Leon odszedł od okna. Za nim nic ciekawego się nie
działo. Oparty na kuli, kuśtykał w stronę kuchni. Z sypialni słychać było miarowe sapanie. To Grażyna,
jego odwieczna żona, postanowiła odzyskać dawną, wątpliwą doskonałość formy. Na
rozłożonej macie do yogi, właśnie była w pozycji psa z głową w dół.
- Żeby szlag nie trafił pani! – dowcipkował zaczepnie Leon. –
Bo ciśnienie ci skoczy, wylew i po krzyku! – kontynuował.
- Martw się o siebie! Bo prędzej ciebie szlag
trafi! Ja płakać nie będę!
Kiedyś przed wieloma laty, Leon nagle zapragnął
jeszcze raz w życiu doświadczyć gorącej miłości. Pracował z panną Anną, do
której ślinili się wszyscy panowie,
od kierownika Mazurka począwszy.
To było dość ryzykowne, bowiem od tegoż to Mazurka zależał jego awans w hierarchii urzędniczej, ale pomyślał, że jak sprytnie to urządzi, no i Ania się zgodzi to diabeł z kusą nogą się nie dowie.
od kierownika Mazurka począwszy.
To było dość ryzykowne, bowiem od tegoż to Mazurka zależał jego awans w hierarchii urzędniczej, ale pomyślał, że jak sprytnie to urządzi, no i Ania się zgodzi to diabeł z kusą nogą się nie dowie.
Ania widocznie badała swoje i kandydatów
możliwości, bo zakochiwała się często i nawet nieźle na tym wychodziła. Miała
swoje malutkie mieszkanko, niezły biust i trzepoczące rzęsy, które potrafiły
zdziałać cuda.
Leon zaczął podchody. Zajęło mu to tydzień. Być
może właśnie wstrzelił się w lukę
towarzyską u panny Ani, bo w windzie zatrzepotała rzęsami, obdarzając Leona
śmiechem wybłyszczykowanych usteczek.
- Pani Aniu służe parasolem i ramieniem, bo
właśnie zaczęło padać! A może pozwoli się pani podwieźć do domu? Mam trochę
wolnego czasu.
- A żona nie czeka z obiadem?- spytała
przewrotnie.
- Och tam zaraz żona! Poczeka.
Tym samym zostały ustalone zasady i priorytety.
Romans trwał w najlepsze, do czasu kiedy w
urzędzie, ktoś życzliwy mniej niż inni, odebrał telefon od Grażyny.
- Oj, pan Leon dzisiaj pracuje z panią Anią i
robią inspekcję placówki. Będzie za jakieś dwie godziny.
Grażynie nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Włożyła palto i kapelusik i pognała niczym rącza klacz, do urzędu Leona.
Usiadła w foteliku w recepcji i zza gazety obserwowała otoczenie. Po jakimś
czasie pojawił się Leon, trzymając w talii pannę Anię. Drzwi windy właśnie się
za nimi zamykały jak Grażyna zobaczyła ich pocałunek.
Od tej pory jego życie wykonało ostry zwrot.
Zazwyczaj kłótliwa i zrzędliwa Grażyna stała się skąpa, złośliwa i jędzowata
bardziej niż zwykle. Każdy dzień przypominał walkę dwóch jeżozwierzów. To ona
by ła górą, wypominając mu zdradę i bezduszność.
Na Leona spadło jeszcze jedno nieszczęście, poza
małżonką – konieczność wymiany stawu biodrowego. Nie ponosząc kosztów tej
operacji musiał czekać dwa lata na jej przeprowadzenie. Wprawdzie ich
oszczędności pozwalały na natychmiastowy zabieg, ale Grażyna nawet nie chciała
o tym słyszeć. Chodził więc o kuli, starzejąc się w zastraszającym tempie. Klął
pod nosem dzień, w którym ujrzał Grażynę po raz pierwszy, ale cóż to można
wiedzieć jak będzie w przyszłości!
- Musisz cierpieć! Bo to kara boża za twoją
zdradę! A może i za zdrady! Któż to wie, co jeszcze taka kreatura jak ty mogła
zrobić!
- A ty taka święta byłaś? Pamiętam na wakacjach w
Łebie tak kręciłaś tyłkiem do tego kaowca, że aż się inni śmiali! Skąd mogę
wiedzieć, że się z nim nie przespałaś!?
Tak to mijały dni na wspomnieniach z przeszłości.
Dzień za dniem, rok za rokiem, a oni jak dwa psy w osobnych, ale niedaleko
usytuowanych od siebie budach, szczekali na siebie, zupełnie zatracając się we
wzajemnym dokuczaniu sobie i jednoczesnym trwaniu w tym klinczu z braku
możliwości rozstania się.
Jako emeryci, całe dnie przebywali ze sobą. Nie
dało się uciec chyba, że po bułki, ale i tak zawsze to drugie zauważało
natychmiast:
- Ileż to czasu można kupować bułki! Może gadasz z
kimś bez sensu godzinę i zanudzasz innych swoimi sprawami!
Cichli tylko wtedy, gdy w telewizorze pojawiał się
jej lub jego ulubiony serial. Ale nawet wtedy Grażyna skrupulatnie odnotowywała
czas na jej i jego program, zarzucając mu, że przez niego nie może oglądać tego
co lubi. Ponieważ pamięć ostatnio zaczęła ją zawodzić zapisywała wszystkie
żale, statystyki w zeszyciku, do okładki którego przypinała długopis, aby
szybko zanotować ważny fakt.
Perfekcyjność Grażyny sięgała nawet światła w
łazience, czasu palenia się żarówek i zużycia wody.
- Ile można siedzieć w wannie! To wszystko
kosztuje, woda, gaz i prąd!
- A odnotowałaś jak długo byłem? Może ja też
zacznę notować, to ciekawe rzeczy z tego wyjdą!
Nawet wszystkie finansowe sprawy dzielili na pół,
bowiem dysponowali oddzielnymi kontami. Niejednokrotnie Leon musiał oddać
Grażynie sześć pięćdziesiąt, po rozliczeniu tygodniowym. Rzadziej ona oddawała
jemu, bo nie przywiązywał tak wielkiej wagi do pieniędzy.
Pewnego dnia zadzwoniła do Grażyny sąsiadka
Krystyna.
- Czy wy też w tym roku obchodzicie złote gody,
tak jak my? Bo wiesz, trzeba pojechać do urzędu stanu cywilnego i zgłosić ten fakt.
Przyjadą po was umundurowani urzędnicy Straży Miejskiej i zabiorą was ze sobą
na uroczyste wręczenie dyplomu, kwiatków i szampana! My się zapisujemy. To może
razem tam pojedziemy jutro?
Oczywiście Grażyna dostała skrzydeł. Razem z
Krystyną pojechały załatwić formalności. Obaj mężowie siedzieli cichutko w
domu, przeczuwając dramat.
Wyznaczono termin czerwcowy, aby pogoda była
ładna, dla zorganizowania tej uroczystości dla czterdziestu dwóch par w gminie,
które dożyły złotych godów.
W domu Leona panowała cisza rozejmowa. Grażyna z
Krystyną szukały jakiejś stosownej kreacji. Nawet garderoba Leona została
przetrzepana i dostarczyła negatywnych wniosków. Kupiła mu w sieciówce
granatowy garnitur.
- Przyda się na tą imprezę a nawet i na pogrzeb.
Trzeba myśleć o wszystkim!
Dokupiła jeszcze buty i białą koszulę. Leon był
zatem wyposażony. Sama w jakimś sklepie z używaną odzieżą kupiła sobie
granatową sukienkę w białe groszki, która ostro mijała się z modą, ale przecież
nie to było ważne! Cena - piętnaście złotych – wynagrodziła wątpliwości.
Właśnie zaczynał kwitnąć jaśmin przed ich
drzwiami, kiedy listonosz przyniósł ozdobną kopertę z Urzędu Gminy.
- No proszę! Grażyna zatarła ręce z radości – na
dwudziestego czerwca o czternastej będzie uroczyste wręczenie dyplomów!
Słyszysz Leon?
- Słyszę, słyszę – cicho odpowiedział.
Tego dnia, rzeczywiście, przyjechali po nich jacyś
dwaj urzędnicy, może nie w galowych mundurach, ale jakoś tak zwyczajnie i
zawieźli ich do Urzędu Gminy.
W Sali Ślubów było już sporo osób. Siedzieli w
krzesełkach dla świadków. Krystyna ze swoim wiecznie skwaszonym małżonkiem
siedziała na pierwszych krzesłach. Po
kwadransie, jacyś dostojnicy weszli, i stanęli frontem do zgromadzonych. Za
nimi weszła młoda dziewczyna z dyplomami i ułożyła je na stole. Obok w wielkiej
donicy stał pęk kwiatów.
Zaczęto wyczytywać po nazwisku. Dawano dyplom,
kilka słów, kwiatek i uścisk rąk.
Wreszcie wywołano Grażynę i Leona Krawczyków.
Kiedy podeszli, panienka podała im dyplom a urzędnik z kwiatem w ręku uścisnął
im dłonie i powiedział:
- Serdecznie gratuluję, tak długiego pożycia! To
wielki sukces! Niech jeszcze ten sukces rozciągnie się na jak najwięcej lat!
Leon opuścił głowę, mruknął dziękuję i podreptał
podpierając się kulą, do swojego krzesła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz