Stoję
z rękami opartymi
o
brzeg zlewu. Patrzę
przez okno. Drzewo jak zwykle stoi
w miejscu. Między gałęziami widoczne
jest
okno sąsiada. Ciemne. Puste. Bez życia, firanek, jakiegokolwiek
odbicia w szybie. Martwe okno. Czuję
jakąś więź z tym oknem. Tajemnicze partnerstwo tak, jak z
przypadkowym pasażerem w pociągu. Można mu powiedzieć wszystko,
co mi się zamarzy. Mroczny przyjaciel, akceptujący nawet
najbardziej dziwne zwierzenia. Pustka w szybach, to tylko przejście
dalej, poza dom, miasto, poza
Ziemię.
W moim mieszkaniu też jest ciemno, ale chyba moja twarz odbija się w szybie. Moje okno żyje, … a może nie.
W moim mieszkaniu też jest ciemno, ale chyba moja twarz odbija się w szybie. Moje okno żyje, … a może nie.
Za
to z pewnością żyje kran nad zlewem. Rytmicznie wypuszcza kroplę
po kropli, w tym samym, równym tempie. Kap, kap, kap.
Jakby
płakał, albo się ze mną przedrzeźniał, bo moje oczy pozostają
suche.
Od
chwili, kiedy otrzymałam list od Piotra, nie uroniłam ani jednej
łzy. Zupełnie jakbym zmieniła się w beton. Coś zapadło się we
mnie głęboko, przygniotło wszelkie emocje i tylko czekało na
sygnał, znak, aby wybuchnąć. Na razie, to coś pozostawało ciche
i ciężkie.
Marysia
już śpi. Miała w przedszkolu próbę występu z okazji Dnia Matki.
Bardzo chce być aktorką, dała więc z siebie wszystko, co w małej
dziewczynce zmieścić się mogło. To była „mówiona rola” ,
jako jedna z pięciu dziewczynek powiedziała:
„-
Kocham cię mamo jak lato i słońce...”
Druga
dziewczynka mówiła następną frazę, ale już nie tak wyraźnie
jak ona.
Niektóre
mamy miały szklane oczy. Tak niewiele trzeba. Co się będzie
działo, na premierze występu, wolę nie myśleć.
2
Dziwne,
na próbie był tylko jeden jedyny mężczyzna. Zupełnie jakby
dzieci powstawały w wyniku dzieworództwa.
Złapałam
się na tym, że ja też jestem sama, i taką pozostanę dla Marysi,
która tylko raz zapytała, gdzie jest jej tata. Jeszcze wtedy
powiedziałam prawdę.
-
Jest w innym kraju, Marysiu. Pracuje tam dla nas, abyśmy miały
domek z ogródkiem i psa.
To
było tak przekonywujące i barwne, że mała już zobaczyła swoją
wyobraźnią zieloną trawę i białego pieska, który po niej biega.
Dla niej to była tak radosna perspektywa, że przestała (na razie)
pytać o Piotra. Teraz musiałabym jej jakoś powiedzieć to, co z
pewnością się jej nie spodoba.
Myślę
jakie będą tego skutki. Dziewczynka właściwie jest półsierotą.
Ojciec nic nie chce o niej wiedzieć. Nie odezwał się od trzech
lat.
To
było w sierpniu. Z małą
Marysią, śpiącą w
wózeczku, szliśmy w kierunku dworca autobusowego.
Dwa dni przedtem padał
deszcz, a dzisiaj od rana świeciło ostre, świeże słońce. To był
dobry znak.
-
Musi się nam udać. Jemu i nam. Piotr to silny, zdrowy mężczyzna.
Wielu kolegów od dawna pracuje w Wielkiej Brytanii.
Przysyłają
pieniądze rodzinom. Będzie dobrze. Ja też pracuję, a to co zarobi
Piotr, odłożymy na naszą przyszłość. Będzie dobrze.
Szłam,
wspierając się tymi myślami. Piotr dźwigał ciężką torbę, bo
oprócz swoich rzeczy, wiózł dla znajomych z miasteczka, jakieś
słoiki z domowymi przetworami.
-
To kawałki domu, rodzinnej miłości i pamięci, zamknięte
szczelnie pokrywką – pomyślała.
Piotr
milczał. Chyba liczył kroki do nowego
życia, a może takie,
które oddalają go od teraźniejszego?
3
Objęłam
jego ramię tylko po to, aby się przytulić jeszcze raz, na chwilkę.
Spojrzał na mnie tak smutno, że się przestraszyłam. Resztę
drogi szłam przytulona, jakbym chciała wrosnąć w to
ramię
i nie dać się od
niego oderwać. Miałam tylko jego i malutką Marysię.
Kiedy
już siedział w środku autobusu, byłam
oddzielona od niego tylko szybą. Miał
miejsce przy oknie. Kierowca
zamknął drzwi i autobus ruszył.
Stałam
tam, z wciąż śpiącą Marysią. Dworzec opustoszał. Żwir
chrzęścił pod kółkami wózka. Obudzona
Marysia rozglądała
się dookoła swoimi
wielkimi, niebieskimi oczami.
-
A gdzie tata?
-
Właśnie pojechał wielkim niebieskim autobusem, daleko, do innego
kraju.
-
Po pieska?- spytała klaszcząc w dłonie.
-
Być może tak, ale i po piękne sukienki dla ciebie. Cieszysz się?
-
Może tak… ale i żeby był tutaj też.
-
Tak się nie da, obie czekamy na niego. Prawda?
I
czekałyśmy na każdy zwyczajny list, bo jeszcze nie miałyśmy
komputera. Listonosz przyniósł tylko pięć listów. W jednym z
nich Piotr napisał:
„Mam
szansę na dobrą pracę. Sam wyremontuje dom takiej jednej wdowie.
Dobrze płaci. Dam radę sam albo wezmę do pomocy Jarka. Przyślę
ci trochę grosza pod koniec miesiąca. Jak tam Marysia?”
-
Ani słowa, że tęskni… może to z przepracowania. Gdzie mu tam w
głowie serdeczności. To walka o byt, a każda wojna nie jest
romantyczna - pomyślałam.
Potem przesłał list przez
kumpla powracającego z Anglii, Pawełka
- ”złotą rączkę”
z naszego miasteczka. Krótki list.
-
Może się spieszył, aby wykorzystać okazję.
4
„ Haruję jak wół, od
rana do nocy. Remont idzie mi dobrze. Zobaczysz jak szybko się
odkujemy! Uściskaj Marysię!”
Potem
nastąpiła dwumiesięczna przerwa. Tłumaczyłam sobie to
zmęczeniem, brakiem okazji aby pojechać na pocztę, bo dom wdowy
był na przedmieściu Londynu.
Codziennie
stałam tu, w tym samym miejscu przy zlewie i patrzyłam na drogę.
Listonosz przyjeżdżał na rowerze do innych domów. Zatrzymywał
się na chwilę, aby wrzucić list albo ulotkę.
Marysia
zasypiała dopiero wtedy, gdy mówiłam jej, że tato tez ją kocha,
tylko bardzo ciężko pracuje.
Tuliła
do siebie zająca, którego podarował jej Piotr. Nie miał jednego
oczka, przez co wyglądał jakby porozumiewawczo mrugał do mnie
wiedząc, że oboje oszukujemy Marysię.
W
pracy Dorota spytała, czy mam jakieś wieści od Piotra. Nie sądzę
aby była naprawdę tym zainteresowana, bo jednocześnie zerkała w
półotwarte drzwi dyrektora, ciekawa kogo ten ma w gabinecie.
Ja
też się nie wysiliłam i powiedziałam:
-
Wszystko w porządku. Pracuje.
Okłamałam
nie tylko ją, ale i siebie. Od pewnego czasu zdarzało mi się to
często. Nie mogłam przecież powiedzieć, że nie wiem.
Minęły
jeszcze dwa miesiące i
pewnego dnia, wracając z Marysią z przedszkola, zauważyłam przez
dziurki w skrzynce pocztowej, białą kopertę.
-
No, nareszcie! - odetchnęłam.
Rozebrałam
małą, umyłyśmy rączki, dostała ode mnie banana i poszła do
swojego pokoiku.
Koperta
leżała na blacie kuchennym.
-
Nie. Poczekam. Najpierw wyładuję zakupy. Potem zrobię sobie
herbatę i spokojnie, nareszcie, przeczytam.
5
„ Martyna,
nie wiem jak zacząć. Zbierałem się do tego listu od miesiąca.
Boję się napisać to co muszę, bo muszę… Nie jestem sam. Mam
kobietę. Tak, tą wdowę, której remontuję dom. Najpierw
dojeżdżałem z drugiego końca Londynu, a potem ona zaproponowała,
abym zamieszkał w pokoju gościnnym. No wiesz… zgodziłem się. To
duża oszczędność na wynajmie mieszkania. Ale potem wszystko się
przewaliło. Teraz jestem z nią, a ona jest w ciąży. Chyba ją
kocham, tak… kocham ją. Nie wrócę.
Nie
mogę. Proszę o rozwód. Załatwimy wszelkie formalności. Nie chcę
aby Marysia się o tym dowiedziała. Ile ona już ma? Skończone pięć
lat? Jeszcze jest mała, a ty na pewno ułożysz sobie życie. Ja już
sobie ułożyłem. Wybacz. Piotr”
Od
tej pory żyję jak w transie. Dobrze, że mam pracę i obowiązki.
Mam Marysię. Jestem jak zombi, bez uczuć. Przerażona nagłą
zmianą życia, zachowałam odruch poddania się codzienności,
rytmowi dnia. Nocą patrzę w sufit i czekam na sen. Czasem
przychodzi. Ciężka gruda spadła z gardła i opadła na piersi.
Teraz walczy z nią serce. Jak
długo musi walczyć? Kiedy to
oczy przejmą żal i po prostu się rozpłaczą, tak po babsku,
boleśnie? Czy to nastąpi?
Stoję
przed kapiącym kranem nad zlewem. Przed pustym, ciemnym oknem
sąsiada. Kap, kap, kap…
To
nie ma sensu. Zakręcam niedokręcony kran. Woda milknie. W oknie
zapala się światło.
A
ja czuję jakieś drganie w gardle, jakąś nie do opanowania żałość
i ściskanie w sercu. Płaczę najprawdziwszymi łzami. Dodaję do
tego szloch, tłumiony ryk i opadam na kolana. W kuchni. Przed
zlewem.