WIECZÓR
słowo:
płomień
Na sofie
drzemał kot. Chyba raczej udawał, że przysypia, bo zerkał na Mariannę, która w
kuchni wolno wycierała ściereczką kieliszek do wina. Popatrzyła na niego pod
światło
i widocznie zadowolona z efektu, postawiła go na stole.
i widocznie zadowolona z efektu, postawiła go na stole.
Zrobiła to
bardzo delikatnie, ale kot swoim perfekcyjnym słuchem wychwycił ten dźwięk i
otworzywszy oczy, postawił uszy. Ponieważ nic podobnego się nie powtórzyło,
przeciągnął się i ułożył w precelek, co oznaczało, że od tej chwili nic już go
nie zainteresuje, poza pięknym snem o ptaszkach, które pogubiły skrzydełka.
Marianna
stała, oparta dłońmi o blat stołu, wpatrywała się w kieliszek, a może w
przestrzeń poza nim. Podobno jest to rodzaj medytacji, który trwa minutę,
czasem krócej, niezależnie od woli człowieka. To tak, jakby organizm na moment
zatrzymał się nie wiadomo jakim celu.
Kiedy ten
moment nastąpił, Marianna uświadomiła sobie znowu, że jutro będzie ten dzień.
Dzień, który przekreśli kilka lat z jej życia, i będzie musiała zaczynać od
nowa. Rozprawa rozwodowa. Z westchnieniem, sięgnęła po butelkę wina i nalała
sobie pełny kieliszek. Z podwiniętymi nogami usiadła na sofie obok śpiącego
kota.
- No tak,
teraz jestem samotną kobietą z kotem. – Pomyślała, wyobraziwszy sobie samotną
staruszkę z tuzinem kotów, o których mówi, że to jej rodzina, jej dzieci…
Nastrój
miała gorzej niż podły. Do tego pięknie dopasował się listopad. Poczuła się
bezbronna i słaba, jak liść, który spadł z drzewa. Kiedyś Paweł był dla niej
wiarą, ciepłym kocem, tęsknotą i radością. To on podarował jej tego kociaka,
aby nie czuła się bardzo samotna, gdy jego nie ma w domu. To na kota miała
przelewać swoje niepodarowane czułości. Teraz już wie, że w tym samym czasie on
podarowywał swoje, innej.
Od rana
czuła się fatalnie. Ciągle miała ściśnięte gardło. Oszukiwał ją prawie rok, aż
pewnego wieczoru, na jakiejś imprezie u znajomych, zastała ich całujących się
na tarasie.
Kieliszek z
czerwonym winem wypadł jej z ręki plamiąc białą sukienkę. Wsiadła w samochód
bez dokumentów i zaczęła się zastanawiać, gdzie pojechać. Do domu? Jakiego,
czyjego, po co? Od tej pory, żyła, chodziła jak po silnym środku na
uspokojenie. Tak silna była jej wola aby przemknąć jak najszybciej nad strefą
zagrożenia. Przyjaciółka podziwiała jej spokój i opanowanie.
Wypiła
duszkiem cały kieliszek i podreptała do kuchni po butelkę. Nalała sobie
następny i rozpaliła ogień w kominku. Zawsze starała się mieć w nim gotowy
zestaw do rozpalenia ognia.
Przez chwilę
stała, wpatrując się w młodziutkie płomyki, które doroślejąc pożerały papier i
cienkie gałązki. Ogień hipnotyzuje. Jak żywa istota rozpełza się, grzeje,
świeci, drga i szumi.
Znowu
Marianna wyłączyła się na moment. Popatrzyła na ogień przez kieliszek z winem.
W jego środku pojawiło się drgające czerwienią światełko, jak serce. Ten
moment, kiedy widzisz kogoś pierwszy raz i wiesz, że to ten człowiek.
- Właśnie.
Jak to się stało?
Obok, w
bibliotece, równo w szeregu stało siedem zeszytów „w kratkę”. Kawałek jej
historii życia. Śmieszne zapiski szesnastolatki. Pamiętnik z prawie każdego
dnia, zupełnie jakby te dni zasługiwały na upamiętnienie dla potomności.
To tam musi
być ten dzień, kiedy zobaczyła Pawła. Wyciągnęła je z półki i ułożyła obok
siebie na sofie. W tych kartkach aż kipiało od emocji, marzeń, łez zaschniętych
w atramencie wiecznego pióra. Zawierały zamkniętą energię, która wraz z
otwarciem kilku kartek, wysypały z siebie zaschnięte bratki, płatki czerwonej
róży i traw z łąki dzieciństwa.
- Chyba
niepotrzebnie je ruszam. Moje życie właśnie się kończy. Po co mi te
wspomnienia. Wylądują w skupie makulatury, zmielone z gazetami. Nie chcę ich
ciągnąć za sobą. Prawda kotku?
W otwarte
drzwiczki kominka wrzuciła pierwszy zeszyt. Płomień polizał brzeg kartek:
- Dzisiaj była klasówa
z francuskiego. Boże jak ja nie cierpię tej Francy francuskiej! Dała mi tróję.
Będę miała kłopoty na koniec roku, tak powiedziała. A ja nie lubię tej ich
cholernej gramatyki, można zwariować! U nich osiemdziesiąt pięć to cztery
dwadzieścia pięć!!! Czy to normalne?
No cieszę się na zawody
gimnastyczne w Płońsku za tydzień. Najbardziej boję się równoważni, a zawsze
mam najlepsze oceny właśnie z niej. Czy to do zrozumienia?
Dalej już
wszystkie słowa tego zeszytu zlały się w jedno płomienne wspomnienie. Przestały
istnieć. Jeśli tak, to Marianna dorzuciła następne dwa. Ogień zajęty spalaniem
poprzedniego nie od razu rzucił się na nową zdobycz. Pod wpływem ciepła zeszyt
trzeci otworzył się, dając pretekst płomieniom:
10 lipca 1961
Byłam dzisiaj w parku.
Poszłam sama, aby posiedzieć pod drzewami i poczytać książkę Czajki. Czytałam,
ale jakoś nic mi nie pozostawało w głowie. Jakby wiaterek wywiewał treść
uszami. Alejką szło dwóch chłopaków. Siedli obok mnie. Spytali co czytam.
Podryw regularny. Ale ten drugi był piękny.
W moim czarno-hiszpańskim stylu.
Wróciliśmy już razem, z
kolegą jako przyzwoitką. Witek, bo tak ma na imię, chodził z nami na
randki.
Marianna
chwyciła za pogrzebacz. Chciała zwiększyć moc spalania, a tym samym skrócić
jego czas. To było zbyt bolesne. Dorzuciła resztę zeszytów. Na chwilę ogień
przygasł, zdezorientowany nadmiarem pokarmu.
Płomień
pomieszał kolejność kartek i wspomnień:
Dzisiaj moje urodziny. 20
czerwca mam maturę i osiemnaście lat! Z matematyki były tematy… ale z polskiego
bomba! Akurat to co lubię Reymont! Ale się rozpisałam! Dostałam piątkę! Alicja
wybrała Witkacego.
Muszę złożyć papiery na
studia. …. Spotykamy się z Pawłem w kawiarenkach. Tylko herbatka z
cytryną….Tyle godzin męki! Chłopczyk 50 centymetrów… A w pracy? No cóż,
najlepsza praca pod słońcem i jeszcze mi za tą przyjemność płacą!
Paweł dostał nagrodę…
Jestem trochę chora, przeziębienie. Zimno. Synek nie lubi przedszkola… to już drugi pogrzeb w tym roku…
Jestem…Byłam…
Ogień zawładnął
całą resztą.
Marianna jak
zahipnotyzowana patrzyła w okno kominka. Obserwowała wszystkie przemiany
swojego życia spisanego w żarzący się popiół. Jeszcze kilka iskier wędrowało po
szarym, spalonym papierze, szukając drogi ucieczki w nowy wybuch ognia, ale nie
było już nic. Skończyły się wspomnienia. Zabrakło tłustych, szczęśliwych
lat. Pozostał popielaty wytwór, z
którego już nic nie powstanie. Zapadła cisza.
Marianna
odstawiła kieliszek na stolik, owinęła się kocem i zwinięta prawie tak samo jak
kot, zamknęła oczy. Trzeba spać.
Jutro też
będzie dzień. Jakiś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz