MARTA HANNA PRECHT
Słowo:
piekło
ZBĘDNA RZECZ
Leżę na betonowym schodku, jednym z kilku prowadzących do
drzwi domu. Czuję burczenie w brzuchu, ale to chyba był już wieczór i zbliżała się pora mojego karmienia.
Kiedyś dostawałem raz dziennie jedną miskę, za to pełną jedzenia. Pewnie, że wolałbym
dostawać takie dwie, na przykład jedną dodatkową rano, ale wtedy panował
straszny rozgardiasz. Wszyscy pędzili gdzieś poza dom. Nikt nawet na mnie nie
spojrzał mimo, że machałem zawzięcie ogonem i patrzyłem przymilnie temu kto
akurat pojawił się w drzwiach domu.
Czasem wpuszczano mnie do środka. Oprócz wieczornej miski
dostawałem resztki z talerzy. To było święto!
Mała Betty ukradkiem dawała mi suche ciasteczko, które pięknie
chrupało w zębach. Wprawdzie nie czułem jego smaku ale przypominało chrupanie
kości, co było dla mnie jako dla psa wspaniałym dźwiękiem.
Mała Betty była zbyt
mała, aby być moją przyjaciółką. Jej zabawy trochę mnie męczyły, zwłaszcza
kiedy wtykała mi palce w uszy, albo próbowała na mnie jeździć jak na kucyku.
Prawdziwym przyjacielem był jej jedenastoletni brat Frank,
który czasami zabierał mnie na spacery. Jestem dużym psem. Mówiono o mnie, że
jestem psem wielorasowym i na dobrą sprawę nie wiedziałem, co o tym myśleć. Czy
to znaczy tyle, że bardziej cenny? W końcu uwierzyłem, że chyba tak jest i
wyżej i dumniej nosiłem ogon, powiewając
piękną rudą kitą.
Pan domu traktował mnie oschle. Zawsze maszerował wyprostowany
wychodząc z domu, a w furtce odwracał się i krzyczał do mnie:
- Barry, pilnuj domu!
Tak. Pilnowałem jak umiałem najlepiej. Gdy ktoś się zbliżał do
furtki, ujadałem jak najęty, szczerząc zęby jeżąc sierść na grzbiecie. Wcale
nie byłem zły na innych. Po prostu spełniałem swój obowiązek. Nie miałem ochoty
aby ktoś się pętał po moim terenie.
Od pewnego czasu, coraz częściej zostawałem w domu sam, na dwa
dni. Nawet wieczorem nie dostawałem swojej miski, brakowało mi czasem wody, a
dom był pusty. Ale potem wszystko wróciło do normy. Znowu jak dawniej Pani
odwoziła dzieci do jakiś innych miejsc, Pan krzyczał - Pilnuj domu! Wieczorem
oboje siadali na małym ganku pijąc jakiś napój. Leżałem obok nich i wpatrywałem
się w ich twarze.
- Popatrz Ben jak on na ciebie patrzy! Jakbyś był jego bogiem!
- Boga nie ma. Mogę być jedynie jego panem i on to wie!
- I co z nim zrobimy? Zabierzemy go ze sobą do Maine?
- To kawał drogi! – odpowiedział. Coś wymyślimy.
- Ale dzieci go lubią…
- Trudno, muszą się przyzwyczajać do trudów życia! Kupimy im
szczeniaka na miejscu.
- No ale co z nim zrobimy? – dopytywała.
- Poproszę tę psiarę, która mieszka za rogiem. Niech go sobie
zabierze.
- No chyba że tak… odpowiedziała z ociąganiem.
Nie wiedziałem o czym mówią, ale wyczułem coś niepokojącego,
złego, coś, co dotyczyło mnie, ale w tym niekorzystnym dla mnie układzie.
- Jakie on ma piękne orzechowe oczy! – westchnęła.
O! Właśnie tego chciałem słuchać. Tego miękkiego, ciepłego
brzmienia głosu. To przypomniało mi, kiedy byłem mały. Wszyscy tak do mnie
mówili. Tak cieniutko, przymilnie i słodko. Spałem nawet na kocyku na ich
kanapie. Kiedy dorosłem, już rzadko słyszałem takie miękkie słowa, a potem już
mieszkałem na podwórku, przed domem.
Mieszkałem w budzie, skleconej byle jak, bo to miało być
schronienie tymczasowe. Pan powiedział, że zrobi mi prawdziwą, ciepłą budę dla
psa. Czasem coś majsterkował w otwartym garażu, ale to chyba nie była buda.
Kiedy pojawiła się Mała Betty, Pan był prawie nieobecny. Już
nigdy nie pracował w garażu, a tak lubiłem leżeć na jego chłodnym betonie i
patrzeć co robi.
Czasem stróżowałem przy Małej, leżąc obok jej wózka, kiedy
Pani wystawiała ją do ogródka. Ogródek to za dużo powiedziane. Trochę zeschłej
trawy na środku, a ta zieleńsza rosła przy płocie od jego południowej strony dając
trochę ochłody w upalne dni.
Któregoś dnia… to było chyba niedawno, wszyscy zaczęli wynosić
z domu jakieś pudła i ładować je do pick-up’a. Biegałem dookoła radośnie, bo
podobał mi się ten ruch na podwórku. Machałem ogonem, przysiadałem na przednich
łapach, zapraszając ich do zabawy. Byli bardzo zajęci. Nikt nie skorzystał z
mojego zaproszenia. Pani nalała mi do dużej miski wody, a do drugiej dużej
wsypała suchą karmę i postawiła obie pod dachem ganku. Nawet dodała jakiś stary koc pod
drzwiami.
Potem zamknęła drzwi i zawołała;
- No to już wszystko!
- A Barry?! - krzyknęła
Mała Betty.
- Barry zostanie tutaj kochanie. Nie może z nami jechać. To
jest za daleko! Córeńko, nie wychodź z samochodu!
Mała Betty jednak nie posłuchała. Wybiegła, pędząc w moim
kierunku, krzyczała:
- O nie!! Nie pozwolę go zostawić! Mamo ja chcę być z nim.
- Kupimy ci nowego ślicznego pieska na miejscu. Obiecuję!
Mała tuliła się do mnie szlochając. Jej łzy moczyły mi pysk, a
ja czułem się jakoś dziwnie. Nigdy nie przeżywałem takiej emocji w tej
rodzinie. Nie wiedząc
co robić siedziałem sztywno, jakbym połknął za dużą kość.
co robić siedziałem sztywno, jakbym połknął za dużą kość.
Betty płakała, pani delikatnie szarpała jej rękę, ciągnąc w
stronę samochodu.
- Zobaczysz, ktoś się nim zajmie. Będzie miał nowy dom. Tak
jak my. Pewnie będzie zadowolony. No, chodź już, Tata czeka!
Dziewczynka z rozmazaną buzią dała się w końcu przekonać i
podreptała w stronę samochodu. Odjechali.
Zapadła cisza. Byłem zmęczony i zdezorientowany, więc
położyłem się na chłodnej trawie pod płotem i zasnąłem.
Obudziłem się w nocy. Dom był ciemny, nie świeciło się ani
jedno okno. Ale przecież tak bywało, kiedy wszyscy spali. To normalne. Zjadłem
trochę chrupek i postanowiłem pospać jeszcze chwilkę, ale już w tej mojej
nieszczęsnej budzie.
Obudził mnie jakiś szmer przy furtce. Oczywiście wypadłem
szczekając ostro i przepłoszyłem dwóch dziwnych ludzi, którzy chyba chcieli
wejść na posesję.
Poszedłem na ganek, aby się czegoś napić. Przy okazji znów
pochrupałem karmy dla psów i stwierdziłem, że to nawet miłe, mieć taki święty
spokój z pełnym brzuchem.
To była pełnia lata. Było gorąco. Piłem dopóki była woda w
misce. Potem już nie było nic, czym mógłbym ugasić pragnienie. Nawet nie miałem
apetytu na karmę. Chciałem tylko pić, pić… za wszelką cenę. Piekło. Czułem jak
wysycha mi nos i język. Chwilami albo spałem, albo traciłem świadomość Dziś
jest pochmurno i nawet spadło trochę deszczu. Poczułem się trochę lepiej.
Leżę tak i leżę. Nie mam siły wstać. Nie wiem co robić. Nic
nie rozumiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz