piątek, 8 stycznia 2016

Ich dwoje

MARTA HANNA PRECHT
słowo: lusterko

ICH DWOJE



W listopadzie noce zapadają nieoczekiwanie. Jakiś czas jest szaro-buro, choć latarnie już od dawna świecą.
W jednej chwili zapada zmrok, który trwa dla ludzi zbyt długo. Wszystko w wilgoci i zimnie. To miesiąc przejścia w ciemną stronę. Ten wiatr wieje, jakby mu dodatkowo płacono za dotkliwość.
Około północy wiatr przestał wiać i zrobiło się trochę przyjemniej.
Światło latarni ulicznej przesączało się przez szparę
w zasłonie okiennej padając na połowę łóżka, na którym widać było dwa zarysy śpiących postaci. Jedna z nich powoli wstała i wsunąwszy stopy w kapcie, cicho podreptała w stronę łazienki. Ostatnio musiała wstawać nawet trzy razy w ciągu nocy.
Wszystko przypominało jej jak to było, w czasach młodości. Noce bez siusiania, wstawanie z krzesła tylko za pomocą mięśni ud, bez podpierania się oburącz,
albo zbieganie ze schodów po dwa stopnie.
- Co się porobiło z człowiekiem - powiedziała półgłosem, aby nie obudzić śpiącego Henryka.
Z sypialni rozległo się donośne chrapnięcie, a potem zapadła cisza.
- Tyle można od niego usłyszeć! - kontynuowała. - Kiedyś szeptał do uszka słodkie słówka, mógł tak pół nocy!
A potem spał tak słodko! Jak dziecko! Co się porobiło
z człowiekiem!
Podreptała do kuchni, aby zagrzać sobie kubek mleka
z miodem. To był zawsze dobry lek na jej nocne pobudki. Pijąc spojrzała w lusterko wiszące przy drzwiach.
Z czerni wyłoniła się okropna twarz, której policzki wzdymały się i kurczyły w rytm połykania mleka. Wyglądała jak ssący potwór. Odwróciła oczy i przestała pić. Odstawiła kubek na stół. Stała przez chwilę, zgarbiona i smutna.
Obudzony pies pomyślał chyba, że to już ranek,
bo podszedł do niej i polizał ją po dłoni.
- Dobrze, dobrze, idziemy - powiedziała do psa - wiem,
ty też musisz, jak ja. W końcu masz już dziesięć lat psich, czyli siedemdziesiąt ludzkich! Chcesz siku?
Pies jakby zrozumiał, i zapiszczał cichutko merdając ogonem.
Opustoszała ulica, czarna czeluść poza miejscami, gdzie świeciły nieliczne latarnie i wielka cisza, sprawiały nieprzyjemne odczucie zagrożenia.
- No leć! Sikaj i wracaj! Ja nie idę!
Schowała się za ścianą przy drzwiach wejściowych
do klatki schodowej i wtuliła głowę w kołnierz palta,
bo zapomniała o czapce. Ciszę przerwał najpierw delikatny, potem coraz głośniejszy odgłos kroków.
Ktoś stanął niedaleko niej, ale za ścianą domu. Chyba się obrócił, bo piasek zachrzęścił. Po krótkiej chwili usłyszała szept:
- Ja do pani... pani Mario. Tak. Nie myli się Pani. Dziesięć minut temu, pomyślała pani, ze chciałaby znów być młoda, zgadza się?
Maria nie odpowiedziała z przerażenia. Sytuacja wydała się jej tak absurdalna, że poszukała wzrokiem psa. Suczka z rozpłaszczonym zadem, właśnie sikała w najlepsze.
- Co to?! Kim jesteś? Pokaż się!
Nieznajomy zrobił dwa kroki i ukazał się w świetle padającym z klatki schodowej. Miał gęste, czarne włosy, na których perliły się kropelki rosy, jakby wyszedł z mgły, długi, czarny płaszcz. Trzymał niedbale ręce w kieszeniach.
- Skąd możesz wiedzieć, co ja tam sobie pomyślałam! Magik jakiś! Panie odczep się i idź sobie swoją drogą! Sunia do mnie!
- Co pani da, kiedy się przedstawię. Każde imię
i nazwisko nic pani nie powie. Mogę powiedzieć, że mam metr dziewięćdziesiąt wzrostu i to będzie sprawdzalne, ale poza tym nic innego. Może pani nie wierzyć, ale ja wiem wszystko, co jest w pani głowie. Teraz pomyślała pani, czy mąż się obudził i patrzy na nas przez okno.
Nie, nie obudził się i nadal chrapie. To jak, chce pani być znów młoda?
Zapragnęła natychmiast znaleźć się w domu.
- Tak? I pan to zrobi? A ja mam uwierzyć?
- Proszę, coś pani pokażę!
Podszedł do niej trochę bliżej, aby mogła lepiej zobaczyć efekt. Był w średnim wieku, nawet przystojny, trochę podobny do wizerunków Jezusa. Jego czarne, lśniące oczy nagle zmieniły się w matowo czarne, wpadnięte głębiej, otoczone siecią zmarszczek. Reszta twarzy również zmieniła się w oblicze starca. Nawet jego sylwetka pochyliła się i skurczyła. Przed nią stał słaby staruszek i wydawało się, że potrzebuje jakiegoś podparcia, inaczej się przewróci. Po chwili postać odzyskała dawny wygląd.
- I co? Teraz pani wierzy? Jego twarz znów przybrała wygląd młodego mężczyzny.
Maria stała jak sparaliżowana. Sytuacja nadal była nierealna, jakby wyrwana w całości z niedobrego snu.
Jej absurdalność kłóciła się ze zdrowym rozsądkiem, jakim była zawsze obdarzona. Cuda się nie zdarzają
w realnym świecie. Czyżby z powodu psiego sikania przedostała się do innego świata, w którym można dowolnie manipulować rzeczywistością?
- Rany boskie! To nie może być prawda! Sunia do nogi!
Pies rzeczywiście podbiegł do niej i zaczął przymilnie lizać jej rękę. Spojrzała na niego jak na kosmitę.
- A ty? Ty też to potrafisz?
Pies zaszczekał z radości, czując, że to jego o coś pytają.
- No i co? Nie będę proponował po raz drugi. Decyduje się pani?
- A jak się sobie nie spodobam, to co? Odczaruje mnie pan?
- Ta magia działa w jedną stronę. Aby pani pomóc, powiem tylko,
że mąż dożyje osiemdziesięciu pięciu lat, czyli piętnaście lat przed nim, a pani za dwa lata złamie nogę w biodrze
i operacja się nie powiedzie. Umrze pani na zakrzepicę pooperacyjną. Po przemianie ma pani jeszcze dużo lat przed sobą.
Maria przypomniała sobie swoje piękne wąskie stopy, ładne ręce i długie blond włosy. Pamiętała łąkę
za domem, bieganie po niej nie sprawiało żadnego kłopotu. Mogła biegać cały dzień i nie wiedziała,
 że oddycha. W ogóle nie czuła, że żyje. Wszystko było naturalne, jedno wynikało z drugiego bez żadnych trudności i bólu. Każda doba dzieliła się na czas snu
i przygody dnia. Świat pachniał słońcem, był słońcem. Jeśli zgodzi się na niedorzeczną propozycję, kim będzie?
Będzie na powrót młodą dziewczyną, ale musi wrócić
do domu, gdzie śpi pochrapując, siedemdziesięcioletni mąż. Co powie na jej zmianę? Może po chwili szoku nawet mu się znów spodoba.
Od dłuższego czasu, może lat, byli przyjaciółmi wspólnie znosili wszelkie niedostatki. Już nie czuli potrzeby dotyku innego niż pogłaskanie po głowie, lub pocałunku w policzek. A ona będzie młoda! Młoda z mężem - staruszkiem. Lepiej przeżyć swoje życie w naturalny sposób. Oddalenie śmierci nie zlikwiduje jej nadejścia,
za to ją oddali od swoich bliskich, a z nimi czuła się najlepiej.
 Co powie na to jej syn i synowa? Nie. To niemożliwe. Chyba, że wróci do domu, spakuje się weźmie kartę bankową i ruszy w świat.
Tylko z czym? Mają na koncie zaledwie trzydzieści tysięcy. Wystarczy na jedną daleką podróż, a co potem?
- Hej, ty... jak ci tam! Pewnie proponowałeś to już nie raz komuś. I co? Zgodził się?
- Tak, wielokrotnie. Zgadzają się raczej, ale czy są szczęśliwsi? Nie wiem. Nie wracam do nich i nie śledzę dalszych losów.
- To ja podziękuję. Nie chcę. Dziękuję, nie skorzystam.
- Jak chcesz. Po czym dotknął ręką niewidzialnego daszka i z gestem pożegnania dłonią rozpłynął się
w chłodzie.
- Sunia... a jesteś! Chodź wracamy do domu.
W sypialni z okien przesączało się światło poranka. Maria usiadła na łóżku, patrząc na twarz śpiącego męża. Leżał na wznak cicho posapując. Odgarnęła mu z czoła kosmyk siwych włosów i pocałowała w policzek.
Henryk powoli otworzył oczy.
- Co kochanie, znowu nie śpisz? Dobrze się czujesz? Tylko nie bierz tych pastylek na spanie, bo od tego ma się zwidy. Połóż się, pomasuję ci plecy. Dobrze?

- Tak kochanie.

1 komentarz:

jola pisze...

Sen, nie sen, przewidzenie ... ważne, że powrót do rzeczywistości nie bolał. Wystarczyło by mąż kilka słów troskliwie powiedział ... Oj,sentymentalna gęś ze mnie wyszła. Ale wiesz co Martuszko - gdybym na miejscu bohaterki się znalazła, też wybrałabym starą ja.
Buziak