wtorek, 7 marca 2017

ZŁOTE GODY

Leon odszedł od okna. Za nim nic ciekawego się nie działo. Oparty na kuli, kuśtykał w stronę kuchni. Z  sypialni słychać było miarowe sapanie. To Grażyna, jego odwieczna żona, postanowiła odzyskać dawną, wątpliwą doskonałość formy. Na rozłożonej macie do yogi, właśnie była w pozycji psa z głową w dół.
- Żeby szlag nie trafił pani! – dowcipkował zaczepnie Leon. – Bo ciśnienie ci skoczy, wylew i po krzyku! – kontynuował.
- Martw się o siebie! Bo prędzej ciebie szlag trafi! Ja płakać nie będę!
Kiedyś przed wieloma laty, Leon nagle zapragnął jeszcze raz w życiu doświadczyć gorącej miłości. Pracował z panną Anną, do której ślinili się wszyscy panowie,
od kierownika Mazurka począwszy.
To było dość ryzykowne, bowiem od tegoż to Mazurka zależał jego awans w hierarchii urzędniczej, ale pomyślał, że jak sprytnie to urządzi, no i Ania się zgodzi to diabeł z kusą nogą się nie dowie.
Ania widocznie badała swoje i kandydatów możliwości, bo zakochiwała się często i nawet nieźle na tym wychodziła. Miała swoje malutkie mieszkanko, niezły biust i trzepoczące rzęsy, które potrafiły zdziałać cuda.
Leon zaczął podchody. Zajęło mu to tydzień. Być może  właśnie wstrzelił się w lukę towarzyską u panny Ani, bo w windzie zatrzepotała rzęsami, obdarzając Leona śmiechem wybłyszczykowanych usteczek.
- Pani Aniu służe parasolem i ramieniem, bo właśnie zaczęło padać! A może pozwoli się pani podwieźć do domu? Mam trochę wolnego czasu.
- A żona nie czeka z obiadem?- spytała przewrotnie.
- Och tam zaraz żona! Poczeka.
Tym samym zostały ustalone zasady i priorytety.
Romans trwał w najlepsze, do czasu kiedy w urzędzie, ktoś życzliwy mniej niż inni, odebrał telefon od Grażyny.
- Oj, pan Leon dzisiaj pracuje z panią Anią i robią inspekcję placówki. Będzie za jakieś dwie godziny.
Grażynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Włożyła palto i kapelusik i pognała niczym rącza klacz, do urzędu Leona. Usiadła w foteliku w recepcji i zza gazety obserwowała otoczenie. Po jakimś czasie pojawił się Leon, trzymając w talii pannę Anię. Drzwi windy właśnie się za nimi zamykały jak Grażyna zobaczyła ich pocałunek.
Od tej pory jego życie wykonało ostry zwrot. Zazwyczaj kłótliwa i zrzędliwa Grażyna stała się skąpa, złośliwa i jędzowata bardziej niż zwykle. Każdy dzień przypominał walkę dwóch jeżozwierzów. To ona by ła górą, wypominając mu zdradę i bezduszność.
Na Leona spadło jeszcze jedno nieszczęście, poza małżonką – konieczność wymiany stawu biodrowego. Nie ponosząc kosztów tej operacji musiał czekać dwa lata na jej przeprowadzenie. Wprawdzie ich oszczędności pozwalały na natychmiastowy zabieg, ale Grażyna nawet nie chciała o tym słyszeć. Chodził więc o kuli, starzejąc się w zastraszającym tempie. Klął pod nosem dzień, w którym ujrzał Grażynę po raz pierwszy, ale cóż to można wiedzieć jak będzie w przyszłości!
- Musisz cierpieć! Bo to kara boża za twoją zdradę! A może i za zdrady! Któż to wie, co jeszcze taka kreatura jak ty mogła zrobić!
- A ty taka święta byłaś? Pamiętam na wakacjach w Łebie tak kręciłaś tyłkiem do tego kaowca, że aż się inni śmiali! Skąd mogę wiedzieć, że się z nim nie przespałaś!?
Tak to mijały dni na wspomnieniach z przeszłości. Dzień za dniem, rok za rokiem, a oni jak dwa psy w osobnych, ale niedaleko usytuowanych od siebie budach, szczekali na siebie, zupełnie zatracając się we wzajemnym dokuczaniu sobie i jednoczesnym trwaniu w tym klinczu z braku możliwości rozstania się.
Jako emeryci, całe dnie przebywali ze sobą. Nie dało się uciec chyba, że po bułki, ale i tak zawsze to drugie zauważało natychmiast:
- Ileż to czasu można kupować bułki! Może gadasz z kimś bez sensu godzinę i zanudzasz innych swoimi sprawami!
Cichli tylko wtedy, gdy w telewizorze pojawiał się jej lub jego ulubiony serial. Ale nawet wtedy Grażyna skrupulatnie odnotowywała czas na jej i jego program, zarzucając mu, że przez niego nie może oglądać tego co lubi. Ponieważ pamięć ostatnio zaczęła ją zawodzić zapisywała wszystkie żale, statystyki w zeszyciku, do okładki którego przypinała długopis, aby szybko zanotować ważny fakt.
Perfekcyjność Grażyny sięgała nawet światła w łazience, czasu palenia się żarówek i zużycia wody.
- Ile można siedzieć w wannie! To wszystko kosztuje, woda, gaz i prąd!
- A odnotowałaś jak długo byłem? Może ja też zacznę notować, to ciekawe rzeczy z tego wyjdą!
Nawet wszystkie finansowe sprawy dzielili na pół, bowiem dysponowali oddzielnymi kontami. Niejednokrotnie Leon musiał oddać Grażynie sześć pięćdziesiąt, po rozliczeniu tygodniowym. Rzadziej ona oddawała jemu, bo nie przywiązywał tak wielkiej wagi do pieniędzy.
Pewnego dnia zadzwoniła do Grażyny sąsiadka Krystyna.
- Czy wy też w tym roku obchodzicie złote gody, tak jak my? Bo wiesz, trzeba pojechać do urzędu stanu cywilnego i zgłosić ten fakt. Przyjadą po was umundurowani urzędnicy Straży Miejskiej i zabiorą was ze sobą na uroczyste wręczenie dyplomu, kwiatków i szampana! My się zapisujemy. To może razem tam pojedziemy jutro?
Oczywiście Grażyna dostała skrzydeł. Razem z Krystyną pojechały załatwić formalności. Obaj mężowie siedzieli cichutko w domu, przeczuwając dramat.
Wyznaczono termin czerwcowy, aby pogoda była ładna, dla zorganizowania tej uroczystości dla czterdziestu dwóch par w gminie, które dożyły złotych godów. 
W domu Leona panowała cisza rozejmowa. Grażyna z Krystyną szukały jakiejś stosownej kreacji. Nawet garderoba Leona została przetrzepana i dostarczyła negatywnych wniosków. Kupiła mu w sieciówce granatowy garnitur.
- Przyda się na tą imprezę a nawet i na pogrzeb. Trzeba myśleć o wszystkim!
Dokupiła jeszcze buty i białą koszulę. Leon był zatem wyposażony. Sama w jakimś sklepie z używaną odzieżą kupiła sobie granatową sukienkę w białe groszki, która ostro mijała się z modą, ale przecież nie to było ważne! Cena - piętnaście złotych – wynagrodziła wątpliwości.
Właśnie zaczynał kwitnąć jaśmin przed ich drzwiami, kiedy listonosz przyniósł ozdobną kopertę z Urzędu Gminy.
- No proszę! Grażyna zatarła ręce z radości – na dwudziestego czerwca o czternastej będzie uroczyste wręczenie dyplomów! Słyszysz Leon?
- Słyszę, słyszę – cicho odpowiedział.
Tego dnia, rzeczywiście, przyjechali po nich jacyś dwaj urzędnicy, może nie w galowych mundurach, ale jakoś tak zwyczajnie i zawieźli ich do Urzędu Gminy.
W Sali Ślubów było już sporo osób. Siedzieli w krzesełkach dla świadków. Krystyna ze swoim wiecznie skwaszonym małżonkiem siedziała na pierwszych krzesłach.  Po kwadransie, jacyś dostojnicy weszli, i stanęli frontem do zgromadzonych. Za nimi weszła młoda dziewczyna z dyplomami i ułożyła je na stole. Obok w wielkiej donicy stał pęk kwiatów.
Zaczęto wyczytywać po nazwisku. Dawano dyplom, kilka słów, kwiatek i uścisk rąk.
Wreszcie wywołano Grażynę i Leona Krawczyków. Kiedy podeszli, panienka podała im dyplom a urzędnik z kwiatem w ręku uścisnął im dłonie i powiedział:
- Serdecznie gratuluję, tak długiego pożycia! To wielki sukces! Niech jeszcze ten sukces rozciągnie się na jak najwięcej lat!

Leon opuścił głowę, mruknął dziękuję i podreptał podpierając się kulą, do swojego krzesła.

Brak komentarzy: