sobota, 17 listopada 2012

BAJKI ZE ŚNIEGU - Papierowe serce


Przygoda druga

papierowe serce



Minęło sporo czasu od ostatniej wyprawy Laponka.  Jakoś nie czuł potrzeby wystawiania nosa poza swoją karteczkę, a poza tym Jarmo położył na niej inne kartki z innymi rysunkami.
Świat zewnętrzny stał się zbyt ciężki, otulił maleńki światek krasnoludka nie dopuszczając doń i światła i dźwięku. Nie rozpoznawał dnia i nocy, nie słyszał głosu Jarmo, gdy ten przekomarzał się z jakąś dziewczyną, często słuchali muzyki a potem robiło się dziwnie cicho.

Laponek skupił się całkowicie na swoim stanie posiadania. Jako rysunkowy człowieczek nic nie musiał robić. Wystarczy, że był. On, jego koty i myszy.
Te ostatnie ciągle miały za złe kotom, że ich sen jest zbyt czujny a ich pazurki zbyt głośno drapią podłogę, kiedy przebiegają obok nich.


Na szczęście oba koty są tak leniwe i tak bardzo przywiązane do swojej poduszki, że bojąc się utraty miejsca na niej wolały udawać, że nic nie słyszą.

Dni mijały. Noc polarna ustąpiła niechętnie miejsca dniowi, potem dzień zdawał się być zbyt zmęczony ciągłym wstawaniem i zmierzchaniem.
A po równonocy lub równodniu, noc polarna zaczęła odzyskiwać utracone pozycje.
Znów zawołała do siebie asystentkę Szarość, która jak zwykle z wielka ochotą zaczęła wszystko pokrywać bezbarwnością. Ale do czasu, Szarość zmęczona samotnością postanowiła przyoblec białą ślubną suknię, marząc o tym, że kiedyś Mróz wreszcie zauważy jej starania, spojrzy na nią łaskawie i usztywni fałdy jej śnieżnej kreacji.

Tego wieczora śnieg zaczął padać delikatnie, jakby chciał stworzyć delikatny szkielet pod jej krynolinę. Niestety ziemia była jeszcze zbyt ciepła i płatki natychmiast zamieniały się w wodę, dodając urody Szarości.
Raptem w cichutki świat Laponka wtargnął dźwięk podobny do przesuwania kamieni po piasku.
Nagle światło, inne niż to z kominka, rozjaśniło pokoik w chatce, słychać było głos Jarmo:

- Ach nic się nie stało Marleen, zaraz pozbieram te kartki, a Ty połóż torebkę na fotelu przy oknie.
I tak dzięki Marleen, która trochę niedbale rzuciła swoją torebkę na plik kartek.


Laponek mógł znów zerknąć na świat w trzech a nawet czterech wymiarach, usłyszeć inne głosy niż mruczenie kotów, trzask polan w kominku i popiskiwanie myszy.
Nadstawił ucha….

- Nawet ich nie dotknę – powiedziała Marleen – pomieszałabym ci całą akcję i pewnie wyszłoby ci takie dzieło jak ten dzisiejszy film! A co to? – spytała – Jaki piękny rysuneczek chatki… kiedy to zrobiłeś? Nigdy go nie widziałam. Jaki śmieszny i śliczny krasnoludek! Przecież to nie do tego komiksu, który rysujesz!

- Nie – odpowiedział Jarmo – to jakaś siła wyższa kazała mi to narysować… i wiesz, miałem kiedyś wrażenie, że ten Krasnoludek mówi! Słowo!

- Jarmo… chyba żartujesz jak zwykle! Wypiłeś przed chwila kieliszek czerwonego wina i widzisz, co alkohol robi z człowiekiem? Ja wiem, że Krasnoludki są na świecie, ale żeby akurat Tobie się objawił, to chyba wielka nieostrożność z jego strony! Popatrz lepiej na mnie, ja też mówię a nie jestem krasnoludkiem…. Zaręczam, że nie, i zaraz się o tym przekonasz! – Dodała z lekkim uśmiechem.

Powiało perfumami, kobietą i jakimś nieokreślonym zapachem szczęścia, świeżej pościeli, mydła i ziół. Szczebiot Marleen zdawał się cichnąć i słabnąć, ale atmosfera jej 
istnienia zlała się ze smakiem zachwytu Jarmo nad delikatnym pięknem ich uczuć. Szyby w oknach jego pracowni zaparowały łzami wzruszenia, Szarość nie mogła dojrzeć niczego, poza czerwonym drżącym blikiem wina w kieliszku.

Laponek siedział zauroczony. Do tej pory sądził, że Jarmo, jak zwykle sam, spędza wszystkie dni podobnie. Nie przypuszczał, że wraz z pojawieniem się Marleen, do smutnej pracowni, wpadnie kolor i światło. Jego rysunki nabiorą ekspresji i głębi. Dzięki niej Laponek znów będzie mógł wyjść na drugą stronę kartki, na której go narysowano.
Gdzie czekają nowe, być może wspanialsze przygody i zadania do wykonania. Podekscytowany, pogłaskał koty, dołożył do kominka i stojąc obok niego, czekał na ciszę, która powie mu, że droga wolna…
Tym razem znalazł się na blacie stołu, na którym „leżał” Jego domek. Kartek nie pozbierano. Piórka z zaschniętym tuszem sprawiały wrażenie niedomytych. Ołówki i gumki cichutko szemrały jak zwykle o wyższości korekty nad rysunkiem bez korekt. Jałowość takich dysput spowodowała, że Laponek pobiegł na brzeg stołu, ku oknu, aby zobaczyć ile zostało z dawnego widoku, co się zmieniło na dobre a co na złe.
Usiadł na brzeżku, spuścił maleńkie nóżki, trzymając się mocno, aby nie spaść z tej ogromnej dla niego wysokości.
Z zaciekawieniem oglądał świat, który za sprawą makulatury, na jakiś czas zniknął z jego pola widzenia.
Znów trafił na tę samą porę roku. Panosząca się wszędzie Szarość walczyła zacięcie ze światłami neonów, chlapa ze świeżo roztopionego śniegu usiłowała zamazać czerwień samochodowych świateł stop i czerwono żółto zielonych świateł na skrzyżowaniu ulic.
Niebo usiłowało przybrać barwę kamienic, aby nie można było stwierdzić gdzie kończy się miasto, a zaczynają się chmury i czy te otwory okien są w chmurach, czy w domach.
Pokój Jarmo znajdował się na ostatnim piętrze narożnej kamienicy, wyznaczającej jedną z czterech, zamykających skrzyżowanie ulic.
W dole Laponek zobaczył oświetlone okna wystawowe sklepów. Po lewej stronie duże, oświetlone okno, ujawniło zarys kobiecej sylwetki.

Wytężył wzrok i zobaczył manekina kobiety w czarnej przybranej pajetami sukni, stojącej w pozie dystyngowanej piękności. Nad sklepem był napis „Madamme”. Na wprost na wystawie pod napisem „Kwiaciarnia” piętrzyły się wazony pełne ciętych kwiatów i kwiatów doniczkowych stanowiących tło dla wazonów.
Po prawej stronie, w podobnym oknie jak w „Madamme” stał manekin męski. W smokingu z białymi rękawiczkami w sztucznie ustawionej dłoni. Nad nim napis „Monsieur”.

Na pobliskim zegarze wskazówki ułożyły się w jedną pionowa kreskę, dotykającą godziny 12. Rovaniemi było pod panowaniem nocy. Laponek chłonął każdą chwilę, każdy spóźniony samochód, spieszący do swojego garażu, każdego kierowcę w samochodzie spieszącego do swojego domu, widział parę gawronów zagubionych w zaułkach, szukających schronienia na tę noc.
Wreszcie wszystko znalazło swoje miejsce. Przestrzeń zamarła w oczekiwaniu na inny spektakl.

Powoli, dawkując przyjemność oglądania, Zima zaczęła ubierać się w jedyny znany jej styl: iskrzącą biel. Białopuchą miękkość, doskonałą białość, czystą lekkość i skrzącą się ciszę. Zaczął padać, doskonały w kształcie płatków, śnieg.

Światło bijące od wystaw zdawało się drgać, mienić się, świecić nie tak, jak je nauczono. Chwilami mrugało zalotnie jakby uwolnione od obowiązków.

Szyby dzielące oba manekiny wydawały się być drżącym ciałem, żywym organizmem, przekomarzającym się z obiema postaciami w nienaturalnych pozach.
Nagle jednym ruchem zgranego duetu baletowego, obie szyby odsunęły się z okien i tańcząc podeszły do okna z kwiatami. Lekki wiatr i kilka płatków śniegu poruszyły jej suknią z pajetami i jego białą rękawiczką… Obie postacie lekko, zsunęły się z wystaw i stanęły naprzeciwko siebie. Ona w sukni z pajetami, on w smokingu, z białymi rękawiczkami w dłoni.

Laponek patrzył jak padający śnieg tworzy biały dywan dla stojących postaci. Ich namalowane twarze przybrały ludzką miękkość i blask. Oczy świeciły łzą a usta lekko drżały. Jedynie ciała pozostały martwe. Ciała manekinów z masy papierowej. Patrzyli sobie w oczy w sposób, którego na co dzień ludzie nie stosują, czasem aktorzy usiłują wykrzesać coś więcej ze spojrzenia, ale udaje się to tylko nielicznym.

- Z papier mache masz tors zrobiony.
Lecz serce w Twojej piersi bije.
      Oczy masz szklane, wzrok zdumiony.
Czy zatem ciało Twe ożyje?

– cichutko zaśpiewał krasnoludek patrząc na postać w smokingu.

Zdziwienie Jego tym stało się większe, gdy to samo dostrzegł w twarzy kobiety. Usta jej zadrżały, a w oczach pojawił się, bezmierny obraz zachwytu chwilą, miękkość spojrzenia, jakie mają zakochane kobiety.

- Co się dzieje na tym świecie! – pomyślał Laponek. Wszędzie rozpanoszyła się miłość. Rozumiem Jarmo i Marleen, ale tu? Przecież to nie są żywi ludzie… no tak, ja też nie jestem człowiekiem i …też mam serce.. Ale przynajmniej ja nie robię z niego użytku.  To znaczy jeszcze nie zrobiłem….

Całkiem pomieszało się w biednej główce krasnoludka. Wysnuł jakaś tezę i próbując ją udowodnić sam sobie zaprzeczył. Już nie był niczego pewien. Gerda kochała nieszczęśliwie i nie wiadomo czy kiedykolwiek pokocha,
a teraz Ci… Przerażająca perspektywa – pomyślał.
Tymczasem śnieżyca rozpętała się na dobre. Miasto zaległo ciszą. Żaden samochód nie zechciał wystawić reflektora. Para manekinów stała niewzruszona, mimo,
że ich stopy zagłębiły się w bieli po kostki.

Oświetleni latarniami rzucali kilka cieni na białym puchu, co dawało wrażenie, że stoją w gwieździe z cienia i skrzącej się bieli. Wydawało się, że ich usta poruszają się tak, jakby szeptali do siebie. Nawet leciutkie obłoczki pary wydostawały się na zewnątrz. Wydawało się, że to żywi ludzie, dopóki wzrok nie padł na jego wykrzywioną w bezruchu rękę z rękawiczkami, albo jej odgięte palce w geście prezentacji osoby i stroju.



 Zaintrygowany zaobserwowaną sceną Laponek nie usłyszał pierwszego tej nocy dźwięku, pochodzącego z zewnątrz. To warkot silnika dużego samochodu.
- To muszą być pługi śnieżne- pomyślał.

I wtedy stała się rzecz odwrotna. Obie postaci zaczęły odsuwać się od siebie, kreśląc w śniegu butami linie do swoich wystaw. Nieubłaganie, z powrotem stanęli na swoich postumentach. Szyby pożegnały okno kwiaciarni i zamknęły ich w klatkach ze szkła, draperii i zapachu kurzu, jaki czasem panuje w starych wystawach sklepowych.
Świat za oknem przybrał maskę codzienności.

Pługi przejeżdżając, zniszczyły jedyny ślad na śniegu, który mógł być dowodem, że niemożliwe istnieje. Laponek wstał z krawędzi stołu i poczłapał dziwnie smutny do swojej karteczki z domkiem. Usiadł na fotelu, kot widząc jego smutek usiadł mu na kolanach i zaczął mruczeć.
- Pewnie właściciele sklepów będą się rano zastanawiać, skąd tyle wody na wystawie! – powiedział do kota.
Kot podniósł jedynie łebek i lekko nim potrząsnął na znak, że Laponek znowu plecie bzdury.




 Dzień minął szybko. Tak się dzieje w momentach, kiedy jednakowe godziny zlewają się w jedną jednakową całość, nierozróżnialną dla oczu i uszu. Taki dzień przypomina rozciąganie gumy do żucia, kiedy pasmo staje się coraz cieńsze i cieńsze aż pęka nieciekawie.
Kiedy zapada zmrok ludzie wracają do swoich domów, coś gotują, rozmawiają i żyją, aż z kolei oni też zapadają w rozciągliwy sen, snują swe marzenia nawijając je na szpulkę nocy.
Kiedy znów zapadła cisza a Jarmo i Marleen leżeli cichutko posapując we śnie, Laponek postanowił sprawdzić, czy to, co zobaczył, znowu się powtórzy.

Tym razem śnieg już nie padał. Lekki Mróz chyba wysłuchał błagań Szarości i w podzięce za jej konsekwentne prośby usztywnił białą powłokę sukni.
Nielicznym przechodniom podobało się to trzask zmrożonego śniegu pod stopami. Dźwięk przypominał chrupanie ciasteczek, przez co stawał się przyjemny.  Dzięki temu, że Szarość była zajęta kompletowaniem białej kreacji, u ludzi pojawiły się zaróżowione nosy i ciepłe kolorowe czapki na głowach.
Znów jak poprzedniego wieczora, ruch zamierał. Termometr za oknem dumnie wypinał pierś ze słupkiem – 20 stopni. Ostatnie samochody gasiły swoje silniki i światła. Noc brała w posiadanie Rovaniemi jak zwykle cicho, ale zdecydowanie.
Laponek, co chwilkę zerkał na okna wystawowe. I znów, tak jak poprzedniej nocy, tuż po północy, szyby odsunęły się z okien i popłynęły do samotnego okna kwiaciarni. Po chwili znowu cichym brzękiem szkła zaczęły swoją rozmowę.

Z otwartych okien spłynęły dwie postacie i stanąwszy naprzeciw siebie, podjęły jakąś przerwaną rozmowę. Tym razem, krasnoludek postanowił posłuchać, o czym mówią. Nie kierował się zwykłą dla innych ciekawością, wiedział, że tu dzieje się coś tragicznego, coś, co najprawdopodobniej będzie wymagać jego pomocy, a do tej był bardzo chętny.
Postanowił rozpędzić się przez całą szerokość stołu i zanurkować w szybę oddzielającą go od tego, co na zewnątrz.  O mało co nie potknął się o leżący ołówek, ale udało się! Szyba zachowała się godnie, przepuszczając ciało krasnoludka na zewnątrz. Teraz tylko trzeba cichutko spłynąć na dół i schować się w załomku muru.
Obie postacie stały dość blisko siebie. Wiatr, który zawsze nocą hasa sobie po ulicach, rozwiewał jej delikatne, brązowe włosy, a suknia mieniła się jak rozgwieżdżone niebo nad Saharą. Jej twarz straciła w tym momencie niedokończone rysy, jakie maja manekiny.

Usta były pełne i czerwone… no i te oczy tak czyste jak oczy dziecka, ufne i szczęśliwe radością, jaką mają małe dziewczynki otrzymawszy to, o czym marzyły.
  
On, w smokingu, wysoki brunet, o zielonych oczach, miał w nich wyraz bezgranicznego oddania. Jednocześnie Jego twarz była napięta, jakby chciał rzucić te przeklęte rękawiczki na śnieg i objąć Ją mocno. Wiedział, że to niemożliwe, więc starał się jedynie przybliżyć swoją twarz do Jej twarzy, na tyle, ile pozwalała szyja z papier macheÜ.
Nie przeszkadzał im mróz i wiatr. Nie obawiali się, że ktoś mógłby ich zobaczyć wyjrzawszy przez okno.

- Być może, tylko ja mogę ich widzieć. Tylko mnie takie cuda mogą się przydarzyć – pomyślał Laponek.

Jej usta drgnęły i krasnal usłyszał jej słowa:

- Witaj Ben…

To chyba słońce swoim promieniem
W szybę stuknęło tego poranka.
Jesteś ułudą, czy mym marzeniem?
Nieznanym ciałem mego kochanka?
- Ben – pomyślał Laponek – to chyba od Benedykt? Skąd takie imię? Niezwykłe.

- Witaj Amy…. – powiedział Ben.

W bladej poświacie zimowej nocy
Sen swój o Tobie srebrzyście snuję
Głaszczę twarz Twoją, zaglądam w oczy,
Lecz w dłoniach jedynie pustkę czuję!

Jego głos, wyrażał więcej rozpaczy niż głos Amy. Ona mówiła spokojniej, jakby już dawno pogodzona z sytuacją, wiedziała, że nie ma sensu rozpaczać. Trzeba się cieszyć chwilą, nawet, jeśli ta jest tak krótka. Amy wiedziała, że są jedynie chwile załamania, ale wystarczy popatrzeć na coś pięknego i złe mija, przynajmniej na jakiś czas.
Na skrzyżowaniu, pojawiła się dorożka! Przerażony Laponek chciał coś zrobić, zatrzymać ją, krzyknąć… ale nie zdążył.
Dorożka nie miała woźnicy ani pasażera. Przemknęła przez obie postaci nie czyniąc im krzywdy. Po prostu przeniknęli przez siebie. Nawet koń się nie spłoszył.

- To musi być jakiś rekwizyt z innej bajki – pomyślał. W takie noce bajki uwalniają czasem swoją zawartość.

Tak się dzieje po to, aby nie skostniały w swojej formie. Dzięki tak prostemu zabiegowi, nawet te najstarsze postaci poznają przyszłość, zaprzyjaźniają się z najnowszymi bohaterami. Pinokio nie musi kłamać, jak mu kazano. Wilk zjadać Babcię, a Calineczka poślubić kreta.

Wszyscy robią, co im się podoba. Jedyny warunek to ich powrót wraz ze świtem do właściwych książek. Inaczej bibliotekarze poumieraliby na zawał serca.



Wyobraźmy sobie to straszne zamieszanie, gdyby wilk kłamał a Calineczka wydostała się z lampy Alladyna i wyszła za mąż za Kopciuszka!

No tak, Laponek popłynął w boczną odnogę swoich myśli nie zauważając, że Ben i Amy nadal stoją niewzruszeni, mówiąc do siebie najpiękniejsze słowa, jakie wymyślili ludzie, aby wyrazić to szczególne uczucie właściwe tylko im …najprawdopodobniej.
Nic nie wskazywało na to, że choć o centymetr przysunęli się do siebie. Bezlitosny czar uwięził ich w nienaturalnych pozach, niemożliwych do przełamania.

Jeszcze raz odezwał się Ben:

I znowu nocka - pocieszycielka
Wyrwie mnie z klatki, serce ośmieli,
Lecz rzuci w odmęt, gdzie rozpacz wielka,
Bo cały kosmos przecież nas dzieli.

