środa, 18 stycznia 2017

TROPICIELKA




 słowo: ślady



Przez mgłę snu przedarł się jakiś dźwięk. Coś jak skrzypnięcie a potem stukanie drewnem o drewno. Majka otworzyła oczy i z przerażeniem stwierdziła, że jest w samym środku nocy. Była sama w pokoju.
Przez okno wpadał promień księżycowej poświaty, tworząc na podłodze jasny kwadrat okna.
To nieprzyjazna scenografia dla małej pięcioletniej dziewczynki z ogromną wyobraźnią i wrażliwością, jaką została obdarzona.

Z pokoju rodziców dobiegało rytmiczne sapanie taty. Głośno oddychał. Mama kiedyś wytłumaczyła jej, że tak oddychają ludzie, którzy ciężko pracują fizycznie. Ich sen jest tak ciężki jak ich praca. Nie wolno im przerywać, bo mogą umrzeć na zawał serca.
Majka przejęta tym, co mogłoby się zdarzyć, gdyby obudziła tatę, nocą starała się być cichutko jak myszka.
Księżyc świecił coraz jaśniej, albo oczy Majki otwierały się coraz szerzej, a sen gdzieś uleciał w tę zimową noc,
i ukrył się pewnie pod chmurką. Co robić wtedy, gdy powinno się spać, a w głowie myśli plączą się ze strachem?
Wsunęła pod kołdrę lewą stopę. Zawsze bała się, że z tej czerni pod łóżkiem jakaś łapa chwyci ją za piętę. To coś, znikało zawsze razem z zapaleniem światła. Włączyła więc dziecinną lampeczkę przy łóżku.
- Już lepiej. – powiedziała – Teraz nic się nie stanie. Oby tylko tata się nie obudził! Ale będę cichutko.

Rozejrzała się po swoim malutkim pokoju. Mama ładnie złożyła jej dzienne ubranie na stołeczku. Jutro nie idzie do przedszkola, więc będzie cały dzień z mamą i tatą.
- Zaraz, a gdzie jest miś i lalka? – spytała samą siebie. – Oj, zostawiłam je na sofie w dolnym pokoju!
Pewnie zostawiła je na dole, oglądając filmik dla dzieci przed pójściem spać. Zawsze spały razem z nią po obu stronach poduszki. Miś był kiedyś biały, teraz trochę się przybrudził.
Oczy lalki zamykały się plastikowymi powiekami, kiedy się ją kładło Miała prawdziwe włosy splecione w dwa warkoczyki. To była lalka jej mamy. Trochę staruszka, ale nie było tego widać po jej twarzy.  Miała takie śliczne usteczka i rzęsy na końcu powiek. Majka pokochała ją bardziej od tych rozlicznych Barbie, które dostały rolę służących dla Elizy. Tak ją nazwała, bo nie znała żadnej Elizy, a chciała aby jej królewna miała jedyne imię na świecie.
Miś miał śmiesznie skrzywiony pyszczek. Jednym kącikiem się uśmiechał a drugim płakał. Dostał imię Emil bo był milutki. Majka czasem zasypiała na jego miękkim brzuszku, dziwiąc się, że w nim nic nie burczy.
-No tak, przecież on je tylko miodzik, a miód jest zdrowy!
A teraz ich nie było razem z nią! Bez swoich nocnych towarzyszy poczuła się bardzo samotnie. Postanowiła, że cichutko, na paluszkach, zejdzie na dół i przyniesie je do swojego łóżka. Pewnie wtedy zaśnie bez problemów.

Wsunęła stopy w miękkie kapcie i krok za krokiem, pomalutku zeszła ze schodów. W salonie też rozgościł się księżyc oświetlając wszystko srebrnym światłem. Nie musiała włączać lampy, aby stwierdzić, że na sofie nie ma jej przyjaciół.
Nie ma ich na fotelach, ani na stoliku, nie spadły na podłogę. Nie ma ich na komodzie, ani w kuchni.

Chwilę stała zdziwiona odkryciem, kiedy za dużym tarasowym oknem, na białej poduszce śniegu zobaczyła parę śladów, oddalających się od okna w stronę ogrodu.
Podeszła bliżej szyby, i w księżycowym świetle zobaczyła wyraźnie ślady łapek misia i bosych stópek Elizy. Zdumiona swoim odkryciem, przez chwilę nie wiedziała co ma z tym zrobić, ale jako rezolutna dziewczynka, pomyślała, że musi ich odnaleźć i sprowadzić z powrotem do domu!
Włożyła swoją błękitną kurteczkę z kapturem, białe kalosze i czerwony szalik. W takim ubraniu z trudem otworzyła drzwi tarasowe i wyszła na zewnątrz. Powiew zimnego powietrza kazał jej owinąć się szczelniej szalikiem.
Szła obok śladów, brnąc w śniegu.

Ogród nie miał ogrodzenia, po prostu zlewał się trawnikiem z łąką i lasem. Ich ogród sięgał linii lasu, a więc płot nie miał większego sensu. Pozwalało to na odwiedziny saren i zajęcy, które podchodziły pod same okna domu. Ślady prowadziły chyba prosto do lasu. Majka zobaczyła światło na granicy lasu i łąki. Starała się iść szybciej, ale brnięcie w śniegu było dość wyczerpujące.
- Gdzie one poszły! I dlaczego poszły? Przecież nie było im źle! Byłam dla nich dobra.
Wreszcie dotarła na skraj łąki. Za krzakami, w głębi  lasu, paliło się małe ognisko. Jeszcze kilka kroków i dziewczynka ujrzała swoją lalkę i misia Emila, jak tańczą wesoło z… bałwankiem! Zając stukał patykiem w pień drzewa a wiewiórka piszczała jakąś melodię do tego rytmu.
- Hej! Co wy tu robicie! – krzyknęła Majka.
- To bałwanek zawołał nas do zabawy! Ty nie słyszałaś a my tak! Jutro jest koniec roku. Musimy się bawić, tańczyć i cieszyć się, że mamy jeszcze rok życia przed sobą!- odparła rezolutna Eliza.
- Taaak? a skąd wiecie, że macie jeszcze jeden rok życia?
- Wiemy. Bo jesteśmy wieczne, albo prawie wieczne. Czasem żyjemy przez wasze dwa życia! – ciągnęła Eliza przytupując bosą nóżką do rytmu.
- Co ty taka przemądrzała się zrobiłaś! Zimno działa ci dobrze na głowę, chyba. A teraz koniec. Ja nie chcę zamarznąć. Natychmiast wracać mi do domu!
- Jeszcze minutkę i wracamy. -prosił Emil. Wprawdzie ja mam futerko, ale Eliza może się przeziębić.
- Dobrze. Wrócimy, ale z bałwankiem!
Majka czuła, że za chwilę mokre stopy przymarzną jej do kaloszy. Zimno wdzierało się każdą szczeliną kurtki. Gołe ręce już traciły czucie.
- Dobrze. = Zgodziła się Eliza. Wracamy, ale szybciutko! Tylko, ja nie będę spać z bałwankiem! Niech śpi z wami na sofie!.

Mama Majki lubiła rano, zanim wszyscy wstaną, napić się kawy z mlekiem. Siadała sobie na sofie i obejmując kubek, patrzyła na zimowy ogród i ptaki uwijające się przy karmniku. Odsunęła leżące na sofie lalkę i misia i powoli, zadowolona ze swojego niezmąconego rytuału usiadła na sofie.
Nagle wyskoczyła do góry. Kawa wylała się jej z kubka.
- Co to?! Skąd tyle wody na kanapie! Oj cała jestem mokra!

Szklane oczka misia popatrzyły na lalkę, ale ta zamknęła oczy.