

Zszedł z saneczek, zostawiając na nich swój plecak, odpiął kota z uprzęży i postanowił dalszą podróż odbyć pieszo.

- Nie zostawiaj nas! -  zawołały piórka. Będziemy ci towarzyszyć, jak będzie zimno ogrzejemy trochę twoje zmarznięte serce, albo połaskoczemy twoją próżność, jeśli będzie taka potrzeba. Będziemy twoją poduszeczką w nocy i wachlarzem w dzień, jesteśmy gotowe...

- Dobrze, dobrze - powiedział Atram - przestańcie tylko mówić. Wezmę was za pazuchę mojego kubraczka pod jednym warunkiem: Będziecie cicho!
- Ooo bbb iii eee ccc uuu jjj eee mmm yyy!!! -  powiedziały chórem piórka i wskoczyły pod kubraczek Krasnoludka.
- Wariatki - powiedział kot - za nic w świecie nie obiecałbym czegoś takiego. Siadł, wyprostował tylna łapę i powoli, metodycznie, zaczął ją myć.

Laponek stał przez chwilę w miejscu, tak jakby nie mógł zdecydować, w którą iść stronę, a może pragnął podroczyć sie z przeznaczeniem albo poczuć wiatr telepatii?
Wiedział, był pewien, że Gerda musi tu gdzieś być. Kiedy o niej myślał cierń lodowy w jego sercu starał się ukryć w zakamarkach. Miał nadzieję, że nigdy i nikt nie zdoła go stamtąd wyciągnąć.
Pozostanie tam na zawsze, bo w końcu na świecie musi być, choć jedna osoba, w której ciele mógłby mieszkać i która robi wszystko, aby się go pozbyć. Inaczej wszystkie bajki przestałyby mieć sens. Nikt nie wiedziałby, co to jest ten lodowy cierń w sercu.
Słońce powlekło swoją twarz czerwienią, dając wszystkim znak, że już bolą go oczy i pora szykować się do snu.
Droga rozgrzana jego ciepłem, pachniała ziemią i trawą a wysokie topole próbowały podać sobie gałęzie na horyzoncie.
- Nigdy to Wam się nie uda - powiedział Laponek do topoli, a one oburzone zaczęły szumieć głośniej, tak jak to przed wieczorem miały w zwyczaju.

Prowansja, do której trafił Laponek, powitała ich zapachem pól lawendowych, które z pewnej wysokości muszą wyglądać jak niebieskość zaczesana grzebieniem.
Zapach lawendy zdominował zapach drogi i jej pyłu, a małe miasteczka ukryte wśród dolin wyglądały jak uśpione klejnoty w jedwabnej zieleni gór.
 - Dobrze jest widzieć to, co widzę - powiedział do kota.Kot nie podjął tematu. Dumnie krocząc, martwił się właśnie, że znowu będzie musiał umyć pokryte pyłem drogi łapki.
Mijane kolejno topole pochylały się nad idącymi, usiłując im przekazać część swojej wiedzy o życiu.

- L'avenir est ce qu'il y a de pire dans le present - szumiały swoimi blaszanymi liśćmi.
- Co one mówią? -  Laponek spytał kota.

- Coś o przyszłości... że w teraźniejszości najgorszą rzeczą jest przyszłość. Rozumiesz, po co to mówią?
- Rozumiem - odpowiedział Laponek - ale one myślą, że wiedzą więcej niż ja. Ja wiem jak wygląda scenariusz mojego życia, ale zrobię wszystko, co umiem, aby to zmienić i ty mi w tym pomożesz. Proszę cię tylko abyś nie myślał. Bądź moimi oczami i uszami. Prowadź nas. Twój koci instynkt pozwoli nam dotrzeć do Gerdy. Ufam ci. 
Góry i doliny przesuwały się pod nimi, ludzie przechodząc obok, przyglądali się im uważnie, ale z niedowierzaniem.
Pewnie myśleli, że to przecież niemożliwe, by widzieć krasnoludka, którego prowadzi kot.

 Widocznie zjedli coś, co im zaszkodziło, a to, co widzą,
to objaw niestrawności. Nikt nie krzyknął:

- Popatrzcie, krasnoludek z kotem!

Nikt nie wierzył własnym oczom, ale wszyscy zapamiętali, malutką postać i ogromnego dla niej kota, idących przed siebie.
Kot przejęty rolą przewodnika, poczuł się wreszcie odpowiedzialny za dalszy etap ich życia. Przestał myśleć
o zakurzonych łapkach, o połysku swojej sierści i pełnym żołądku. Skierował się do Arles, tam w wąskich uliczkach, pachnących ziołami i winem, zdecydował pójść na północ w kierunku Avignon.
Tak to bywa, że nie wiemy, dlaczego, ale wiemy, że to dobry kierunek.
Może to drgnięcie ziemi na rozstaju, albo leciutki prąd, który podniósł kocie futerko, sprawiły, że podjął decyzję. Małe kamyki przydrożne podskoczyły z radości, jak zwykle wygrywając z tymi dużymi, którym tusza uniemożliwiała taki podskok.



- Wsiadaj na mnie - powiedział do krasnoludka - tak będziemy tam prędzej. Bo Gerda czeka!

Słysząc to, Laponek wskoczył na grzbiet kota, ścisnął go mocno malutkimi nóżkami i cichym kocim galopem, pognali przed siebie, ale już w wiadomym kierunku.

Pod nimi rozwinęła się wstążka drogi. Jej asfalt miał również niebieskawy odcień lawendy. Po niej, jak nierówno ponawlekane koraliki, jechały malutkie kolorowe samochody. Ponieważ jechały dwoma pasami, w przeciwnym sobie kierunku, rzeczywiście przypominały rozciągnięty naszyjnik, a ponieważ horyzont krył oba zakręty, można było pomyśleć, że jeżdżą w kółko.

- To droga nr.113 do Avignon - powiedział kot z miną, jaką mają Wielcy Nawigatorzy.

- No tak! Ludzie numerują drogi, bo zgubili wiarę w intuicję. Nawet sobie nadają numery, każdy numer ma swój podnumer, pin i nip. A w momencie, kiedy przenoszą się do innego wymiaru, nagle wszystkie te numery tracą sens. Wpadają do wielkiej niszczarki numerów a tam poszatkowane stanowią tworzywo dla nowych numerów, dla nowych ludzi.
- Chyba zabrnąłeś za daleko, nie sposób Cię zrozumieć
czasami – parsknął z dezaprobatą kot.

Ale Laponek już nie słyszał tego komentarza.
Zapadł się w swoje wnętrze, usiłując wykrzesać pod powiekami obraz swojego wesołego domku, z kominkiem, myszami i wspomnieniem jakiejś bardzo ulotnej chwili, która dotąd grzała jego serce.
Wiedział, że jeśli go nie ożywi, nigdy nie zobaczy nawet wspomnienia tej chwili. A jeśli nie zobaczy, to już nie będzie powodu, dla którego miałby jeszcze kiedykolwiek mówić, spać, patrzeć, czuć cokolwiek.
Pod nimi, w dolinie, ukazało się miasto. Przez środek Avignon przepływała rzeka, z podłużną wyspą, dzielącą miasto na dwie części. Ta prawa była chyba starą jego częścią, bowiem jak orzech, została otoczona koliście zarysowanymi uliczkami.



Całe miasto otoczone było murami obronnymi.




- Jesteśmy na miejscu - orzekł kot i wylądował na dachu jednego z domów.

Laponek strzepnął z kubraczka nieistniejące pyłki podróżne
i niepewnie postawił nóżkę na chybotliwej czerwonej dachówce. Nie drgnęła nawet pod ciężarem jego małego ciała. Kot, jak to kot wiedział, że ląduje się na kalenicy dachu, bo to najbezpieczniejsze miejsce.
 Świat zaczął układać się do snu. Wiatr ucichł zmęczony. Zmęczeni, ale uśmiechnięci ludzie, szykowali kolacje, niektórzy siedzieli zamyśleni na krzesełkach przed domem, popijając wino.
Jakaś kobieta śpiewała cicho bardzo smutną piosenkę jak kołysankę, ale była sama, więc chyba śpiewała ją dla siebie.
Laponek objął kota i przytuleni do siebie i do komina, postanowili przyjrzeć się nocy.

Spokojnie, w rytmie zmierzchu, kontury najpierw zatraciły ostrość, ale potem ją odzyskały, ale już wtedy stawały się czarną wycinanką na tle szafirowej głębi nieba.
Najpiękniej demonstrują to drzewa. Stają się koronkowymi klejnotami nocy, zaklęte w nieruchomości, tuląc do siebie ptaki.

A ptaki, jak to ptaki, nieświadome tego, że uczestniczą w spektaklu nocy, od czasu do czasu popiskiwały przez sen
i przestępując z łapki na łapkę, pozwalały swoim piórom zabłysnąć zimną poświatą księżyca.
W oknach zasłoniętych ażurowymi okiennicami, raz po raz gasły światła. Ktoś coś mówił, ktoś kochał szepcząc, ktoś cichutko płakał bez słów i tylko łzy szeleszcząc uciekały mu z oczu.
Laponek wpatrzony w miejsce gdzie wzejdzie obudzone słońce, głaskał kota po łebku, a ten mruczał sonatę w tonacji f-moll, w tempie lento, własnej, kociej kompozycji.
Nagle na styku ziemi i nieba pokazała się kreska pomarańczowo szarej barwy.
Zaraz potem czerń nieba zgubiła swoja gwiaździstą mroczność, ubrawszy łunę czerwieni.
Dalej już tylko łuna poszerzała się, przydając niebu zielonkawego błękitu. Potem był już tylko błękit i zawieszona pomarańczowa kula.



Przed chwilą wzeszłe słońce, przypomina nieśmiałego chłopca, który właśnie zastanawia się co nabroić.  Trwa to chwilkę, ale zaraz nabiera pewności i już dostojnie zaczyna kreślić swój szlak.

Dzień stał się faktem. Okiennice po kolei otwierały się a zaspani ludzie przeciągali się w blasku słońca.

Samotna kobieta, która wczoraj wieczorem śpiewała kołysankę dla samej siebie, też wyszła na kamienny balkon.


Poprawiła pnące róże rosnące w donicach, a te różanym odruchem strzepnęły rosę z liści. Oparta na balustradzie, tak mocno docisnęła do niej palce, aż leciutko zbielały na końcach, jakby chciały stopić się ze strukturą kamienia. Stała tak przez chwilę. Wschodzące słońce swoim promieniem usiłowało zakręcić jej loki. Pochyliła lekko głowę poddając się jego pieszczocie i wtedy Laponek zobaczył jej twarz...To była ona – Gerda.
Teraz już, jako kobieta, a nie mała dziewczynka, która ze łzami w oczach szukała swojego Kaia.

To była dojrzała, piękna dziewczyna o oczach jasnych jak kawałki góry lodowej w jej wnętrzu i brązowych, lekko wijących się włosach.
Kiedy tak stała ze skrzyżowanymi rękami przypominała zagubioną dziewczynkę, która stoi tu tylko dla tego, że odgradza ją balustrada. Gdyby nie ona pofrunęłaby wprost między ostre cyprysy. I wtedy zaśpiewała równie cichutko jak wieczorem:

- „Róża przekwitła i minie....”
… lecz inna pokłoni się dziewczynie...... – zaśpiewał cichutko.

Jej plecy lekko drgnęły, ramiona uniosły się do góry. Usłyszeli szloch tak przejmujący, że nikt, ptaki, motyle i kwiaty, szczyty pobladłych gór i falujące morze nie śmiali go przerwać ani czymkolwiek zakłócić.

Laponek i kot wiedzieli, że jeśli rozpacz jest zbyt wielka, to musi odlecieć przez oczy, bo oczy są wyrazem duszy i tylko tam są wrota żalu.
Słońce na chwilę zatrzymało swój krok, ptaki zamarły w locie a owady jak zwykle hałaśliwe i skrzypiące stanęły w miejscu jak rozsypane koraliki.

Cała Prowansja na moment pogrążyła się w chmurze smutku, łzy dziewczyny padały na balustradę, kamienną podłogę i szparami płynęły ku ziemi. Trwali tak, zaklęci w kamień współczucia, aż szloch stał się cichszy i trochę słabszy.

Wtedy zsunęli się po dachu niemal wprost pod nogi dziewczyny. Jej twarz rozkwitła uśmiechem.

- Ach to Ty krasnoludku, znam cię z innej bajki, co robisz
w mojej?
 - Szukam cię, od dawna, jesteś dla mnie wybawieniem – powiedział.

- A Ty dla mnie, czekałam na ciebie tak długo.......

- Co się stało! Gdzie jest Kai? Dlaczego płaczesz?

- Posłuchaj ... Pamiętasz wrony? To one powiedziały między wierszami, że owszem, mogę znaleźć Kaia, ale muszę się liczyć z tym, że po tak długiej mojej nieobecności, zauważy inną, może wyłowi ją z kosza dziewcząt, a ona nie da mu spokoju i będzie o niej myślał nawet, gdy będzie z tobą.....
- Głupie wrony – powiedział

- Nie, nie głupie – one wiedziały, one miały tę świadomość przyszłości, o której zapominają wszyscy zakochani.
Róże pokiwały główkami.

– Tak się stało – powiedziały.

- Kai odwrócił się ode mnie. Zapomniał o naszych rozmowach w zapachu róż i konarze drzewa, na którym siadywaliśmy patrząc sobie w oczy, stracił nasz błękit w oczach i zaklęty przez inna Królową Śniegu odleciał. Jest gdzieś za Alpami.... w Toskanii.

Wiem to, bo mewy mi doniosły. I wiem również,
że myśli o mnie codziennie rano. Codziennie rano wychodzi na swój balkon, podczas gdy Jego nowa Królowa jeszcze śpi i śpiewa mi tę samą piosenkę. Śpiewamy ją oboje – ja na wschód, on na zachód a piosenki ponad Alpami łączą się w jedną jak dawniej.....

- Smutna historia....... Ale poczekaj... mam pomysł. Ty cierpisz, bo masz serce, a ja, bo go nie mam. Znam, przyczynę mojego stanu. To lodowy kolec, który zamroził moje serce. To może to straszne, co ci zaproponuję, ale wydaje mi się, że to jedyne wyjście z tej sytuacji. Wyjmij kolec z mojego serca i weź go sobie. Tym sposobem ja odzyskam możliwość kochania a ty ją stracisz. Już nie będziesz wychodzić codziennie na balkon, nie będziesz mieć nadziei na spotkanie Kaia, bo wiesz, że to już niemożliwe. Zejdziesz na dół, do ludzi i tam spotkasz idącego z koszem winogron wspaniałego mężczyznę. Może w końcu kolec sam stopnieje. Może uda się Wam stworzyć znów piękną miłość?
Zapadła cisza. Gerda przestała oddychać, aby nie zakłócać własnych myśli.
A róże zaśpiewały cichutko swoimi różowo pachnącymi płatkami:
- „ Jakiś umiar być powinien...jakaś granica smutku,
przerwa na oddech głęboki,
Jakieś ugłaskanie serca, granica żalu,
za którą to, co rozpaczliwe już nie istnieje
Jakaś bariera i jakieś drzwi
przez które można wyjść…

Gerda uklękła, pochyliła głowę nisko, aż do piersi Atrama. Dotknęła czołem jego serduszka. Jej brązowe włosy otoczyły maleńką postać jak peleryną. Roztoczyły zapach szałwii i nocnych snów.
 Laponek stał na kamiennej posadzce jak słupek soli. Ręce opuścił wzdłuż ciała i lekko pochylił głowę.

Był jak kwitnący kwiat, ze zwieszonym kwiatostanem, obciążonym kroplami porannego deszczu. To były łzy ich obojga, które mieszając się, tworzyły srebrną kałużę na kamiennej podłodze.
Cisza eksplodowała tysiącem barw. Okolica zawirowała, dźwiękami, promieniami słońca, szczebiotem ptaków. Obojętne dotąd chmury zaczęły łączyć się w figury okręgów, kwadratów i innych niemożliwych dla nich form.
W kurnikach szare dotąd nioski pyszniły się pawimi piórami, a psy tuliły do siebie koty. Świat oszalał przez moment, bo w tej chwili niemożliwe stało się możliwe.

Odtąd nikt nie może twierdzić, że los jest nam przypisany do samej śmierci. Sami jesteśmy odpowiedzialni za drogę, którą wybraliśmy, każdy ma te swoje piętnaście minut na to, aby taką decyzje podjąć.
Róże pierwsze zauważyły zmianę w wyglądzie Krasnoludka. Oczy stały się na powrót błękitne a pod cienka koszulką wyraźnie biło maleńkie serduszko. Kot jak to kot powiedział tylko jedno:

- Voila! Tout est fini ! Le coeur est a sa place!*
Jedynie Gerda pozostała klęcząc. Jej dłonie leżały otwarte na posadzce. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do Laponka.

- Dziekuję ci krasnoludku. Miałeś rację, tak lżej żyć. I wierzę, że jeszcze spotkam innego Kaya, który zaofiaruje mi swoją miłość i będzie ona tak gorąca, że ogrzeje nas oboje. Miałeś rację krasnoludku... – powiedziała.

- „Wszystko minie.....” – zaczęły śpiewać róże. Każda chciała, aby jej głos zdominował inne. Stworzył niezły chórek różanych głosów....... i nagle w ich brzmieniu, Atram usłyszał coś, co przypominało terkot budzika.

- Ot, to już koniec! Wszystko jest na swoim miejscu!
Zrozumiał.

- Kocie, szybko dawaj swój grzbiet! w minutę musimy znaleźć się z powrotem na kartce Jarmo! Rozumiesz, on się budzi, musimy być tam na miejscu!

Kot wyprężył się jak ogier, a Laponek lekko jak dżokej, wskoczył na kota i pomknęli przed siebie.

Słońce nieśmiało chciało przedrzeć się przez horyzont. Szara szmata dokładnie otuliła jedyną dla niego drogę. Oświetliło lekką łuną niebo, aby ludzie, choć trochę poczuli jego obecność.

Jeszcze chwilkę podarował czas Laponkowi. Jeszcze ogień na kominku nie zamarł, jeszcze kot ułożył się wygodnie obok drugiego rozleniwionego kota.

Jeszcze nie przebrzmiał trzask palącego się drewna
w kominku, gdy Krasnal poczuwszy jak raźno bije jego odzyskane serce, powiedział sam do siebie:

-Dobrze jest mieć serce, ale czy koniecznie trzeba kochać? Same z tego kłopoty!

W pracowni szare światło wydobyło śpiącego mężczyznę, stół, na nim kartkę papieru z narysowanym domkiem. Maleńkie drzwi otworzyły się i na kartce pojawił się Laponek i kot. Zajęli swoje miejsca.  Budzik zadzwonił drugi raz.
Jarmo poruszył się przez sen.

Koniec