Łzy popłynęły po policzkach Amy. Zamarzając tworzyły sznur pereł. Z dachu spadł sopel lodu. To znak, że na dzisiaj koniec widzenia.

Znów postaci cofnęły się do swoich okien, szyby zamknęły jedyną dla nich drogę. Świt wstawał jak zwykle zaspany i niechętny ludziom. Ludzie też nie byli chętni świtowi i tak odwieczna niesympatia trwała niczym niezagrożona.

Laponek wspiął się po chropowatości muru aż do okna pracowni. Postanowił ogrzać się jeszcze przy kominku
a potem z kotem na kolanach przemyśleć to, co widział.

Podejrzewał, że oboje zaklęci w swej niemocy, powtarzają ten spektakl w nieskończoność.
Całe dnie patrzą na siebie oczami producenta figur wystawowych, z nienaturalnym pustym uśmiechem na tekturowej twarzy.
Lecz pewnie w środku każdej z figur bije ogromne serce, które ktoś tam umieścił, nie wiadomo, z jakiej przyczyny
i co chciał przez to uzyskać.

Może wiedźma, czarownica lub szamanka, zazdrosna o ich piękno, sprawiła im taki koszmar? Rozpacz do końca świata i ani minutki krócej?

Laponek poczuł, że ma misję do spełnienia. Nie wiedział tylko jak się do tego zabrać.

Postanowił jutro usłyszeć więcej, może to da mu jakąś wskazówkę?
Następnej nocy, znów ukryty za rynną, czekał już na nich, żeby nie uronić ani słówka.
- Och, kochana Amy…
Świat bywa dla mnie niezbyt łaskawy
Ze snu wyrwawszy serce uśpione.
Wciąga całego w te ludzkie sprawy,
Karząc za czyny niepopełnione.
-Kochany Ben, nie bądź tak smutny…- powiedziała Amy


Przez chwilę, miało się wrażenie jakby Jej ręka chciała dotknąć Jego policzka a głowa oprzeć na Jego piersi..ale to było złudzenie wywołane silniejszym podmuchem wiatru.

Śpiewny głos Amy zanucił drugą tego wieczoru zwrotkę:

Lecz kiedy świat się już uspokoi
Spraw i przedmiotów przepłynie rzeka
Tylko myśl o tym, że sen ukoi
To, czego me ciało nie doczeka.

- Amy, powiem Ci coś jeszcze dzisiaj…

Czekam w noc mroźną, wietrzną i ciemną
Tam, gdzie upiory w kątach się kryją.
Liczę, że przyjdziesz i będziesz ze mną
A nasze ciała wreszcie ożyją.
- Może kiedyś… Ben, może kiedyś.. – ze smutkiem odpowiedziała Amy.

- Nie chcę abyś była taka smutna, Amy. Mam dla Ciebie kilka cieplejszych słów:

Sierp księżycowy jest już na niebie,
Zdaje się chylić głowę ukłonem.
Ty jesteś przy mnie, i mam tu Ciebie
W noce zimowe… moje szalone.

- Jesteś kochany Ben, a ja mam tu tylko Ciebie i też kilka miłych słów:

Twój pocałunek jak róży płatek
Otarł me usta miodu spragnione.
Kiedyś wsiądziemy na wspólny statek,
By ruszyć w podróż przez nieznajome.
I znów jak poprzedniej nocy sopel dał znać, że to koniec spotkania. Wszystko wróciło na miejsce. Laponek też.

Nie dowiedział się więcej niż przypuszczał. Tajemniczość zdarzenia sprawiła, że zadumanie Krasnoludka przybrało niebezpieczny dla niego obrót

Siedział skulony w fotelu, koty podchodziły do jego nóg ocierając się pieszczotliwie.
Nawet ogień w kominku trzeszczał niemiłosiernie, dając znaki płomieniami.

Nic nie mogło oderwać Laponka od kombinacji faktów i przypuszczeń. Nie słyszał budzika i powrotów do domu Jarmo z Marleen. Zatracił zdolność odróżniania nocy od dnia.
Aż pewnego dnia, na szczęście w pracowni nie było nikogo, ocknął się z zamyślenia. Chyba poczuł, że coś niedobrego dzieje się na dole, przeczucie złego postawiło go na obie nogi. Podbiegł do okna i z przerażeniem zobaczył, że nie ma już napisu „Monsieur”.
Po sklepie krzątają się ludzie ubrani w kombinezony robocze, a jeden z nich wynosi ze sklepu Bena, trzymając go w pasie.
Ben odarty ze smokinga, bez rękawiczek w dłoni wędruje, niesiony przez osiłka, w pozycji poziomej, śmiesznej i upokarzającej zarazem.
Amy z przylepionym uśmiechem na ustach patrzy jak nieodwołalnie traci sens swojego istnienia. Ben przesuwa się przed jej oknem. Widzi Jego nagie tekturowe ciało, śmieszny gest ręki, zwróconej w stronę nieba.

Laponek dosłownie wypadł z okna, nie bacząc na to,
że nagle znajdzie się między żywymi, pobiegł za osiłkiem niosącym Bena.
Wskoczył do furgonetki, do której go załadowano
i ukrył się za jedną z paczek z resztą towaru ze sklepu.
Jeszcze zdążył usłyszeć jedną zwrotkę pieśni Amy:
Wiem już na pewno, że to, co zrobię
Staje się celem mojego życia.
Marzeniem moim jest być przy Tobie
Więc znajdę miejsce Twego ukrycia!

Samochód ruszył. W ciemności Laponek widział twarz Bena, widział łzy płynące po Jego martwym policzku.

- Uspokój się, Ben – powiedział – zrobię wszystko, żeby wam pomóc. W waszej miłości jest nadzieja, że nie wszystko stracone. Dla was i dla innych. Że nawet niemożliwa miłość może, choć nie musi, połączyć kochające się istoty. Wierzę, że wam się uda. Jeszcze kiedyś będziecie wspominać tę przygodę, jako dobry początek czegoś jeszcze lepszego.

Samochód jechał równo i cicho po ubitym śniegu.
W odruchu współczucia, Laponek wyciągnął z jednej
z paczek jakieś ubranie i podłożył je pod sterczącą w powietrzu głowę Bena.
Wydawało mu się, że rozpacz, choć się nie zmieni
to może będzie wygodniejsza i zmaleje. I rzeczywiście
po chwili łzy przestały płynąć a w oczach Bena pojawił się maleńki ognik chęci walki o swoją przyszłość.
Nagle samochód stanął. Nie ujechali zbyt daleko.
- Zostawię go tu na noc – powiedział jakiś męski głos – Jutro odstawimy manekina do jakiegoś lamusa, bo nie wiem, co z nim zrobić…. A może go ktoś ukradnie? – zaśmiał się na koniec.

- Cała nadzieja, że zniknie tej nocy – powiedział drugi głos.
- Czasem życzenia się spełniają – pomyślał Laponek. I wtedy właśnie przyszedł mu do głowy pewien pomysł….


Kiedy na zewnątrz ucichło, przeniknął przez blachę furgonetki, wzbił się wysoko jak ptak i stojąc na pewnej wysokości, rozejrzał się dookoła. Szukał znajomego skrzyżowania ulic.

Krążył jeszcze chwilę nad miastem, aż zobaczył to właśnie miejsce. Poznał je po oknie pracowni Jarmo, które jako bodaj największe w mieście miało łukowato wykończoną górę kamiennej framugi.
Ponieważ jak to na Północy zmierzch szybko łączy się z nocą, nie tracił czasu na podziwianie widoku. Szybko podleciał do okna wystawowego Amy i najsilniej jak mógł zastukał w szkło.

- Szybo, wiem, co robisz nocą. Proszę zrób to samo, uwolnij Amy z jej więzienia, bo jak widzisz, wasz spektakl się skończył. Bena nie ma. Proszę cię bardzo zniknij albo zrób coś, co ją uwolni… Błagam!

W tej chwili szyba rozprysła się na milion kawałeczków, które pochwyciwszy tęczę, każde z osobna po jej kawałeczku, wolno opadały na ziemię. W połączeniu ze skrzącym się śniegiem, wyglądały jak diamenty zatopione w atłasie, zagubione łzy bogini Eos Różanopalcej albo skrzące się zachwyty zakochanych.
Laponek chwycił dłoń Amy i z całej swojej krasnoludkowej siły szarpnął ją z cokołu. Poddała się nadspodziewanie lekko. Nie puszczając jej ręki, poszybował z piękną Amy, w swojej czarnej sukni przybranej pajetami, wysoko ku niebu.
Szarość, dokonawszy wreszcie swojej toalety, zauważyła kątem oka jakiś ruch. Coś, co się tu nie zdarza..No chyba, że to ptaki, wielkie i czarne.
Do nich już zdążyła przyzwyczaić wszystkich tak, że nie zauważali ich obecności. Tu nagle mignęło coś czerwonego, maleńkiego jak jabłuszko! Może jej się to tylko wydawało?
Laponek zdążył już wylądować obok samochodu. Wciągnął za sobą Amy, układając ją w objęciach Bena.

Czar prysnął. Nie ważne, kto go rzucił, ważne jest to, że malutki krasnoludek odkrył tajemnicę tego czaru.
Po prostu spowodował, że oba manekiny zetknęły się ze sobą dłońmi. Najpierw dłonie odzyskały giętkość i ciepło. Potem twarze, głowy, tors i nogi. Oboje zaczęli się śmiać, patrząc sobie jak dawniej w oczy.
Ben schylił się po leżące pod jego głową ubranie, włożył je na siebie i oboje trzymając się za ręce wyszli z furgonetki.
Ciągle trzymając swe dłonie, poszli przed siebie nie widząc niczego obok. Amy szczebiotała, Ben umierał z zachwytu nad jej szczebiotem:

- Chodź, polecimy do ciepłych krajów
Gdzie kolorowe ptaki śpiewają.
Gdzie się zapachy oliwnych gajów
Z lawendowymi razem mieszają.

-Tak miła moja, przez całe wieki
Marzyłem w sercu o takiej chwili,
Abyśmy weszli do jednej rzeki
I jednym tchnieniem życie dzielili




Zegar obok wybił północ. Potem drugi zegar też starał się bić głośniej, wszystkie zegary w Rovaniemi zagrały dzwonem radości. Ludzie wychylali się z okien, nie rozumiejąc, skąd taki koncert.

- Zegary ożyły!- Wołali nie rozumiejąc zjawiska.

Jeszcze kwadrans dzwonienie zegarów wprawiało w osłupienie mieszkańców, a potem dzwony kolejno cichły.
Jak w orkiestrze, kiedy kolejni muzycy odkładają instrumenty, aż pozostaje ten ostatni… tu cichy dzwonek malutkiego zegara, którego dźwięk Laponek rozpoznał, właśnie ten dźwięk towarzyszył mu w samotne dni w pracowni.
- Pewnie Jarmo i Marleen też się obudzili! – pomyślał.

Oczywiście, oboje stali w oknie i obejmując się za ramiona, patrzyli w noc. Po chwili powoli odwrócili się i razem poszli do sypialni zamykając drzwi.
Laponek szybciutko wślizgnął się do swojego domku, usiadł w fotelu i zacierając ręce z radości powiedział do kota:

- Ty tutaj śpisz sobie w najlepsze, a ja ciągle muszę ratować to, co dla ludzi najważniejsze, a co tak łatwo zgubić, gdy przez moment zbytnio skupimy się na sobie. Czasem odnalezienie zguby staje się niemożliwe… no, chyba, że ja tam się znajdę, w odpowiedniej chwili w odpowiednim czasie!

Po czym ziewnął słodko i zasnął momentalnie, aż czerwona czapeczka zsunęła mu się na nos.

Koniec














Brak komentarzy: