Herbata z cytryną była
jeszcze zbyt gorąca, aby ją pić. Na dworze już drugi dzień padał deszcz. Siąpił
i siąpił beznadziejnie, równomiernie, mocząc wszystko do cna, jakby chciał
zamienić beton w gąbkę.
Stary człowiek siedział
przy kuchennym stole, patrząc przez okno. Na przybrudzonym obrusie leżała deska
do krojenia, na niej kawałek bagietki w otoczeniu mnóstwa okruchów.
- Hania już by na pewno
dłonią zmiatała te okruchy. Nie lubiła nieporządku. – pomyślał.
Jemu nie chciało się
sprzątać. Gdyby to robił, czułby na sobie uważne spojrzenia swojej żony, a tego
nie chciał. Musiałby robić wszystko tak, jak ona chciała, i wtedy musiałby się
kontrolować. Odeszła, umarła i teraz ma być sam ze sobą. Miał do niej żal, że
go opuściła, skazując go na samotność.
Czasem przychodziła
sąsiadka, koleżanka Hani od plotek i robótek ręcznych, gderając zupełnie jak
Hania, sprzątała kuchnię. Wyrzucała zepsute jedzenie, robiła mu niezbędne
zakupy, a było ich bardzo mało. Mleko, bułka, płatki kukurydziane, mógł to jeść
„na okrągło”. Czasem przyniosła mu miseczkę zupy i wtedy była uczta, jak za
czasów Hani.
Od czasu pogrzebu, nie
dotknął niczego, co do niej należało,
a minął już rok. Stawał przed jej sekretarzykiem i patrzył na kartki pocztowe i fotografie od córki, które skrzętnie zbierała całymi latami. Grażynka wyjechała do Kanady z mężem Kanadyjczykiem. Mieli dwoje dzieci, ale nigdy nie odwiedzili rodziców w Polsce. Hania popłakiwała sobie od czasu do czasu, ale starała się jakoś trzymać, nie okazując bólu.
a minął już rok. Stawał przed jej sekretarzykiem i patrzył na kartki pocztowe i fotografie od córki, które skrzętnie zbierała całymi latami. Grażynka wyjechała do Kanady z mężem Kanadyjczykiem. Mieli dwoje dzieci, ale nigdy nie odwiedzili rodziców w Polsce. Hania popłakiwała sobie od czasu do czasu, ale starała się jakoś trzymać, nie okazując bólu.
Zawsze taka była. Poważna
i zabawna, mądra i dziecinna zarazem. Była jak pogoda, a Piotr nauczył się ją
rozumieć w każdym z tych wcieleń. Chyba dlatego byli ze sobą czterdzieści osiem
lat.
- Panie Piotrze pomogę
panu, pozbyć się tych pamiątek po Hani. Najwyższa pora! – powiedziała pewnego
dnia sąsiadka. – Tylko niech pan oddzieli to, co ważne od niepotrzebnych
rzeczy. Nie wolno tak długo trzymać jej w tych przedmiotach! Niech pan pozwoli
jej odlecieć!
- Łatwo jej mówić!
Krążył więc w te
deszczowe dni po mieszkaniu i szukał jakiegoś bodźca, impulsu, który pozwoli mu
na dotknięcie tego co po niej zostało.
W szafie wisiały jej
ubrania. Już po jej otwarciu poczuł jej zapach. Zamknął ją, ale po chwili
otworzył i wtulił twarz w wiszące sukienki. Poczuł przyjemną woń i to był
właśnie ten impuls, który wyzwolił chęć poznania jej przez przedmioty, których
dotykała. W szufladce biurka znalazł jej spinki do włosów, z jednym siwym,
uwięzionym, włosem. Pogładził go palcem jakby gładził jej głowę.
Od dawna miał wrażenie,
że ubyło przestrzeni razem z odejściem Hani. Chodził po mieszkaniu tak, aby jej
nie szturchnąć w kuchni, fizycznie czując jej obecność. Może sąsiadka ma rację,
pozwalając jej odlecieć?
Cały tydzień oglądał
„skarby” Hani, a każdy z nich zawierał jej maleńką cząstkę.
- Jeszcze kilka dni i odtworzę ją z tych
rzeczy… - pomyślał, ale czuł się lepiej, to co robił miało sens.
W malutkim pudełeczku, w
które pakowane są pierścionki, znalazł perłę barocco – kupił ją we Włoszech,
podczas ich miodowego miesiąca. Niekształtną, a przez to inną od
tych lubianych pereł, których blasku
można się spodziewać, a w tej światło odbija się inaczej. Perła
ogrzana jego dłońmi ożyła.
Ożyły wspomnienia,
bliskość, czułość, miłość.
Jakby na zamówienie, z
przegródki na listy, wystawała fotografia z ich podróży poślubnej do Rzymu.
Ich dwoje, siedzących na
słynnych Schodach Hiszpańskich, zrobione o świcie.
- Dlaczego wszyscy
turyści, jak stadne barany, będąc w Rzymie muszą koniecznie usadzić się na
Hiszpańskich schodach? – zapytał Piotr, patrząc na kolorowy tłum. Gdzieniegdzie
widać było skrawki schodów między siedzącymi ludźmi.
Hania nie odpowiedziała.
Pewnie myślała tak samo, ale przecież oni także siedzieli na tych schodach i
patrzyli jak w dole połyskuje woda w fontannie. Łódeczka… rzeczywiście była. Teraz
z marmuru a kiedyś w czasie powodzi, zwykłą drewnianą łódkę osadziła na tym
miejscu powódź. Piękna nazwa: Barcaccia,
czyli właśnie łódeczka. Tyle wyczytała z przewodnika. Odgarnęła włosy z
czoła. W tej sukience w kwiatki wyglądała prześlicznie.
- Wiesz… przyjdźmy tu o
świcie. Nie będzie tylu ludzi, będzie chłodniej.
Tak, właśnie tak zrobili.
To było ich miejsce. Chyba wszyscy ludzie na świecie mają takie swoje miejsca.
Niektórzy ciągle w nich są, a inni o nich marzą.
Poprosili sprzątacza, aby
zrobił im zdjęcie. Objęci i uśmiechnięci. Skondensowane szczęście, aureola
miłości, i czegoś na co brakuje słów.
- Przecież nie muszę
marzyć – pomyślał. – Mogę tam być. Sam, i nie sam. Przeżyć to jeszcze raz. To
będzie wspaniałe zakończenie, a potem już „normalne”, zwykłe życie wdowca.
W biurze podróży kupił
weekendową wycieczkę do Rzymu.
Było lato. Ubrał się
podobnie jak wtedy, choć już nie w to samo. Starość jest paskudna i z całą
pewnością gruba!
Już na Fiumicino poczuł
się tak, jakby Hania szła za nim. Nie oglądał się za siebie, bo nie chciał
zniszczyć to wrażenie.
Malutki hotelik, malutki
pokoik i noc. Rzymska noc. Okno wychodziło tak jak wtedy na ciasną uliczkę,
pełną stolików, turystów i restauracyjek. Pachniało pizzą, pomidorami i winem.
Gwar aż do późnych godzin nocnych. Nareszcie trochę chłodu i głodu. Chłód był
pożądany, głód nie. Tak łatwo go zaspokoić w Rzymie. Piotr zjadł kolację, napił
się wina z okolicznych winnic i leżąc już w łóżku myślał o poranku, kiedy
wstanie i pójdzie do Hiszpańskich Schodów. Siądzie w tym samym miejscu i
poczuje ją obok.
Kiedy zadzwonił telefon,
że już pora wstawać, tak jak wtedy, wziął prysznic i wyszedł. Rzym jeszcze
spał, poza kilkoma niedobitkami, którzy też pewnie wkrótce padną.
Poranek jest błękitny.
Błękitna jest łódeczka, z której dziobu płyną dwa błękitne strumienie wody.
Turystów jeszcze nie ma. Słychać chlupot wody i czasem klakson samochodu. Tak
jak wtedy sprzątacz zamiata okolice fontanny. Robi to codziennie, od lat. Może
to syn sprzątacza, który wtedy zrobił im zdjęcie?
Piotr usiadł w tym samym
miejscu. Nie czuł niczego szczególnego. Patrzył jak miotła rytmicznie szura po
bruku. Zamknął oczy, aby pod powiekami poczuć tamtą chwilę. Nic się nie
pojawiło.
Kiedy rozczarowany
otworzył oczy, zobaczył ją.
Stała obok fontanny.
Odgarnęła, tak jak wtedy, włosy z czoła. W tej samej sukience, tak samo młoda i
piękna pomachała mu dłonią. Może nie pomachała, ale jakby kiwnęła na niego…
Tak, zapraszała go do
siebie.
Piotr zerwał się na równe
nogi. Zbyt szybko. Poczuł lekki zawrót głowy, ale wiedział, że musi zbiec ze
schodów jak najszybciej, żeby jej nie stracić.
Wtedy nogi odmówiły
współpracy, w klatce piersiowej odezwał się ból, jak rekin wpił się w jego
serce i już nie puścił.
Sprzątacz rzucił miotłę i
zaczął biec w jego kierunku. Piotr toczył się po schodach w dół, ale już nie
czuł niczego. Tylko uśmiech zastygł mu na twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz