BEZ PRZESZŁOŚCI
Często
oglądam programy telewizyjne o budowaniu domów, remontach i dekorowaniu
mieszkań. Mieszkam w zagraconym trzema pokoleniami domu i nie mam odwagi niczego
zmieniać. Czuję się spadkobierczynią historii rodziny. Kiedyś siadłam i
napisałam „Szkice rodzinne”. Po co? A po to, aby ta historia nie została
zapomniana przez tych, którzy nastąpią po mnie. Okazuje się, że to całkiem
ciekawa saga rodzinna, z cesarzem i carami w tle. Przechowuję dokumenty z
carskimi, papierowymi pieczęciami, wprasowanymi w dokument patentów otrzymania
orderów. Z miniatury na ścianie spogląda na mnie Antoni Maksymilian Henryk von
Precht. Ścieram kurze z ramek niezliczonych fotografii ludzi dawno zmarłych w
sepii, w wymuszonych pozach, w pięknych tłach fotograficznego atelier.
Meble
naprawiam, daję im nowe życie, jestem dumna, ze to ja zostałam wybrana przez
los, aby się nimi opiekować.
Siedzę na
sofie z lat dwudziestych i patrzę jak prześliczna zresztą blondynka, każe
pomalować czyjś pokój na ulubioną szarość lub biel, do tego stworzyć przeurocze
mebelki ze skrzynek po owocach, maźniętych co nieco białą farbą. Stoliczek
kawowy można zrobić z opony samochodowej, okręconej liną, a lampę ze słoików po
dżemie.
Myślę, skąd
ten minimalizm? Przecież nie z biedy. Pan Adam Słodowy też tworzył cuda z
puszek po konserwach, ale to było w czasach, kiedy nic nie było, a jeśli już,
to trzeba było odstać całe godziny, lub zlecić stanie tzw. „staczom kolejkowym”.
Podobno moda wraca. I dobrze. Niech wraca, bo zawsze ma troszkę inny charakter.
Dawniej
kuchnia była miejscem wstydliwym. W niej był bałagan kucharek i zapach
gotowanych potraw, nie zawsze miłych salonowi. Teraz przestrzeń ma być otwarta,
a kuchnia ma przypominać laboratorium gastronomiczne. Sterylne i bez
charakteru, pewnie jak potrawy z niej wychodzące. Albo po prostu, w kartoniku
coś co ktoś przygotował, nie wiadomo z czego i w jakim smaku. Wystarczy
kuchenka mikrofalowa.
Ale nie to
mnie martwi. Jestem osobą młodą duchem i bardzo tolerancyjną. Mój dom to moje
królestwo! Zgadzam się z tym w stu procentach. Ale kiedy zobaczyłam w TV
panienkę, dekorującą tuż przed przybyciem szczęśliwych wybrańców ich
mieszkanie, i wieszającą na ścianie puste ramki, pomyślałam, że coś jest nie
tak. Z nią albo z ramkami. Ale patrzę dalej: nowi odnowieni od samego progu
krzyczą sakramentalne: WOW! (najczęściej patrząc na sufit).
No nic.
Oglądam inny program, a tam panienka albo uduchowiony dekorator, proponuje powiesić
na ścianie obrazki ze ślubu (właścicieli lokum) albo kawałek tapety zgrabnie
przycięty do formatu ramki.
Czasem
jednak propozycja idzie dalej lub wstecz. Można powiesić swoje skarby z
harcerstwa, albo piórko, które spadło z nieba po wyjściu pary z kościoła.
Zawsze
jednak jest to coś SWOJEGO, nic obcego, albo rodzinnego. Ściany patrzą na nas
pustymi oczami. Żadnego uczucia, pamięci, serca i wdzięczności za to, czym w
tej chwili jesteśmy.
Co się stało
z tradycją rodzinną? Odzywa się raz lub dwa razy w roku, kiedy siadamy do stołu
w święta. Nie zawsze jest to przyjemne, bo koszt, bo przepracowanie, bo święty
spokój, a tu jeszcze jakaś ciocia Gienia, wujek co ledwo chodzi, albo rodzinka
pazerna.
Rozumiem,
umarły domy pokoleniowe, gdzie umierająca babcia wołała do siebie swoje dzieci,
wnuki i innych członków rodziny, aby się z nimi pożegnać. Na ścianie wisiała
niejedna fotografia babci z dziadkiem, albo portret któregoś i wnuczęta
pokazywały: O to moja babcia!
Co pokażą
dzisiejsze wnuczęta? Czy w ogóle pomyślą o babci albo nie daj Bóg o prababci?
Czy będą wiedziały kim były? Kim oni są? Wątpię.
Za to
pierwszego listopada, wszyscy pędzą w koszmarnym tłoku na cmentarz. To jest
dzień pamięci o tych, którzy odeszli. Obowiązkowy dzień. Chryzantemy są
ciężkie, tłum na wąskich ścieżkach gęsty, raz dwa, kwiaty na grób, pacierz i
z głowy. Do następnego roku, bo przecież
my nigdy się nie zestarzejemy, nas to nie dotyczy, a raz w roku można sobie o
ich istnieniu przypomnieć.
Oczywiście
nie generalizuję, bo w każdej regule są wyjątki, ale wierzcie mi, w większości
tak to wygląda. Ja sama wolę zapalić znicz w szczerym polu. Stanąć i
przypomnieć sobie tego dnia wszystkich, którzy moim zdaniem niepotrzebnie
odeszli. A co dzień wycieram z kurzu fotografie moich i nie moich ludzi, bo
chyba im miło, kiedy o nich dbam, choć są w tak dziwnej postaci.
Marta Precht
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz