sobota, 21 maja 2016

Zaklęte słowa" to już osiemnaste opowiadanko.

MARTA HANNA PRECHT

Słowo: książka


ZAKLĘTE SŁOWA


Zdarzył się cud. Niezrozumiały, wielki i dla mnie bardzo ważny, który odmienił moje życie… ale od początku:
Chwilami miałam wszystkiego serdecznie dosyć. Patrzyłam na niego mrużąc oczy i zaciskając zęby. Próbowałam się czymś zająć, ale tak całkowicie, aby go nie widzieć, kiedy tak siedzi przy biurku z nosem w ekranie komputera.
Robótka na drutach nadawała się do tego idealnie. Trzeba było ciągle uważać, aby nie popełnić błędu. Prucie a potem połapanie wszystkich oczek, było najlepszym ćwiczeniem cierpliwości.
Trudno jest nie spojrzeć tam, gdzie się nie chce patrzeć. Taki obraz na przekór przyciąga wzrok, tym bardziej im bardziej jest niechcianym widokiem.
Ludwik codziennie jak w zegarku siadał do komputera. Gimnastykował palce jak pianista, który właśnie za chwilę zagra preludium. Niestety z klawiatury komputera nie wydobywał się żaden dźwięk.
Wyczytał pewnie, że wielcy pisarze tak właśnie robili. Pisali od godziny iks do godziny igrek zapełniając określoną liczbę stron. Potem siadali w salonie i obmyślali strony następne.
Gdyby jeszcze coś pisał jak prawdziwy pisarz, za którego się uważał, a on siedział i patrzył, postękiwał i mruczał, jakby miał za chwile coś urodzić. Po pół godzinie wstawał, mówiąc:
- Och, dzisiaj nie mam ochoty pisać. Może to ta pogoda.
- Może lepiej nie zmuszaj się do tego pisania, ono samo przyjdzie. Tak bywa. – odpowiedziałam.
- Zawsze wszystko wiesz lepiej! Wiesz nawet co ja czuję, jak się czuję i dlaczego nic nie napisałem! A może to twoja obecność tak na mnie działa! Nie pomyślałaś o tym?
- Nie pomyślałam, ale teraz już wiem.
Poczułam się jakbym oberwała pięścią w twarz. Nareszcie wyrzucił to z siebie słowami, które raniły doskonale.
To ja zdecydowałam się sprzedać nasze mieszkanie z ogrodem w centrum miasta i kupić tę samotnię na Mazurach, aby on mógł pisać.
Wydał dopiero jedną książkę, która średnio podobała się znajomym, a krytycy nawet nie wiedzieli o jej istnieniu. Wbił sobie do głowy, że ma misję do spełnienia. Musi wzbogacić polską literaturę o swoje nazwisko. Miał nawet tytuł tej książki: „Zaklęte słowa”. Szarpał się teraz ze świadomością niemocy pisania.
Coś się przestawiło w jego biednej głowie starego człowieka. Był wściekły na siebie, ale nie dopuszczał myśli, że to on jest przyczyną, bo jest beztalenciem.
Stary dom nad jeziorem miał być azylem dla jego talentu. Ja, jako opiekunka, powinnam temu służyć, wspomagać go, rozumieć, że jego misja jest dla mnie nagrodą za moje bezbarwne życie. Miał tylko mnie. Mógł zatem na mnie wylewać swoje frustracje.
Dawniej już kilka razy łapałam się na tym, że odejdę od niego, tak po prostu, pewnego ranka. Pojadę do mojej siostry, która wyszła za Włocha i mieszka niedaleko Sieny. Kiedy siostra zmarła, straciłam tę jedyną możliwość. Rozwód nie wchodził w grę. Jestem osobą wierzącą i wiem, że przysięgałam przed Bogiem, że go nie opuszczę aż do śmierci. Zamknęłam się w sobie i trwałam w tej beznadziejnej egzystencji.
To wymagało odwagi i aktorskiego talentu. Szło mi nieźle i tylko czasem miałam ochotę kopnąć w ścianę i rozwalić coś w drobny mak.
W takich chwilach wychodziłam z domu, by usiąść na naszym molo i patrzeć na wodę, na przeciwległy brzeg jeziora, przesuwające się białe żagle łódek i słuchać szumu przybrzeżnych traw.
Po chwili zapominałam o żalu jaki mnie wypełniał. Dosłownie, czułam jego objętość i ból w piersi, który łagodniał jak uspokajająca się tafla jeziora przed zmierzchem.
Tego dnia wybiegłam z domu, chciałam tak biec na koniec świata, jak we śnie odbić się od pomostu i pofrunąć prosto przed siebie w nieskończoność.
Poproszę Boga, aby zesłał na niego wenę, to tchnienie, które rozświetla umysł tak bardzo, że ciało przestaje się liczyć. Istnieją jedynie palce, ekran i to coś co spływa  w dół do rąk a one wykonują posłuszną pracę. Powstaje fałszywa rzeczywistość ale tak przekonywująca, że ludzie płaczą czytając. Szukają ukrytego sensu słów, albo cytują te oczywiste, proste w wymowie.
- Boże daj mu napisać tę książkę! Mam tak niewiele czasu, i to moja jedyna szansa na odzyskanie spokoju. Może wtedy mnie zauważy, doceni i znów będzie dobrze.
Usiadłam jak zawsze na przystani, o którą rytmicznie stukała przywiązana łódź. Drugi brzeg zniknął za mgłą. Szara woda i niebo zapowiadały „biały szkwał”.
Zapadła cisza przerwana gwałtownym rykiem, który wydobywał się z głębi jeziora. Biała piana pokryła horyzont. I wtedy jeden ogromny błysk uderzył w niewidoczną powierzchnią jeziora. Potem nastąpiła cisza. Biel rozpłynęła się ukazując znajomy drugi brzeg.
Na niebie pojawiły się strzępy błękitu. Po chwili wszystko wróciło na swoje miejsce. Znieruchomiałam. Nigdy nawet w opowieściach nie słyszałam o takim zjawisku.
Z ociąganiem wróciłam do domu. Zajrzałam do gabinetu. Po lewej stronie komputera leżał równo ułożony stos kartek a na jego wierzchu karta tytułowa „ Zaklęte słowa”.
Druga i następne zawierały tekst. Tekst powieści.
- Ludwik! Gdzie jest Ludwik! Musi to zobaczyć! Ale to przecież jest niemożliwe!
Pobiegłam do salonu i kuchni, zajrzałam do łazienki i sypialni, nigdzie go nie było.  Dookoła panowała cisza.
- Może jest w ogrodzie…ale co on powie? Jak ja mu to wytłumaczę? Przecież on cały żył dla tej powieści, on był tą powieścią, nic innego  się nie liczyło.
Od tego dnia minęło pięć lat. Ludwik nadal jest uważany za osobę zaginioną.
Ja, siedzę na trasie domu i czytam „Zaklęte słowa” – cudowną kompilację wszystkich najpiękniejszych książek, jakie napisano na Ziemi.
Rozdział pierwszy zaczyna się słowami:

Dzisiaj umarła mama. Albo wczoraj, nie wiem. Dostałem depeszę z przytułku:
„Matka zmarła. Pogrzeb jutro. Wyrazy współczucia.” Niewiele z tego wynika. To stało się być może wczoraj.
Przytułek dla starców jest w Marengo, osiemdziesiąt kilometrów od Algieru.

Rozdział drugi to inny tekst:
Był starym człowiekiem, który łowił ryby w Golfstromie pływając samotnie łodzią i oto już od osiemdziesięciu czterech dni nie schwytał ani jednej. Przez pierwsze czterdzieści dni pływał z nim pewien chłopiec.

Mam osiemdziesiąt kilka rozdziałów i dużo czasu. Jakoś nie tęsknię za Ludwikiem.