środa, 12 kwietnia 2017

KROPLA

Stoję z rękami opartymi o brzeg zlewu. Patrzę przez okno. Drzewo jak zwykle stoi w miejscu. Między gałęziami widoczne jest okno sąsiada. Ciemne. Puste. Bez życia, firanek, jakiegokolwiek odbicia w szybie. Martwe okno. Czuję jakąś więź z tym oknem. Tajemnicze partnerstwo tak, jak z przypadkowym pasażerem w pociągu. Można mu powiedzieć wszystko, co mi się zamarzy. Mroczny przyjaciel, akceptujący nawet najbardziej dziwne zwierzenia. Pustka w szybach, to tylko przejście dalej, poza dom, miasto, poza Ziemię.
W moim mieszkaniu też
jest ciemno, ale chyba moja twarz odbija się w szybie. Moje okno żyje, … a może nie.

Za to z pewnością żyje kran nad zlewem. Rytmicznie wypuszcza kroplę po kropli, w tym samym, równym tempie. Kap, kap, kap.
Jakby płakał, albo się ze mną przedrzeźniał, bo moje oczy pozostają suche.
Od chwili, kiedy otrzymałam list od Piotra, nie uroniłam ani jednej łzy. Zupełnie jakbym zmieniła się w beton. Coś zapadło się we mnie głęboko, przygniotło wszelkie emocje i tylko czekało na sygnał, znak, aby wybuchnąć. Na razie, to coś pozostawało ciche i ciężkie.

Marysia już śpi. Miała w przedszkolu próbę występu z okazji Dnia Matki. Bardzo chce być aktorką, dała więc z siebie wszystko, co w małej dziewczynce zmieścić się mogło. To była „mówiona rola” , jako jedna z pięciu dziewczynek powiedziała:
- Kocham cię mamo jak lato i słońce...”
Druga dziewczynka mówiła następną frazę, ale już nie tak wyraźnie jak ona.
Niektóre mamy miały szklane oczy. Tak niewiele trzeba. Co się będzie działo, na premierze występu, wolę nie myśleć.

2
Dziwne, na próbie był tylko jeden jedyny mężczyzna. Zupełnie jakby dzieci powstawały w wyniku dzieworództwa.
Złapałam się na tym, że ja też jestem sama, i taką pozostanę dla Marysi, która tylko raz zapytała, gdzie jest jej tata. Jeszcze wtedy powiedziałam prawdę.
- Jest w innym kraju, Marysiu. Pracuje tam dla nas, abyśmy miały domek z ogródkiem i psa.
To było tak przekonywujące i barwne, że mała już zobaczyła swoją wyobraźnią zieloną trawę i białego pieska, który po niej biega. Dla niej to była tak radosna perspektywa, że przestała (na razie) pytać o Piotra. Teraz musiałabym jej jakoś powiedzieć to, co z pewnością się jej nie spodoba.
Myślę jakie będą tego skutki. Dziewczynka właściwie jest półsierotą. Ojciec nic nie chce o niej wiedzieć. Nie odezwał się od trzech lat.

To było w sierpniu. Z małą Marysią, śpiącą w wózeczku, szliśmy w kierunku dworca autobusowego. Dwa dni przedtem padał deszcz, a dzisiaj od rana świeciło ostre, świeże słońce. To był dobry znak.
- Musi się nam udać. Jemu i nam. Piotr to silny, zdrowy mężczyzna. Wielu kolegów od dawna pracuje w Wielkiej Brytanii.
Przysyłają pieniądze rodzinom. Będzie dobrze. Ja też pracuję, a to co zarobi Piotr, odłożymy na naszą przyszłość. Będzie dobrze.

Szłam, wspierając się tymi myślami. Piotr dźwigał ciężką torbę, bo oprócz swoich rzeczy, wiózł dla znajomych z miasteczka, jakieś słoiki z domowymi przetworami.
- To kawałki domu, rodzinnej miłości i pamięci, zamknięte szczelnie pokrywką – pomyślała.
Piotr milczał. Chyba liczył kroki do nowego życia, a może takie, które oddalają go od teraźniejszego?

3
Objęłam jego ramię tylko po to, aby się przytulić jeszcze raz, na chwilkę. Spojrzał na mnie tak smutno, że się przestraszyłam. Resztę drogi szłam przytulona, jakbym chciała wrosnąć w to
ramię i nie dać się od niego oderwać. Miałam tylko jego i malutką Marysię.
Kiedy już siedział w środku autobusu, byłam oddzielona od niego tylko szybą. Miał miejsce przy oknie. Kierowca zamknął drzwi i autobus ruszył.
Stałam tam, z wciąż śpiącą Marysią. Dworzec opustoszał. Żwir chrzęścił pod kółkami wózka. Obudzona Marysia rozglądała się dookoła swoimi wielkimi, niebieskimi oczami.
- A gdzie tata?
- Właśnie pojechał wielkim niebieskim autobusem, daleko, do innego kraju.
- Po pieska?- spytała klaszcząc w dłonie.
- Być może tak, ale i po piękne sukienki dla ciebie. Cieszysz się?
- Może tak… ale i żeby był tutaj też.
- Tak się nie da, obie czekamy na niego. Prawda?

I czekałyśmy na każdy zwyczajny list, bo jeszcze nie miałyśmy komputera. Listonosz przyniósł tylko pięć listów. W jednym z nich Piotr napisał:
Mam szansę na dobrą pracę. Sam wyremontuje dom takiej jednej wdowie. Dobrze płaci. Dam radę sam albo wezmę do pomocy Jarka. Przyślę ci trochę grosza pod koniec miesiąca. Jak tam Marysia?”
- Ani słowa, że tęskni… może to z przepracowania. Gdzie mu tam w głowie serdeczności. To walka o byt, a każda wojna nie jest romantyczna - pomyślałam.
Potem przesłał list przez kumpla powracającego z Anglii, Pawełka - ”złotą rączkę” z naszego miasteczka. Krótki list.
- Może się spieszył, aby wykorzystać okazję.


4
Haruję jak wół, od rana do nocy. Remont idzie mi dobrze. Zobaczysz jak szybko się odkujemy! Uściskaj Marysię!”

Potem nastąpiła dwumiesięczna przerwa. Tłumaczyłam sobie to zmęczeniem, brakiem okazji aby pojechać na pocztę, bo dom wdowy był na przedmieściu Londynu.
Codziennie stałam tu, w tym samym miejscu przy zlewie i patrzyłam na drogę. Listonosz przyjeżdżał na rowerze do innych domów. Zatrzymywał się na chwilę, aby wrzucić list albo ulotkę.
Marysia zasypiała dopiero wtedy, gdy mówiłam jej, że tato tez ją kocha, tylko bardzo ciężko pracuje.
Tuliła do siebie zająca, którego podarował jej Piotr. Nie miał jednego oczka, przez co wyglądał jakby porozumiewawczo mrugał do mnie wiedząc, że oboje oszukujemy Marysię.

W pracy Dorota spytała, czy mam jakieś wieści od Piotra. Nie sądzę aby była naprawdę tym zainteresowana, bo jednocześnie zerkała w półotwarte drzwi dyrektora, ciekawa kogo ten ma w gabinecie.
Ja też się nie wysiliłam i powiedziałam:
- Wszystko w porządku. Pracuje.

Okłamałam nie tylko ją, ale i siebie. Od pewnego czasu zdarzało mi się to często. Nie mogłam przecież powiedzieć, że nie wiem.

Minęły jeszcze dwa miesiące i pewnego dnia, wracając z Marysią z przedszkola, zauważyłam przez dziurki w skrzynce pocztowej, białą kopertę.
- No, nareszcie! - odetchnęłam.
Rozebrałam małą, umyłyśmy rączki, dostała ode mnie banana i poszła do swojego pokoiku.
Koperta leżała na blacie kuchennym.
- Nie. Poczekam. Najpierw wyładuję zakupy. Potem zrobię sobie herbatę i spokojnie, nareszcie, przeczytam.

5
Martyna, nie wiem jak zacząć. Zbierałem się do tego listu od miesiąca. Boję się napisać to co muszę, bo muszę… Nie jestem sam. Mam kobietę. Tak, tą wdowę, której remontuję dom. Najpierw dojeżdżałem z drugiego końca Londynu, a potem ona zaproponowała, abym zamieszkał w pokoju gościnnym. No wiesz… zgodziłem się. To duża oszczędność na wynajmie mieszkania. Ale potem wszystko się przewaliło. Teraz jestem z nią, a ona jest w ciąży. Chyba ją kocham, tak… kocham ją. Nie wrócę.
Nie mogę. Proszę o rozwód. Załatwimy wszelkie formalności. Nie chcę aby Marysia się o tym dowiedziała. Ile ona już ma? Skończone pięć lat? Jeszcze jest mała, a ty na pewno ułożysz sobie życie. Ja już sobie ułożyłem. Wybacz. Piotr”

Od tej pory żyję jak w transie. Dobrze, że mam pracę i obowiązki. Mam Marysię. Jestem jak zombi, bez uczuć. Przerażona nagłą zmianą życia, zachowałam odruch poddania się codzienności, rytmowi dnia. Nocą patrzę w sufit i czekam na sen. Czasem przychodzi. Ciężka gruda spadła z gardła i opadła na piersi. Teraz walczy z nią serce. Jak długo musi walczyć? Kiedy to oczy przejmą żal i po prostu się rozpłaczą, tak po babsku, boleśnie? Czy to nastąpi?

Stoję przed kapiącym kranem nad zlewem. Przed pustym, ciemnym oknem sąsiada. Kap, kap, kap…
To nie ma sensu. Zakręcam niedokręcony kran. Woda milknie. W oknie zapala się światło.
A ja czuję jakieś drganie w gardle, jakąś nie do opanowania żałość i ściskanie w sercu. Płaczę najprawdziwszymi łzami. Dodaję do tego szloch, tłumiony ryk i opadam na kolana. W kuchni. Przed zlewem.