Niby nic...a może jednak coś w tym jest? Nawet jeśli jest to odrobina, to już dobrze, bo to znaczy, że warto było.
sobota, 8 listopada 2014
Mój występ w klubie Na dachu
Frederick zachwala moją książkę!
https://www.youtube.com/watch?v=G7rGUMqa4xQ
może trzeba przewinąć ale jest na youtube.
piątek, 7 listopada 2014
Nowiutkie świeżutkie opowiadanko.
SZKLANY
ANIOŁEK
Krystyna
oparta na parapecie, wyglądała przez okno. Nieprzyjemnie odczuwała jego zimno i
twardość. Nawet chciała sięgnąć i zabrać z fotela poduszkę, aby było wygodniej,
ale wtedy stanął jej w oczach obraz z młodości, kiedy to Ślązaczki oparte na
poduszkach, całymi godzinami potrafiły gapić się bezmyślnie, ciągle w ten sam
fragment ulicy. Z tego okresu życia zapamiętała również biedę i jakąś
zapyziałość, do których nie chciała wracać. Wyprostowała się i poprawiając
odsuniętą firankę, odeszła od okna.
Była dumna
ze swego obecnego statusu materialnego. Miała dwa futra i biżuterię, kilka
kapeluszy i męża, który jej nie przeszkadzał, ale też nie pomagał w niczym. Popatrzyła
na niego, siedzącego w fotelu. Spał z brodą opuszczoną nisko na gors flanelowej
koszuli. Starzał się w ekspresowym tempie.
Potargane, rzadkie, siwe włosy nie były czesane od rana, był to
przygnębiający widok. Mimo wszystko pogłaskała go troskliwie po głowie.
- Ej, nie
śpij w dzień, bo w nocy nie zaśniesz.
Małżonek, aż
podskoczył na fotelu. Pewnie wyrwała go z mocnego snu.
Był starym,
zmęczonym człowiekiem. Całe życie pracował, dorobił się własnej piekarni, w
której zatrudniał dwadzieścia osób. Teraz już tylko mógł spokojnie patrzeć jak
rośnie jego konto bankowe. Męczyło go mieszkanie w bloku. Wprawdzie tylko
trzypiętrowym, ale bez windy. Kiedy był młody nawet nie zauważał wysiłku, jaki
należało włożyć w pokonanie schodów.
Mieszkanie
pod nimi, zostało wynajęte chyba jakimś imprezowiczom, bo często musieli
zatykać uszy, aby zasnąć. Krystyna była coraz bardziej rozdrażniona i zmęczona
życiem w tych warunkach. Któregoś wieczoru to ona wymyśliła, że na starość
powinno się mieć wygody i spokój. Nawet nie konsultując tego z synem, którego
nie obchodziło ich życie, wyszukała agencję kupna-sprzedaży mieszkań w ich
rejonie.
- Ale po co
to wszystko – sarkał Małżonek – a co tu źle? Przeprowadzać się na starość? Ty
wiesz, jakie to zamieszanie? No cóż zrobisz jak zwykle, co chcesz!
- Żebyś
wiedział, że zrobię! – odpowiedziała Krystyna i podniosła słuchawkę telefonu.
- Halo, tu
Agencja Nieruchomości Szczęśliwy Kącik, Bartosz Krapik, czym możemy służyć?
- Dzień
dobry, proszę Pana mamy mieszkanie na Mokotowie, 85 metrów, chcielibyśmy je
albo zamienić albo sprzedać i kupić domek na przedmieściach, ale ze sklepem,
apteką, lekarzem, ogródkiem i kominkiem. Czy ma Pan takie oferty?
-
Oczywiście, proszę przyjechać, porozmawiamy, na pewno państwo coś znajdą. My
pośredniczymy we wszystkim, będziecie państwo zadowoleni.
Tu podał
adres, i jeszcze raz zapraszając rozłączył się.
- Mam
nadzieję, że pojedziesz ze mną – powiedziała Krystyna – żeby nie było, ze to
tylko ja wybrałam ofertę!
Po tygodniu
pojechali taksówką do Agencji. Krapik pokazał im domek szeregowy, w cichej,
ślepej uliczce, w osiedlu oddalonym o pół kilometra od granic Warszawy.
Sprzedaż ich mieszkania i kupno domku zostawiało im całkiem pokaźną kwotę na
koncie.
Po
załatwieniu wstępnych formalności, pojechali z agentem, zobaczyć nowy, nabytek.
Był początek
jesieni, ganek domu, skąpany w słońcu, przywitał ich kolorowym dywanem . Ciszę
przerywał jedynie szmer liści przesuwanych wiatrem po asfalcie i dalekie
szczekanie psa.
Krystyna już
wiedziała, że pierwsza ocena jest celująca. Wnętrze domu było proste,
niewyszukane. Drewno i kamień zawsze stanowią idealną parę. Kominek ogrzewał
salon, sypialnie i łazienkę na górze. Na parterze z salonu, przez duże szklane
drzwi, można było zobaczyć niewielki ogródek, ogrodzony kilkoma dużymi tujami,
przypominającymi cyprysy.
Od tego dnia
Krystyna już o niczym innym nie mówiła. Małżonek był trochę zmęczony tym
ciągłym gadaniem o zaletach nowego lokum, ale nie chciało mu się wdawać z nią w
dyskusję. Było to bezcelowe. Mogło tylko prowadzić do sprzeczki. Wiedział, że
będzie tak jak ona chce. Daremny wysiłek.
- Dobrze,
masz rację – powiedział – Ale to ty organizujesz wszystko, ja się źle czuję.
-
Naturalnie, że ja! Jak zwykle ja!
Małżonek
zamilkł i sięgnął po pilota do telewizora.
Po dwóch
tygodniach pod ich blok podjechał duży samochód firmy od przeprowadzek. Cały
domowy dorobek znikał w jego wnętrzu, jak w paszczy potwora, aż w końcu
pracownik zamknął tylne drzwi. Oboje zostali przygarnięci do samochodu Bartosza
Krapika, który wykazał się wielkim zrozumieniem dla dwojga starszych ludzi w
trakcie przeprowadzki.
Jechali za
ciężarówką, wiozącą ich cały ruchomy majątek. Małżonek czuł się nieswojo.
- Krystyna…
– zaczął nieśmiało – popatrz jesteśmy jak bezdomni, albo zawieszeni nad
miejscem naszego gniazdowania..
- Oj,
pleciesz jak zwykle! Jakiego gniazdowania! Jedziemy do domu! Dobrze się
czujesz?
- Dobrze,
ale mi smutno.
- Będzie ci
wesoło, zobaczysz. A teraz nie kracz!
Bartosz
Krapik towarzyszył im do samego domu. Firma przeprowadzkowa zaczęła wyładowywać
pudła i meble. Kiedy wniesiono pierwsze fotele, zaproponował gospodarzom, aby
usiedli i nic nie robili. Wszystko zrobi firma. Postawi meble i pudła tam,
gdzie sobie życzą.
- Mam dla państwa
prezent. Taki od siebie. Na szczęście w nowym domu.
Pogrzebał
chwilkę w teczce i wyjął małego szklanego aniołka, z kółeczkiem nad głową,
które umożliwiało powieszenie go na gwoździku.
- Proszę,
jak już wszystko będzie na swoim miejscu, powieście go państwo nad drzwiami
wejściowymi. Będzie was strzegł i przyniesie wam szczęście i spokój.
Krystyna
uniosła brwi i rozszerzyła usta w uśmiechu. Rzadko kto, dawał im jakiekolwiek prezenty.
Nawet od
syna nigdy nie dostali zwyczajnych życzeń imieninowych. Nie informowała go
zatem o zmianie adresu. Tylko notariusz wiedział o ich decyzji i zmianie
miejsca pobytu. Krystyna pożegnała się wylewnie z Bartoszem Krapikiem, życząc mu
powodzenia w pracy.
Wieczorem
zrobiła obojgu herbatę, zjedli kanapki zrobione na drogę i zmęczeni położyli
się spać. Ranek obudził ich słońcem i śpiewem ptaków. Chwilę leżeli
niedowierzając swemu szczęściu, a potem wstali, chodzili po domu jakby
sprawdzając, czy to ich nowy dom. Po południu wybrali się na spacer, aby
dokładniej obejrzeć otoczenie. Byli zadowoleni.
W takim
zadowoleniu minął im pierwszy rok. Sąsiedzi jakoś nie kwapili się do ich
poznania. Nikt na tej uliczce nie przyjaźnił się ze sobą. W dzień było pusto.
Wszyscy pracowali, tylko oni tkwili codziennie jak stróże osiedlowi.
Krystyna już
zamiast wyglądać przez okno, siadała w fotelu na ganku i obserwowała przede
wszystkim sroki i okoliczne koty. Dopiero wieczorem „zjeżdżali się” sąsiedzi.
Wtedy dopiero dowiadywała się, kto z kim, jakie dzieci, jakie zakupy.
Była późna
jesień, listopad. Małżonek zaczął nieładnie kaszleć. Kiedy pojawiła się wysoka
temperatura, Krystyna wezwała pogotowie.
Było
południe. Erka na tej małej uliczce wyglądała jak obce ciało. Małżonek okryty
kocem zniknął w jej wnętrzu, aby już nigdy nie wrócić na spokojną uliczkę z
szeregowym domkiem. Krystyna starała się nim opiekować jak umiała. Codziennie
jeździła do szpitala. Zawoziła mu rosół z kury w słoiku zawiniętym w kilka
gazet, aby był gorący. Rozmawiała z lekarzem, obiecywała honorarium za
uratowanie Małżonka, ale nic to nie dało. Pewnego ranka odebrała smutną
wiadomość ze szpitala.
Pogrzeb
odbył się w zimny, deszczowy i wietrzny dzień końca listopada. Syn nie mógł
przyjechać. Miał kontrakt za granicą. Za trumną szła Krystyna w norkach i
kapeluszu z woalem, oraz troje sąsiadów z bloku, w którym przedtem mieszkali.
Śnieg spadł
w połowie grudnia. W cichym domu Krystyna stwierdziła, że chyba traci głos od
jego nieużywania. Całymi dniami milczała, bo cóż! - mówić sama do siebie? To
głupie! Chrypka pogłębiała się, a więc tym bardziej Maria oszczędzała głos. Piła
mleko z miodem, syrop na kaszel, poszła nawet do lekarza pierwszego kontaktu.
Zajrzał do gardła, kazał powiedzieć AAA i przepisał… syrop.
Kiedy wypiła
już trzy syropy a chrypka jak trwała tak trwała, wybrała się prywatnie do
laryngologa.
- Dlaczego
Pani nie przyszła wcześniej? – zapytał. – Teraz to musi Pani być w szpitalu i
nie wiem, co tam postanowią. Daję Pani skierowanie do szpitala i proszę żeby
Pani tego nie zlekceważyła.
Krystyna
trafiła do szpitala. Tam dano jej chemię, potem drugą, a ponieważ była samotna,
zatrzymano ją odpłatnie na oddziale onkologicznym, z pełna opieką lekarską i
pielęgniarską.
Pół roku później, syn był zmuszony przyjechać
na pogrzeb matki, a przede wszystkim zakończyć sprawy spadkowe i majątkowe.
Postanowił sprzedać dom, a jego wyposażenie za grosze jakiemuś oszustowi
kupującemu antyki.
Było lato.
Ptaki śpiewały jak oszalałe. Wszystko rosło, pachniało, brzęczało i pyszniło
się letnia urodą. Ogródek czekał aż jego pani siądzie na foteliku wśród floksów
i wszystko będzie trwać tak jak zawsze, na zawsze. Ptaki były zdziwione, że w
poidełku ciągle panowała susza, więc aby ugasić pragnienie, leciały do pobliskiego
oczka wodnego u sąsiada.
Południową
ciszę uliczki przerwał dźwięk silnika samochodu. Syn podszedł do furtki,
otworzył ją, potem lekko wbiegł na ganek, otworzył drzwi wejściowe i wszedł do
środka. Chciał sprawdzić czy wszystko w porządku, bo po jutro mieli przyjść
chętni do kupna domu. Stwierdził, że Roksana posprzątała pusty dom, nawet umyła
okna i taras. Wychodząc, trochę zbyt mocno trzasnął drzwiami.
Szklany
aniołek podskoczył na gwoździu, chwilę zawisł w powietrzu, jakby chciał się czegoś
złapać, i spadł na posadzkę przedpokoju, rozbijając się w drobne diamenty,
odbijające zielone światło glicynii, rosnącej na ganku.
Wieczorem Bartosz
Krapik jako drugi, przyszedł do pustego domu, aby sprawdzić, czy jest
przygotowany do sprzedaży. W progu wdepnął w potłuczonego aniołka. Butem
zgarnął szkło w róg przedpokoju, aby nikt się nie pokaleczył.
- O! szkoda – powiedział – ale to nic, mam jeszcze dużo
takich aniołków, dla następnych transakcji. - Uśmiechnął się jakoś dziwnie.
środa, 5 listopada 2014
Bajki ze śniegu.
to moj projekt okadki, wymagający dopracowania.
Przygody
krasnala
Kapturka
Przygoda
pierwsza
Serce
krasnala
Noce w Laponii są smutne
i szare, zwłaszcza, gdy wpadamy do Rovaniemi podczas nocy polarnej. Jedyną
kolorową ozdobą są zorze, ale są bardzo rzadkie i niechętne ludziom, którzy z
zadartymi głowami starają się zapamiętać ich piękno.
Dziś, dzień i noc zlały
się w jedną drużynę atakującą wszystko, co bardziej kolorowe i ożywione. Ulice
zbiegające się w szarych punktach, starały się ukryć ruch aut i barwę reklam,
zmniejszając wszystko tym bardziej im bliżej było do horyzontu. Nawet cisza była
tu szara, wydawało się, że ludzie mówią szeptem, muzyka brzmi poważniej, a
kontrast światła i cienia zawarły małżeństwo doskonałe.
Jarmo siedział za dużym,
przeszklonym oknem, jakie mają pracownie grafików i popijając wino niechętnie
zabierał się do pracy. Na stole leżał papier, piórka, tusz, pędzelki –
wszystko, co niezbędne, aby stworzyć obrazek komiksu. Tchnąć weń akcję i
dźwięk. Stworzyć postaci, stroje i dać obrazkom powtarzalność osób, formę i
ogólny kształt opowiadań spod piórka. Było mu trochę zimno, a nie chciało mu
się sięgnąć po sweter, musiałby wstać. Patrzył, więc przez okno na niebo jak
szary koc rozciągnięty po horyzont i migocące światełka okien, które nieco
ożywiały tę szarość. Wydawnictwo, które zamówiło u niego tę pracę, było jednym
z najbardziej znanych w Finlandii. Niestety scenariusz, który napisał jego
przyjaciel był dość nudny i bez polotu. Zmagał się, więc z problemem: chcieć i
móc. Pijąc już drugi kieliszek, dochodził do wniosku, że tak to jest - jak
tworzywo nie to, to i produkt wymyka się i zaczyna żyć swoim kalekim życiem. Pomyślał
o domu dziadków i poczuł rozleniwiające ciepło pod powiekami.
Najpierw ołówkiem, potem piórkiem
narysował wnętrze domku, dodał kominek, ogień, położył poduszkę obok kominka,
postawił fotel, stół i krzesła. Zadowolony, dorysował dwa koty na poduszce,
dwie myszki wyglądające zza kominka i właściciela – malutkiego człowieczka, w
czerwonym kubraczku, który siedział jak król na malutkim fotelu w malutkim
domku.
W kieliszku został mu jeszcze łyk
wina, przechylił go pijąc i wtedy właśnie po raz pierwszy, poprzez szkło, miał
wrażenie, że ogień na kominku w domku lekko drgnął.
Odstawił niedopite wino i spojrzał
jeszcze raz... Tak! Ogień mrugał radośnie, istotka zeskoczyła z fotela, koty
obudziły się, a myszy umknęły do dziurki.
- Kim jestem?- spytała
istotka.
- Hmm... Jesteś
krasnoludkiem... Tak będzie najlepiej, bo ludzie będę cię wtedy znać. Masz na
imię Kapturek, jak bohater mojego komiksu.
- Po co jestem? - spytała
znowu.
-... Po to, abym wreszcie mógł
pójść spać i przestać odpowiadać na dziwne pytania! – powiedział trochę
przerażony Jarmo sądząc, że to efekt wina i braku snu.
- Żegnam Cię do rana,
siedź tu cichutko – dodał.
Krasnoludek posmutniał, pierwsze jego chwile w życiu, zabrał
mu sen stwórcy. Pierwsze pytania pozostaną bez odpowiedzi aż do rana. Spojrzał
na koty, które już uspokojone, wtuliły mordki we własne futerka i zaczęły dalej
śnić o motylach.
Kapturek postał chwilę, grzejąc się
przy kominku i pomyślał, że nie będzie marnować czasu stojąc na straży śpiących
kotów.
i tak dalej.....
Codzienność
Zabieram się za porządkowanie wierszy, Bajek i Mrowiska. Najpierw wybrałam 31 wierszy z całości mojego pisania i stworzyłam tomik p.t. "Słowa na wiatr". Chciałabym go zilustrować, i poszukać wydawcy.
Bajki ze śniegu mają już moją korektę i rysunki. Mrowisko przeszło ostre strzyżenie i teraz pracuję nad planem całości. Zmniejszyłam liczbę ludzi i mam niepewność co dalej?
Bajki ze śniegu mają już moją korektę i rysunki. Mrowisko przeszło ostre strzyżenie i teraz pracuję nad planem całości. Zmniejszyłam liczbę ludzi i mam niepewność co dalej?
Subskrybuj:
Posty (Atom)