MARTA HANNA PRECHT
Słowo:
książka
ZAKLĘTE
SŁOWA
Zdarzył się cud. Niezrozumiały, wielki i dla mnie bardzo
ważny, który odmienił moje życie… ale od początku:
Chwilami miałam wszystkiego serdecznie dosyć. Patrzyłam na
niego mrużąc oczy i zaciskając zęby. Próbowałam się czymś zająć, ale tak
całkowicie, aby go nie widzieć, kiedy tak siedzi przy biurku z nosem w ekranie
komputera.
Robótka na drutach nadawała się do tego idealnie. Trzeba było
ciągle uważać, aby nie popełnić błędu. Prucie a potem połapanie wszystkich
oczek, było najlepszym ćwiczeniem cierpliwości.
Trudno jest nie spojrzeć tam, gdzie się nie chce patrzeć. Taki
obraz na przekór przyciąga wzrok, tym bardziej im bardziej jest niechcianym
widokiem.
Ludwik codziennie jak w zegarku siadał do komputera.
Gimnastykował palce jak pianista, który właśnie za chwilę zagra preludium.
Niestety z klawiatury komputera nie wydobywał się żaden dźwięk.
Wyczytał pewnie, że wielcy pisarze tak właśnie robili. Pisali
od godziny iks do godziny igrek zapełniając określoną liczbę stron. Potem
siadali w salonie i obmyślali strony następne.
Gdyby jeszcze coś pisał jak prawdziwy pisarz, za którego się
uważał, a on siedział i patrzył, postękiwał i mruczał, jakby miał za chwile coś
urodzić. Po pół godzinie wstawał, mówiąc:
- Och, dzisiaj nie mam ochoty pisać. Może to ta pogoda.
- Może lepiej nie zmuszaj się do tego pisania, ono samo
przyjdzie. Tak bywa. – odpowiedziałam.
- Zawsze wszystko wiesz lepiej! Wiesz nawet co ja czuję, jak
się czuję i dlaczego nic nie napisałem! A może to twoja obecność tak na mnie
działa! Nie pomyślałaś o tym?
- Nie pomyślałam, ale teraz już wiem.
Poczułam się jakbym oberwała pięścią w twarz. Nareszcie
wyrzucił to z siebie słowami, które raniły doskonale.
To ja zdecydowałam się sprzedać nasze mieszkanie z ogrodem w
centrum miasta i kupić tę samotnię na Mazurach, aby on mógł pisać.
Wydał dopiero jedną książkę, która średnio podobała się
znajomym, a krytycy nawet nie wiedzieli o jej istnieniu. Wbił sobie do głowy,
że ma misję do spełnienia. Musi wzbogacić polską literaturę o swoje nazwisko.
Miał nawet tytuł tej książki: „Zaklęte słowa”. Szarpał się teraz ze
świadomością niemocy pisania.
Coś się przestawiło w jego biednej głowie starego człowieka.
Był wściekły na siebie, ale nie dopuszczał myśli, że to on jest przyczyną, bo
jest beztalenciem.
Stary dom nad jeziorem miał być azylem dla jego talentu. Ja,
jako opiekunka, powinnam temu służyć, wspomagać go, rozumieć, że jego misja
jest dla mnie nagrodą za moje bezbarwne życie. Miał tylko mnie. Mógł zatem na
mnie wylewać swoje frustracje.
Dawniej już kilka razy łapałam się na tym, że odejdę od niego,
tak po prostu, pewnego ranka. Pojadę do mojej siostry, która wyszła za Włocha i
mieszka niedaleko Sieny. Kiedy siostra zmarła, straciłam tę jedyną możliwość.
Rozwód nie wchodził w grę. Jestem osobą wierzącą i wiem, że przysięgałam przed
Bogiem, że go nie opuszczę aż do śmierci. Zamknęłam się w sobie i trwałam w tej
beznadziejnej egzystencji.
To wymagało odwagi i aktorskiego talentu. Szło mi nieźle i
tylko czasem miałam ochotę kopnąć w ścianę i rozwalić coś w drobny mak.
W takich chwilach wychodziłam z domu, by usiąść na naszym molo
i patrzeć na wodę, na przeciwległy brzeg jeziora, przesuwające się białe żagle
łódek i słuchać szumu przybrzeżnych traw.
Po chwili zapominałam o żalu jaki mnie wypełniał. Dosłownie,
czułam jego objętość i ból w piersi, który łagodniał jak uspokajająca się tafla
jeziora przed zmierzchem.
Tego dnia wybiegłam z domu, chciałam tak biec na koniec
świata, jak we śnie odbić się od pomostu i pofrunąć prosto przed siebie w
nieskończoność.
Poproszę Boga, aby zesłał na niego wenę, to tchnienie, które
rozświetla umysł tak bardzo, że ciało przestaje się liczyć. Istnieją jedynie
palce, ekran i to coś co spływa w dół do
rąk a one wykonują posłuszną pracę. Powstaje fałszywa rzeczywistość ale tak
przekonywująca, że ludzie płaczą czytając. Szukają ukrytego sensu słów, albo
cytują te oczywiste, proste w wymowie.
- Boże daj mu napisać tę książkę! Mam tak niewiele czasu, i to
moja jedyna szansa na odzyskanie spokoju. Może wtedy mnie zauważy, doceni i
znów będzie dobrze.
Usiadłam jak zawsze na przystani, o którą rytmicznie stukała
przywiązana łódź. Drugi brzeg zniknął za mgłą. Szara woda i niebo zapowiadały
„biały szkwał”.
Zapadła cisza przerwana gwałtownym rykiem, który wydobywał się
z głębi jeziora. Biała piana pokryła horyzont. I wtedy jeden ogromny błysk
uderzył w niewidoczną powierzchnią jeziora. Potem nastąpiła cisza. Biel
rozpłynęła się ukazując znajomy drugi brzeg.
Na niebie pojawiły się strzępy błękitu. Po chwili wszystko
wróciło na swoje miejsce. Znieruchomiałam. Nigdy nawet w opowieściach nie
słyszałam o takim zjawisku.
Z ociąganiem wróciłam do domu. Zajrzałam do gabinetu. Po lewej
stronie komputera leżał równo ułożony stos kartek a na jego wierzchu karta
tytułowa „ Zaklęte słowa”.
Druga i następne zawierały tekst. Tekst powieści.
- Ludwik! Gdzie jest Ludwik! Musi to zobaczyć! Ale to przecież
jest niemożliwe!
Pobiegłam do salonu i kuchni, zajrzałam do łazienki i
sypialni, nigdzie go nie było. Dookoła
panowała cisza.
- Może jest w ogrodzie…ale co on powie? Jak ja mu to
wytłumaczę? Przecież on cały żył dla tej powieści, on był tą powieścią, nic
innego się nie liczyło.
Od tego dnia minęło pięć lat. Ludwik nadal jest uważany za
osobę zaginioną.
Ja, siedzę na trasie domu i czytam „Zaklęte słowa” – cudowną
kompilację wszystkich najpiękniejszych książek, jakie napisano na Ziemi.
Rozdział pierwszy zaczyna się słowami:
Dzisiaj umarła mama. Albo wczoraj, nie wiem. Dostałem depeszę z przytułku:
„Matka
zmarła. Pogrzeb jutro. Wyrazy współczucia.” Niewiele z tego wynika. To stało
się być może wczoraj.
Przytułek
dla starców jest w Marengo, osiemdziesiąt kilometrów od Algieru.
Rozdział drugi to inny tekst:
Był
starym człowiekiem, który łowił ryby w Golfstromie pływając samotnie łodzią i
oto już od osiemdziesięciu czterech dni nie schwytał ani jednej. Przez pierwsze
czterdzieści dni pływał z nim pewien chłopiec.
Mam osiemdziesiąt kilka rozdziałów i dużo czasu. Jakoś nie
tęsknię za Ludwikiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz