PRÓBA ORKIESTRY
Widownia była pogrążona w całkowitym mroku. Na scenie wśród
rozstawionych instrumentów, krzątała się z mopem i wiadrem przysadzista kobieta
narzekając na muzyków, że śmiecą, zostawiają swoje instrumenty na pastwę losu,
a nawet niektórym nie chce się pozbierać nut, które pospadały ze stojaków.
- Teraz pewnie siedzą w bufecie i plotkują, jeden na drugiego.
A za piętnaście minut ma tu być dyrygent. On im pokaże, kto tu rządzi! O
proszę! Obój leży po prostu na podłodze! Czy mam go tym mopem przejechać?!
Obmyję go dookoła, bo mi go żal. Nie ruszę go, bo jeszcze coś przestawię. A
temu francowi co go tu rzucił, tym mopem łeb bym zmyła!
Więcej się nie odezwała. Lekko zgarbiona myła dalej podłogę, a
im bliżej drzwi wejściowych dla orkiestry, było jej łatwiej, bo tu już nie było
instrumentów i krzesełek. Kiedy skończyła, odwróciła się ku środkowi sceny i
podparłszy się na kiju od mopa, patrzyła na opustoszałą scenę.
Trwało to chwilę. Potem wykonała jakiś dziwny gest, jakby
chciała kijem wskazać coś lub kogoś na środku. Na środku stał fortepian.
Trzymając poziomo kij, stała kilka sekund, a potem odwróciła
się i drepcząc wyszła zamykając drzwi dla orkiestry.
Pierwszy odezwał się Fortepian:
- Widzieliście ją?
Normalna? Czego ode mnie chce? Co ja jej zrobiłem? To ona nie wytarła mi
klapy, bo podobno jest od konserwacji powierzchni poziomych, a moja klapa jest
pod kątem. Dyrygent na pewno to zauważy.
- Ej tam, zaraz zauważy! – powiedziała Waltornia. – Przecież
to na kilometr widać jak wlepia gały w Pierwsze Skrzypce! A one aż piszczą z
rozkoszy!
- No, no hamuj się! Bo widzę aż cię skręciło z zazdrości!
Szlag cię trafia, że beczycz dopiero w trzeciej części, razem z fagotem! –
zachichotały Pierwsze Skrzypce.
- Ale trzecia część sonaty jest najważniejsza, a ty piszczysz
cały czas i jesteś jak podkład dźwiękowy! – odcięła się Waltornia.
Na chwilę zapadła wroga cisza, którą przerwał Kontrabas.
- No dobrze, przestańcie, bo struny bolą! Lepiej powiedzcie co
z tym Dyrygentem! Nie lubię go. Cały czas się mnie czepia.
- Jak to co! – zatrąbiła Waltornia z ochotą. – Ja wszystko
wiem najlepiej. Kiedy jechaliśmy na poprzedni koncert leżałam obok Pierwszych
Skrzypiec i słyszałam każde słówko, które mówiły do Altówki.
- Co mówiły, co mówiły? – z wielkim zainteresowaniem zapytał
Flet.
- Jak to co! – Że nie wie co robić, bo tak się podoba
Dyrygentowi ich gra, że zorganizuje im osobny koncert w Wiedniu. Rozumiecie?
Tylko one, same na scenie, Pierwsze Skrzypce, jedyne na świecie!
- Wszędzie to kumoterstwo. – podsumował wiecznie niezadowolony Puzon.
- Jakie kumoterstwo, ty rozciągana tubo! – odgryzły się
Pierwsze Skrzypce. Lepiej się skul do zera i siedź cicho, bo ci ustnik
wypadnie. Jesteśmy po prostu rewelacyjne i to was boli, bo jesteście tylko
orkiestrą. My mamy indywidualność, precyzję, doskonałość brzmienia i … i urodę!
- Urodę?! Hihihi …- zaśmiały się sardonicznie Klarnety.
Przypominacie nam tę babę, którą piłują w cyrku. Piłują, piłują a ona wcale nie
zdycha! Taka jest wasza uroda! O!
- Czy wy wszyscy się powściekaliście? Przecież dziś gramy
sonatę a nie jakieś wariacje! Nie musicie się nakręcać, obrażać i pleść głupoty
– zaterkotał Saksofon. – Lepiej popatrzcie jak ten biedny Obój leży na gołej
podłodze. Nie zdziwię się jak w solówce da popalić temu… jak go nazwała?
Francowi. Może nawet Dyrygent go wyrzuci ze składu. Należy mu się jak nic!
- Oj tak! Popatrzcie
jak Obój cierpi – zawtórowały Pierwsze Skrzypce, szczęśliwe, że już ich temat
się skończył.
Rzeczywiście Wiedeń był w ich zasięgu, bowiem nie tylko One
same były w jakiś sposób szczególne, ale ta skrzypaczka… piękna jak jesień, z
długą, gładką szyją. Opierały się o nią wielokrotnie, a jej piękne kasztanowe
loki lekko muskały je po gryfie.
- Hej! Obój, żyjesz? – zawołał Saksofon.
Nie było odpowiedzi.
- Chyba zemdlał! No to Franc ma załatwione!
- Nie, nie zemdlałem, tylko nie jest mi wygodnie, bo jedna z
klapek mi się nie domyka, a na dodatek ten Franc tak napluł mi na trzcinkę, że
aż spuchła. Dlatego trudno mi mówić. No cóż! Nikt nie może mi pomóc.
- No ja ci na pewno nie pomogę, choć mam trzy nogi. –
brzdęknął Fortepian w tonacji De-moll.
- Nikomu nigdy nie pomożesz, bo taką wredną masz naturę! –
westchnął Rożek Angielski.
- Coś ci się nie podoba? – zapytał glissandem jeden z
Klarnetów.
- O aleś zaczął rapsodycznie! – odgryzł się Fortepian. Uważaj
bo ci się to glissando w indycze gulgotanie zamieni. A to będzie heca jak w
adagio zagulgoczesz! Mój kompan Drugi Klarnet skicha się ze śmiechu!
- Nie śmiej się tak szeroko, Fortepianie, bo wyglądasz jakbyś
się najadł maku! Jesteś nieapetyczny!
- A ty cham! - Warknął Fortepian i zamknął klapę nad
klawiszami.
Przy takiej dawce agresji, przez chwilę żaden z instrumentów
nie odważył się pisnąć. Tylko mikrofony, zawieszone pod sufitem lekko się
kołysały z rozbawienia.
Burza jednak wisiała w powietrzu. Bębny odezwały się pierwsze
swoim głuchym, niskim dźwiękiem, jakby chciały powiedzieć, że właśnie burza
trwa w najlepsze.
- Bum, bum, bum! W kogo walniecie teraz? Kto tu siedzi jak
mysz pod miotłą, chociaż nagrzeszył najwięcej? Tuba nie udawaj, że cię nie ma!
Nie uda Ci się! Nażarłaś się metalu za wszystkich i stąd ta twoja wielkość.
Jesteś wielgaśnym nierobem. Grasz tylko pięć dźwięków, a najlepiej cię widać!
- Mnie się czepiasz, Bębnie jeden? Popatrz na swoje
brzuszysko! Pierwsze i Drugie Skrzypce tam by się zmieściły!
- Tylko nie Pierwsze Skrzypce! – zapiszczały Pierwsze
Skrzypce. – Znowu strzępicie sobie dźwięki na nasz temat? Tak was boli ten nasz
Wiedeń? No to niech was boli! Tak, gramy i to w Operze Wiedeńskiej! Niech wam się
nuty poplączą!
- O, uderz w stół! – metalicznie zapiała Waltornia. Wiemy,
wiemy, co Dyrygent zrobił z waszą skrzypaczką! W jej sypialni oprócz skrzypiec
leżała również viola d’amore. Uf!!! Ale było amoroso! Tkliwe, z uczuciem, na
punkcie albo na strunie… G!
- Wstrętna plotkara!
- Jaka plotkara! Plotka to nieprawda, a tu? Sama, czysta
prawda! Może nie?
- No i co z tego? Dyrygent nas najbardziej ceni.
- Ceni? Wycenia raczej. Sam nieźle zarobi na tym koncercie w
Wiedniu. Was za to ma i w łóżku i na scenie. A wy co z tego macie? Lepsze, nowe
struny, albo super kalafonię? – rechotała Waltornia.
- Zamilcz ty skręcona z zazdrości, zapluta Waltornio! Szkoda
każdego dźwięku na twoje chamstwo i wścibstwo. My już nic nie powiemy. Olewamy
cię równo!
- O matko! Co tu się dzieje! Gdzie ta zgoda, która musi
zapanować jak wejdzie Dyrygent. Po co strzępicie sobie dźwięki, zamiast
pianissimo wychwalać całą orkiestrę, całą waszą, jedyną rodzinę. -Zaszumiała
miotełką perkusja.
Fortepian pomału otworzył klapę, jakby chciał swymi klawiszami
uśmiechnąć się w stronę perkusji.
- O to jest mądre! Popatrzcie stare zgredy, perkusja tak
zgodnie pracuje ze swoimi wszystkimi bębenkami, czynelami, miotełkami.
Zobaczcie jak można żyć i jakie są tego dobre efekty. Ja się dziwię, że Dyrygent
jeszcze nie zwariował z Wami! Same indywidualności, zero skromności i poddania
się muzyce. Ciekaw jestem jak wyglądała by sonata w waszym wykonaniu, bez
Dyrygenta! Albo nie, nie jestem ciekaw.
W tym momencie otworzyły się drzwi dla orkiestry. Jak zwykle
pierwsza weszła ta Ruda Jesień, od Pierwszych Skrzypiec. Ujęła je prawą ręką i
położyła na swoim cudownym udzie. Powoli sięgnęła po smyczek.
Za nią szybkim krokiem wparował Franc, który nie pieszcząc się
zanadto, podniósł z podłogi obój. Potem wszyscy kolejni muzycy zajmowali swoje
miejsca, sadowiąc się wygodnie na niewygodnych krzesełkach. Układali nuty,
szukając właściwej strony.
Niektórzy z nich zaczynali ćwiczyć swoje partie, zupełnie nie
przejmując się sąsiadem, który na innym instrumencie ćwiczył swój fragment.
Poprawiali naciąg strun, jeśli dźwięk odbiegał od ideału.
W sali koncertowej, rozlegała się kakofonia, kompletne
pomieszanie, jakby instrumenty walczyły ze sobą, przekrzykiwały się z
nienawiścią.
Czyżby z tej mieszanki wybuchowej miała się narodzić sonata?
Co spowoduje, że nagle wszystko, każdy dźwięk znajdzie swoją kolejność, swoje
brzmienie i posłusznie popłynie w stronę uszu odbiorcy, oddając mu to co, w
muzyce najpiękniejsze: ukojenie i morze wyobraźni.
Ruda Jesień przestała ćwiczyć. Zawiesiła smyczek w powietrzu i
spojrzała w stronę drzwi dla orkiestry. Pojawił się on – Dyrygent.
Wiodła za nim oczami od samych drzwi aż na podest dyrygencki.
On też spojrzał na nią z malutką iskierką w oczach.
Postukał batutą, aby uspokoić tych, którzy jeszcze go nie
zauważyli, a następnie podniósł obie ręce do góry.
Zapanowała cisza.
Opowiadanie powstało na temat słowa CISZA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz