piątek, 20 sierpnia 2021

 

Marta Precht

 

 

ŻYCIE JAK DZIEŃ

 

CV wierszem

w 40 zwrotkach

 

 

 

 

 

 

 

Świt

 

 

 

Miałam szare pudełko od butów

z laleczką ze szmatek malutką.

To był mój wielki świat pełen cudów.

 Byłam jej opiekunką i matką.

 

Pamiętam zapach spośród gruzów

i fotografa z konikiem pony.

Na zdjęciu mam bukiecik z kwiatków

zapewne na gruzach znaleziony.

 

Biały fortepian co stał w salonie,

nie czuł swych złotych ozdób braku.

Książki, gdzie na każdej ich stronie

tańczyły czarne ziarenka maku.

 

A awantury? Cóż, również były.

Mój ojciec zbytnio kochał kobiety,

a oczy matki z rozpaczy wyły.

Często jej serce biło na raty.

 

Ale pewnego dnia, jesienią,

przestało skarżyć się w cierpieniu.

Matka stała się Niebieską Panią,

A ja wciąż niosę jej tren w skupieniu.

 

Straciłam zatem skarb najpiękniejszy,

miłość matki, spokój, rodzinny dom.

Byłam wtedy jak mała łódeczka

rzucona nocą w oceanu toń.

 

Dom dziadków stał się moim domem

na wiele tych moich najpierwszych lat.

Stał się okrętem, tratwą i promem

by wypłynąć ze mną w ten inny świat.

 

 

 

 

Przedpołudnie

 

Pamiętam ciemnozielone szpilki

i głowę pełną marzeń niemałych.

Tygodnie były jedynie chwilką,

a lata jak wiatr szybko mijały.

 

Miasto zdawało się bardzo maleć

wraz z miarą mojego wzrostu.

I chociaż byłam sama jak palec,

Czułam się silna, tak po prostu.

 

Musiałam wybierać to co ważne,

kim chciałam być i co mieć na głowie.

Każdym mym małym krokiem uważnym

wchodziłam w przyszłość prawie gotowa.

 

Pierwsze randki i miłości pierwsze,

Nawet pocałunek pod gwiazdami.

Pisałam wtedy gorące wiersze,

Skrapiane gęsto srebrnymi łzami.

 

Tamtego chłopca spotkałam w parku.

Byłam tą, co to książki czyta.

Książka Czajki dała go w podarku,

Na bardzo długo, do końca życia.

 

Przyszłość zawisła chmurą nad głową,

gdy wraz z maturą przybyło jutro.

Co będzie ze mną, kiedy znowu,

dzień wstanie z torbą propozycji pustą?

 

 

Przede mną stanął asfaltu dywan.

I opuściłam miasteczko stare.

A autobus jak rzymski rydwan

Wiózł mnie w rejony błękitno szare.

 

 

 

 

Południe

 

Ale za sprawą tej książki Czajki,

co chłopca mi podarowała,

rozwinął się inny rozdział bajki,

gdzie mego synka w rękach trzymałam.

 

Wtedy nastąpił podział mej duszy,

obie złączone w tej destynacji,

że zawsze będę z synem w podróży,

nawet gdy pociąg dotrze do stacji.

 

W małym mieszkanku na ósmym piętrze.

Drzewa i dachy się przeplatały,

Maleńkie smutki, maleńkie wnętrze.

Dni mijały, tygodnie mijały.

 

Byliśmy młodzi, mieliśmy siebie

i pracę, która była zbawieniem.

Jaskółki ciągle śmigały po niebie,

czesząc drzew głowy czarnym grzebieniem.

 

To długi okres mojego życia,

który okazał się być przełomem.

Utratą wiary nie do zaszycia

Burzą, potopem, klęską i gromem.

 

Stałam się twarda, jak polny kamień.

Z depresji wyszłam już dzięki lekom.

Coraz mniej deszczu spadało na mnie.

Stworzyłam sobie podziemny przekop.

 

I wtedy drgnęło wielkie pragnienie

by stworzyć nowy dom, na przekór.

By móc zamazać tamto wspomnienie

życzeniem szczęścia, znanym od wieków.

 

 

Popołudnie

 

 

 

 

Pozostawiłam więc ślad swoich stóp

w pyle złoconej, śródpolnej drogi,

niosąc w banieczce mleko od krów

z podlaskiej zagrody ubogiej.

 

Łany pszenicy chlebem pachniały,

mijałam wtopione w żółć pól maki.

Blask słońca wydawał się być biały,

Kładł ciepło na moje powieki.

 

Przez las chodziłam do samej rzeki.

woń igliwia ciepła jak poranek,

Trącała strunę tęsknoty dalekiej,

za tym, co nie było mi dane.

 

Topole wskazywały niebo,

gdzie nocą tkwił księżyc jak talerzyk.

Blaskiem dogadzał moim potrzebom,

dziękowałam za to jak należy.

 

Gdy przyszło rozstać się z tym domem

z oknami na cztery strony świata,

coś tam cicho załkało pod progiem,

żałość, smutek lub łzawa poświata.

 

 

Zmierzch

 

 

 

I znowu zmiana, jakże znamienna

dla ludzi co chcieli się odważyć,

Dom prawdziwy, gdzie szyba okienna

odbija pełne nadziei twarze.

 

W ogrodzie wierzba i fiołki białe.

Dzień się uśmiechał spoza firanek.

W oczekiwaniu na lepszą zmianę

Stroiłam w kwiaty dom, ogród, ganek.

 

W kominku ogień jak ciepły szaniec,

a w sercach gościł nadziei promyk.

Lecz iskra spadła na chłodny kamień.

Rozbiła się i to był koniec.

 

I znów pożegnać się przyszło z domem,

następnym w katalogu zdarzeń.

Znów pakiet wspomnień dać na złom.

Znowu oczyścić paletę marzeń.

 

 

 

Mrok

 

 

Ten chłopiec z parku gasł powoli,

chwytając alkohol za miękką dłoń.

Nie rozumiałam, że z własnej woli

Można jej pragnąć i przylgnąć doń.

 

I nie rozumiem, jak to pogodzić,

latami wybierał ją a nie mnie.

Że mógł w głowie tę myśl urodzić

by odejść, zniknąć i zagubić się.

 

Kos zaczął śpiewać jakoś tak ciszej.

Mgły osiadały bez ostrzeżenia.

Kłosy traw pochylały się niżej

Pod kroplą łzy z żalu istnienia.

 

A jak mam opisać śmierci twarz?

Jak można przetrwać to zdumienie,

gdy jego głowę tulisz, a z nią wraz

wiesz, że to już jest ostatnie tchnienie?

 

 

 

 

Czas się zatrzymał w jedną chwilę.

Ta jego chwila to dla mnie dramat.

Zniknął mój świat w kosmicznym pyle,

Odtąd w tandemie będę już sama.

 

Szuflady przeglądałam w ciszy.

Ukryłam tylko wspomnienia dobre.

Znalazłam miejsce w malutkiej niszy.

Złe, na miedziaki rozmieniłam drobne.

 

 

Nowy świt

 

 

 

A czwarty dom jest zupełnie nowy,

Choć stare meble w nim zamieszkały.

Jest trochę jak ten tekst przedmowy

w książce, gdzie puste są rozdziały.

 

Już nie mam pragnień wybujałych.

Mam to, co powinien każdy mieć.

Film, książka, ogródeniek mały,

za oknem drzewa i ptaków śpiew.

 

 

A wraz z listą nadmiaru szczęść,

Mam też koteczka biało-rudego.

Razem dobrze udaje nam się prząść

tę nić, pasemko czasu nowego.

 

I nawet kiedy z nieba pada deszcz,

siedzimy oboje weń wsłuchani.

To krople sekund, minut,  godzin, lecz

to także znaki lat jak aksamit.

czwartek, 1 lipca 2021

 Całkiem słusznie, na spotkaniu poetów, skrytykowano formę, jaką przedstawiłam jako vilanelle. Mają rację, a tak poważnie muszę nad nimi popracować, albo zostawić jako MARTINELLE i już! 

czwartek, 17 czerwca 2021

 Wreszcie ku udręce myśli, niemocy twórczej, siadłam i napisała 12 wilanelli na cały rok. Pewnie wymagają jeszcze korekty , bo to świeżynki.


Vilanella styczniowa

 

 

To styczeń niesie nadzieje.

Dzień dłuższy i ptaki czekają,

aż zalśnią nam słońcem aleje.

 

Pod powiekami mamy marzenia

o tych dniach co wiosną się stają,

bo styczeń uwalnia nadzieje.

 

A w oknie szyba się zmienia

i mroźne malunki powstają,

lecz my w nich widzimy aleje.

 

Otuchą nas styczeń wypełnia,

że mrozy i śnieg w końcu mijają.

Ten miesiąc nam daje nadzieje.

 

Za oknem oczar się spełnia,

i złotą koronką się staje.

W tym złocie lśniącym zalśnią aleje.

 

A więc rozświetlmy spojrzenia,

niech myśli dobrze się mają.

Bo styczeń daje nadzieje,

by w blasku zakwitły aleje.

 

 

Vilanella lutowa

 

Luty, to ten najkrótszy z braci.

Raptem dwadzieścia osiem dni liczy,

I chyba to braciom wybaczy.

 

Leszczyna zakwitła na całej połaci.

Spod śniegu już zieleń syczy.

A luty to ten najskromniejszy z braci.

 

Dzieci trzeba ogacić

kiedy biegają z psami na smyczy,

bo luty zimno wykracze

 

Jest więc za krótki dla swych współbraci.

Rok dni lutemu też nie pożyczy,

choćby oczarem mu się wypłacił.

 

Dni swych już nie chce tracić.

Jak skąpiec każdy dzień zliczy,

Luty to ten najskrytszy z braci.

 

Tkwi więc w swej drobnej postaci ,

choć nie wygląda żeby się byczył.

Luty to ten najkrótszy z braci,

i wszystko innym miesiącom wybaczy.

 

Vilanella marcowa

 

Marzec w ogrodzie jest miesiącem pracy.

Drzewka aż proszą się o fryzjera.

Wiemy – bez pracy nie ma kołaczy.

 

Drzewa stojące smutno – ponuracy,

każde gałęzią nagą spoziera.

Marzec wśród drzew jest miesiącem pracy.

 

I niech mi ktoś mądry to wytłumaczy,

skąd ta do pracy ciężka bariera!

Przecież bez pracy nie ma kołaczy.

 

Jesteśmy przecież tak wieloracy.

Wcale nie trudno znaleźć frajera.

Marzec jest przecież miesiącem pracy.

 

Kotki zachęca do współpracy,

a wie to nawet kocur – przechera,

że bez miłości nie ma kołaczy.

 

Więc niech mi marzec to wybaczy,

bo jestem leniem jak cholera!

Marzec jest przecież miesiącem pracy,

i wiem, że bez pracy nie ma kołaczy.

 

 

Vilanella kwietniowa

 

Kwiecień jest wciąż niezdecydowany.

Zimę, czy wiosnę ma trzymać za ręce.

Zmienny jest jak kobieta - malowany.

 

Niech każdy zagon będzie obsiany.

Dniu bezdeszczowemu dziękując w podzięce,

bo kwiecień wciąż niezdecydowany.

 

Każdy ogródek lubi być podlany,

choć ludzie moczą się w udręce.

Toż on tak jak kobieta – malowany.

 

Na hali wesoło biegają barany.

W liściach już słychać śpiewy ptaszęce,

lecz kwiecień – wciąż niezdecydowany.

 

Jesteśmy zatem nadzieją wezbrani.

Trwamy tak sobie w kwietniowej udręce!

Jak zmienny jest kwiecień malowany!

 

Proszę was zatem rolnicy kochani,

w niebo kierujcie spojrzenia cielęce!

Ten kwiecień, wciąż niezdecydowany,

zmienny jak kobieta pięknie malowany.

 

 

 

Vilanella majowa

 

Maj nas czaruje, kusi, mami,

rosą zieloną się obmywa,

noce ubarwia słowikami.

 

Patrzymy w gwiazdy zachwyceni,

tak to czasami z nami bywa,

maj nas zniewala, kusi mami.

 

Gdy w niebo wciąż tak zapatrzeni,

nawet, gdy latek nam ubywa,

zawsze pragniemy brać garściami.

 

Świadomi masy gwiazd, przestrzeni,

widać jak maj swój czar dobywa,

jak nas co roku kusi, mami.

 

Tak młodzi duchem, postrzeleni,

gdy pąki wiśni wiatr rozrywa,

wiemy, że maj nas kusi, mami.

 

A więc co roku urzeczeni

nie wiemy co z nas się wydobywa,

co tak nas w maju kusi, mami?

Spytajmy drzewa  ze słowikami.

 

Vilanella czerwcowa

 

Czerwiec to miesiąc prawzorów,

cieplejszych nocy i ranków,

sprawca rozkwitłych kolorów.

 

Czasem pogrozi nam burzą,

czasem spiekotą szafuje

i sprawia,  ze dzień się nie nuży.

 

Ten miesiąc jest ciągle w podróży,

światłem ogrody maluje,

zachwyca nawet pąk róży.

 

Jest jak to niebo po burzy.

Tęczowym blaskiem zachwyca.

Ten spektakl nigdy nie znuży.

 

Czerwiec nie skąpi walorów:

kwitnących drzew, smugi cienia

i kwiatów z paletą kolorów.

 

To ten mnie miły z wyboru

miesiąc bo zawsze piękno przemyca,

że nigdy się nam nie znuży

bo daje nam wachlarz kolorów.

 

 

Vilanella lipcowa

 

Lipiec to pełnia lata,

w upalnej ciszy i blasku,

gdzie cień ze słońcem się splata.

 

Cisza zboża oplata

i złote kłosy się chylą,

bo żniwa tuż w pełni lata.

 

A w nich mak z kąkolem się brata

bławatek modry w poblasku,

bo kolor ze złotem się splata.

 

Zapach koszonych łąk wzlata,

snuje się nawet wzdłuż lasku,

woń lasu z łąką się splata.

 

Zawsze przy końcu lata

owoce szukają poklasku,

bo słodycz z owocem się splata.

 

To miesiąc ważki co lata,

istna parada motyli.

z kalejdoskopem odblasków.

To pokaz pięknych chwil lata,

Gdy lato ze słońcem się splata.

 

 

Vilanella sierpniowa

 

Sierpień od sierpa pochodzi.

pola chwalą się rżyskiem,

Bo sierpień leniwie nadchodzi.

 

Dojrzałe gruszki spadają w ogrodzie,

a trawy płowieją wszystkie,

przyroda jednak jest w zgodzie.

 

Drzewa ucichły w nocnym chłodzie,

księżyc nas kusi swoim pyskiem.

To sierpień zwolna nadchodzi.

 

Nawłoć ku brzegom dróg podchodzi,

kolorem konkurując z liskiem,

lecz sierpnia nic to nie obchodzi.

 

Żniwiarzom już zapał przechodzi.

Owce raczą się każdym listkiem,

bo sierpień w podskokach nadchodzi.

 

Ptakom śpiewanie przechodzi,

Przysiadły w sejmikach wszystkie.

Z przyrodą co zawsze w zgodzie,

Jesteśmy z sierpniem który przychodzi.

 

Vilanella wrześniowa.

 

Wrzesień fioletem świat maluje.

Firanka mgły oczy zasłania.

Miesiąc ten przemijania czuje.

 

Po polach babie lato się snuje,

jeszcze ciepełkiem nas osłania,

lecz często lato opłakuje.

 

Nawet jeżeli czasem się pilnuje,

by wręcz uniknąć zapomnienia,

to często każdą wzmiankę czuje.

 

Drzewo nasiona rozsypuje,

głóg ma dar oczarowania,

wrzesień wciąż lato opłakuje.

 

Powoli tęczę barw pakuje,

czując, że z latem czas rozstania

i z każdym nowym dniem to czuje.

 

Do snu zimowego nas szykuje,

ciepłymi liśćmi nas osłania,

wciąż ciepło opłakuje,

wrzesień łzą przemijanie czuje.

 

 

Vilanella pażdziernikowa

 

Październik feerią barw się mieni.

plamami twarze drzew pokrywa,

patrząc nań trwamy zdumieni.

 

Barwą kasztanów urzeczeni,

alejka liśćmi krok twój skrywa,

październikową siłą obdarzeni.

 

Dniem krótkim są zdziwieni

ci co z nimi noc wygrywa.

Takie są rozwiązania jesieni.

 

Krzew gałązkami dereni

październik zimę nam przyzywa.

Dam mu więc mowę kamieni.

 

Dymem z ogniska osmaleni,

zapach ziemniaków się dobywa,

bo takie są smaki jesieni.

 

Żółci, zgaszonej czerwieni

- paletą co lato przyzywa,

październikową nutą nęceni,

obrazem i śpiewem zdumieni.

 

 

Vilanella listopadowa

 

To chyba najgorszy w roku

miesiąc co wiatrem się niesie,

zimnem zatrzyma wpół kroku.

 

Tu wszystko dzieje się w mroku,

pod kocem nieba w bezkresie,

chłód zsuwa się wolno po stoku.

 

Zimno doskwiera w amoku,

nawet nie schronisz się w lesie,

mrozem cię zmusi do skoku.

 

Drzewa nie czują tłoku.

Swe okna zamyka jesień,

a wszystko zamiera w szoku.

 

Na krótkie dni bez uroku,

nawet gdy nie jesteś w stresie,

zimno cię chwyci z podskoku.

 

I możesz tak patrzeć z boku

na to co listopad doniesie,

wiatr i szarość w półmroku,

co zimno zatrzyma wpół kroku.

 

 

 

Vilanella grudniowa

 

Grudzień grudą się chwali.

Zmrożona ziemia pamięta

słońce i ciepło w oddali.

 

Śniegiem sypnął zuchwale.

Park bielą połaci pocięty,

a ziemia w kolorze opali.

 

Owce zniknęły z hali.

Zbyt senne są wszystkie zwierzęta.

tęsknią za ciepłem w oddali.

 

Czasem się człowiek pożali

Trąc z wielkim smutkiem oczęta,

że znów o rok starsi się stali.

 

Lecz my się możemy pochwalić,

bo przecież zbliżają się święta.

Choinka już czeka w oddali.

 

Niech się zły humor rozwali,

Radujmy się chłopcy, dziewczęta,

To w śniegu jest nasza zachęta,

bo grudzień ma styczeń w oddali.


sobota, 29 maja 2021

Znowu

 Minęło  daw lata mojej niemocy pisania,chociaż zdarzały się epizody. Sprawdzę czego nie ma w blogu i uzupełnię.