Przygoda druga
papierowe serce
Minęło sporo czasu od ostatniej
wyprawy Laponka. Jakoś nie czuł potrzeby
wystawiania nosa poza swoją karteczkę, a poza tym Jarmo położył na niej inne
kartki z innymi rysunkami.
Świat zewnętrzny stał się zbyt
ciężki, otulił maleńki światek krasnoludka nie dopuszczając doń i światła i
dźwięku. Nie rozpoznawał dnia i nocy, nie słyszał głosu Jarmo, gdy ten
przekomarzał się z jakąś dziewczyną, często słuchali muzyki a potem robiło się
dziwnie cicho.
Laponek skupił się całkowicie na
swoim stanie posiadania. Jako rysunkowy człowieczek nic nie musiał robić.
Wystarczy, że był. On, jego koty i myszy.
Te ostatnie ciągle miały za złe
kotom, że ich sen jest zbyt czujny a ich pazurki zbyt głośno drapią podłogę,
kiedy przebiegają obok nich.
Na szczęście oba koty są tak leniwe
i tak bardzo przywiązane do swojej poduszki, że bojąc się utraty miejsca na
niej wolały udawać, że nic nie słyszą.
Dni mijały. Noc polarna ustąpiła
niechętnie miejsca dniowi, potem dzień zdawał się być zbyt zmęczony ciągłym
wstawaniem i zmierzchaniem.
A po równonocy lub równodniu, noc
polarna zaczęła odzyskiwać utracone pozycje.
Znów
zawołała do siebie asystentkę Szarość, która jak zwykle z wielka ochotą zaczęła
wszystko pokrywać bezbarwnością. Ale do czasu, Szarość zmęczona samotnością
postanowiła przyoblec białą ślubną suknię, marząc o tym, że kiedyś Mróz
wreszcie zauważy jej starania, spojrzy na nią łaskawie i
usztywni fałdy jej śnieżnej kreacji.
Tego wieczora śnieg zaczął padać
delikatnie, jakby chciał stworzyć delikatny szkielet pod jej krynolinę.
Niestety ziemia była jeszcze zbyt ciepła i płatki natychmiast zamieniały się w
wodę, dodając urody Szarości.
Raptem w cichutki świat Laponka
wtargnął dźwięk podobny do przesuwania kamieni po piasku.
Nagle światło, inne niż to z
kominka, rozjaśniło pokoik w chatce, słychać było głos Jarmo:
- Ach nic się nie stało Marleen,
zaraz pozbieram te kartki, a Ty połóż torebkę na fotelu przy oknie.
I tak
dzięki Marleen, która trochę niedbale rzuciła swoją torebkę na plik kartek.
Laponek mógł znów zerknąć na świat w trzech a nawet
czterech wymiarach, usłyszeć inne głosy niż mruczenie kotów, trzask polan w
kominku i popiskiwanie myszy.
Nadstawił ucha….
- Nawet ich nie dotknę – powiedziała Marleen –
pomieszałabym ci całą akcję i pewnie wyszłoby ci takie dzieło jak ten
dzisiejszy film! A co to? – spytała – Jaki piękny rysuneczek chatki… kiedy to zrobiłeś?
Nigdy go nie widziałam. Jaki śmieszny i śliczny krasnoludek! Przecież to nie do
tego komiksu, który rysujesz!
- Nie – odpowiedział Jarmo – to jakaś siła wyższa kazała mi
to narysować… i wiesz, miałem kiedyś wrażenie, że ten Krasnoludek mówi! Słowo!
- Jarmo… chyba żartujesz jak zwykle! Wypiłeś przed chwila
kieliszek czerwonego wina i widzisz, co alkohol robi z człowiekiem? Ja wiem, że
Krasnoludki są na świecie, ale żeby akurat Tobie się objawił, to chyba wielka
nieostrożność z jego strony! Popatrz lepiej na mnie, ja też mówię a nie jestem
krasnoludkiem…. Zaręczam, że nie, i zaraz się o tym przekonasz! – Dodała z
lekkim uśmiechem.
istnienia zlała się ze smakiem
zachwytu Jarmo nad delikatnym pięknem ich uczuć. Szyby w oknach jego pracowni
zaparowały łzami wzruszenia, Szarość nie mogła dojrzeć niczego, poza czerwonym
drżącym blikiem wina w kieliszku.
Laponek siedział zauroczony. Do tej
pory sądził, że Jarmo, jak zwykle sam, spędza wszystkie dni podobnie. Nie
przypuszczał, że wraz z pojawieniem się Marleen, do smutnej pracowni, wpadnie
kolor i światło. Jego rysunki nabiorą ekspresji i głębi. Dzięki niej Laponek
znów będzie mógł wyjść na drugą stronę kartki, na której go narysowano.
Gdzie czekają nowe, być może
wspanialsze przygody i zadania do wykonania. Podekscytowany, pogłaskał koty,
dołożył do kominka i stojąc obok niego, czekał na ciszę, która powie mu, że
droga wolna…
Tym razem znalazł się na blacie
stołu, na którym „leżał” Jego domek. Kartek nie pozbierano. Piórka z
zaschniętym tuszem sprawiały wrażenie niedomytych. Ołówki i gumki cichutko
szemrały jak zwykle o wyższości korekty nad rysunkiem bez korekt. Jałowość
takich dysput spowodowała, że Laponek pobiegł na brzeg stołu, ku oknu, aby
zobaczyć ile zostało z dawnego widoku, co się zmieniło na dobre a co na złe.
Usiadł na brzeżku, spuścił maleńkie
nóżki, trzymając się mocno, aby nie spaść z tej ogromnej dla niego wysokości.
Z zaciekawieniem oglądał świat, który za sprawą makulatury, na jakiś czas zniknął z jego pola widzenia.
Z zaciekawieniem oglądał świat, który za sprawą makulatury, na jakiś czas zniknął z jego pola widzenia.
Znów trafił na tę samą porę roku.
Panosząca się wszędzie Szarość walczyła zacięcie ze światłami neonów, chlapa ze
świeżo roztopionego śniegu usiłowała zamazać czerwień samochodowych świateł
stop i czerwono żółto zielonych świateł na skrzyżowaniu ulic.
Niebo usiłowało przybrać barwę
kamienic, aby nie można było stwierdzić gdzie kończy się miasto, a zaczynają
się chmury i czy te otwory okien są w chmurach, czy w domach.
Pokój Jarmo znajdował się na
ostatnim piętrze narożnej kamienicy, wyznaczającej jedną z czterech,
zamykających skrzyżowanie ulic.
W dole Laponek zobaczył oświetlone
okna wystawowe sklepów. Po lewej stronie duże, oświetlone okno, ujawniło zarys
kobiecej sylwetki.
Wytężył wzrok i zobaczył manekina
kobiety w czarnej przybranej pajetami sukni, stojącej w pozie dystyngowanej
piękności. Nad sklepem był napis „Madamme”. Na wprost na wystawie pod napisem
„Kwiaciarnia” piętrzyły się wazony pełne ciętych kwiatów i kwiatów doniczkowych
stanowiących tło dla wazonów.
Po prawej stronie, w podobnym oknie
jak w „Madamme” stał manekin męski. W smokingu z białymi rękawiczkami w
sztucznie ustawionej dłoni. Nad nim napis „Monsieur”.
Na pobliskim zegarze wskazówki
ułożyły się w jedną pionowa kreskę, dotykającą godziny 12. Rovaniemi było pod
panowaniem nocy. Laponek chłonął każdą chwilę, każdy spóźniony samochód,
spieszący do swojego garażu, każdego kierowcę w samochodzie spieszącego do
swojego domu, widział parę gawronów zagubionych w zaułkach, szukających
schronienia na tę noc.
Wreszcie wszystko znalazło swoje
miejsce. Przestrzeń zamarła w oczekiwaniu na inny spektakl.
Powoli, dawkując przyjemność
oglądania, Zima zaczęła ubierać się w jedyny znany jej styl: iskrzącą biel.
Białopuchą miękkość, doskonałą białość, czystą lekkość i skrzącą się ciszę.
Zaczął padać, doskonały w kształcie płatków, śnieg.
Światło bijące od wystaw zdawało się
drgać, mienić się, świecić nie tak, jak je nauczono. Chwilami mrugało zalotnie
jakby uwolnione od obowiązków.
Szyby dzielące oba manekiny wydawały
się być drżącym ciałem, żywym organizmem, przekomarzającym się z obiema
postaciami w nienaturalnych pozach.
Nagle jednym ruchem zgranego duetu
baletowego, obie szyby odsunęły się z okien i tańcząc podeszły do okna z
kwiatami. Lekki wiatr i kilka płatków śniegu poruszyły jej suknią z pajetami i
jego białą rękawiczką… Obie postacie lekko, zsunęły się z wystaw i stanęły
naprzeciwko siebie. Ona w sukni z pajetami, on w smokingu, z białymi
rękawiczkami w dłoni.
- Z papier mache masz tors zrobiony.
Lecz serce w Twojej piersi bije.
Oczy masz szklane, wzrok zdumiony.
Czy zatem ciało Twe ożyje?
– cichutko zaśpiewał krasnoludek patrząc na postać w
smokingu.
Zdziwienie Jego tym stało się
większe, gdy to samo dostrzegł w twarzy kobiety. Usta jej zadrżały, a w oczach
pojawił się, bezmierny obraz zachwytu chwilą, miękkość spojrzenia, jakie mają
zakochane kobiety.
- Co się dzieje na tym świecie! – pomyślał Laponek.
Wszędzie rozpanoszyła się miłość. Rozumiem Jarmo i Marleen, ale tu? Przecież to
nie są żywi ludzie… no tak, ja też nie jestem człowiekiem i …też mam serce..
Ale przynajmniej ja nie robię z niego użytku.
To znaczy jeszcze nie zrobiłem….
Całkiem pomieszało się w biednej
główce krasnoludka. Wysnuł jakaś tezę i próbując ją udowodnić sam sobie
zaprzeczył. Już nie był niczego pewien. Gerda kochała nieszczęśliwie i nie
wiadomo czy kiedykolwiek pokocha,
a teraz Ci… Przerażająca perspektywa – pomyślał.
a teraz Ci… Przerażająca perspektywa – pomyślał.
Tymczasem śnieżyca rozpętała się na
dobre. Miasto zaległo ciszą. Żaden samochód nie zechciał wystawić reflektora.
Para manekinów stała niewzruszona, mimo,
że ich stopy zagłębiły się w bieli po kostki.
że ich stopy zagłębiły się w bieli po kostki.
Oświetleni latarniami rzucali kilka
cieni na białym puchu, co dawało wrażenie, że stoją w gwieździe z cienia i
skrzącej się bieli. Wydawało się, że ich usta poruszają się tak, jakby szeptali
do siebie. Nawet leciutkie obłoczki pary wydostawały się na zewnątrz. Wydawało
się, że to żywi ludzie, dopóki wzrok nie padł na jego wykrzywioną w bezruchu
rękę z rękawiczkami, albo jej odgięte palce w geście prezentacji osoby i
stroju.
Zaintrygowany zaobserwowaną sceną Laponek
nie usłyszał pierwszego tej nocy dźwięku, pochodzącego z zewnątrz. To warkot
silnika dużego samochodu.
- To muszą być pługi śnieżne- pomyślał.
I wtedy stała się rzecz odwrotna.
Obie postaci zaczęły odsuwać się od siebie, kreśląc w śniegu butami linie do
swoich wystaw. Nieubłaganie, z powrotem stanęli na swoich postumentach. Szyby
pożegnały okno kwiaciarni i zamknęły ich w klatkach ze szkła, draperii i
zapachu kurzu, jaki czasem panuje w starych wystawach sklepowych.
Świat za oknem przybrał maskę codzienności.
Pługi przejeżdżając, zniszczyły
jedyny ślad na śniegu, który mógł być dowodem, że niemożliwe istnieje. Laponek
wstał z krawędzi stołu i poczłapał dziwnie smutny do swojej karteczki z
domkiem. Usiadł na fotelu, kot widząc jego smutek usiadł mu na kolanach i
zaczął mruczeć.
- Pewnie właściciele sklepów będą się rano zastanawiać,
skąd tyle wody na wystawie! – powiedział do kota.
Kot podniósł jedynie łebek i lekko nim potrząsnął na znak,
że Laponek znowu plecie bzdury.
Dzień minął szybko. Tak się dzieje w
momentach, kiedy jednakowe godziny zlewają się w jedną jednakową całość,
nierozróżnialną dla oczu i uszu. Taki dzień przypomina rozciąganie gumy do żucia,
kiedy pasmo staje się coraz cieńsze i cieńsze aż pęka nieciekawie.
Kiedy zapada zmrok ludzie wracają do
swoich domów, coś gotują, rozmawiają i żyją, aż z kolei oni też zapadają w
rozciągliwy sen, snują swe marzenia nawijając je na szpulkę nocy.
Kiedy znów zapadła cisza a Jarmo i
Marleen leżeli cichutko posapując we śnie, Laponek postanowił sprawdzić, czy
to, co zobaczył, znowu się powtórzy.
Tym razem śnieg już nie padał. Lekki
Mróz chyba wysłuchał błagań Szarości i w podzięce za jej konsekwentne prośby
usztywnił białą powłokę sukni.
Nielicznym przechodniom podobało się
to trzask zmrożonego śniegu pod stopami. Dźwięk przypominał chrupanie
ciasteczek, przez co stawał się przyjemny.
Dzięki temu, że Szarość była zajęta kompletowaniem białej kreacji, u ludzi
pojawiły się zaróżowione nosy i ciepłe kolorowe czapki na głowach.
Znów jak poprzedniego wieczora, ruch
zamierał. Termometr za oknem dumnie wypinał pierś ze słupkiem – 20 stopni.
Ostatnie samochody gasiły swoje silniki i światła. Noc brała w posiadanie
Rovaniemi jak zwykle cicho, ale zdecydowanie.
Laponek, co chwilkę zerkał na okna
wystawowe. I znów, tak jak poprzedniej nocy, tuż po północy, szyby odsunęły się
z okien i popłynęły do samotnego okna kwiaciarni. Po chwili znowu cichym
brzękiem szkła zaczęły swoją rozmowę.
Z otwartych okien spłynęły dwie
postacie i stanąwszy naprzeciw siebie, podjęły jakąś przerwaną rozmowę. Tym
razem, krasnoludek postanowił posłuchać, o czym mówią. Nie kierował się zwykłą
dla innych ciekawością, wiedział, że tu dzieje się coś tragicznego, coś, co najprawdopodobniej
będzie wymagać jego pomocy, a do tej był bardzo chętny.
Postanowił rozpędzić się przez całą
szerokość stołu i zanurkować w szybę oddzielającą go od tego, co na zewnątrz. O mało co nie potknął się o leżący ołówek, ale
udało się! Szyba zachowała się godnie, przepuszczając ciało krasnoludka na
zewnątrz. Teraz tylko trzeba cichutko spłynąć na dół i schować się w załomku
muru.
Obie postacie stały dość blisko
siebie. Wiatr, który zawsze nocą hasa sobie po ulicach, rozwiewał jej
delikatne, brązowe włosy, a suknia mieniła się jak rozgwieżdżone niebo nad
Saharą. Jej twarz straciła w tym momencie niedokończone rysy, jakie maja
manekiny.
Usta były pełne i czerwone… no i te
oczy tak czyste jak oczy dziecka, ufne i szczęśliwe radością, jaką mają małe
dziewczynki otrzymawszy to, o czym marzyły.
On, w smokingu, wysoki brunet, o
zielonych oczach, miał w nich wyraz bezgranicznego oddania. Jednocześnie Jego
twarz była napięta, jakby chciał rzucić te przeklęte rękawiczki na śnieg i
objąć Ją mocno. Wiedział, że to niemożliwe, więc starał się jedynie przybliżyć
swoją twarz do Jej twarzy, na tyle, ile pozwalała szyja z papier macheÜ.
Nie przeszkadzał im mróz i wiatr.
Nie obawiali się, że ktoś mógłby ich zobaczyć wyjrzawszy przez okno.
- Być może, tylko ja mogę ich widzieć. Tylko mnie takie
cuda mogą się przydarzyć – pomyślał Laponek.
Jej usta drgnęły i krasnal usłyszał jej słowa:
- Witaj Ben…
To chyba słońce swoim promieniem
W szybę stuknęło tego poranka.
Jesteś ułudą, czy mym marzeniem?
Nieznanym ciałem mego kochanka?
- Ben – pomyślał Laponek – to chyba od Benedykt? Skąd takie
imię? Niezwykłe.
- Witaj Amy…. – powiedział Ben.
W bladej poświacie zimowej nocy
Sen swój o Tobie srebrzyście snuję
Głaszczę twarz Twoją, zaglądam w oczy,
Lecz w dłoniach jedynie pustkę czuję!
Jego głos, wyrażał więcej rozpaczy niż głos Amy. Ona mówiła
spokojniej, jakby już dawno pogodzona z sytuacją, wiedziała, że nie ma sensu
rozpaczać. Trzeba się cieszyć chwilą, nawet, jeśli ta jest tak krótka. Amy
wiedziała, że są jedynie chwile załamania, ale wystarczy popatrzeć na coś
pięknego i złe mija, przynajmniej na jakiś czas.
Na skrzyżowaniu, pojawiła się
dorożka! Przerażony Laponek chciał coś zrobić, zatrzymać ją, krzyknąć… ale nie
zdążył.
Dorożka nie miała woźnicy ani
pasażera. Przemknęła przez obie postaci nie czyniąc im krzywdy. Po prostu
przeniknęli przez siebie. Nawet koń się nie spłoszył.
- To musi być jakiś rekwizyt z innej bajki – pomyślał. W
takie noce bajki uwalniają czasem swoją zawartość.
Tak się dzieje po to, aby nie
skostniały w swojej formie. Dzięki tak prostemu zabiegowi, nawet te najstarsze
postaci poznają przyszłość, zaprzyjaźniają się z najnowszymi bohaterami.
Pinokio nie musi kłamać, jak mu kazano. Wilk zjadać Babcię, a Calineczka
poślubić kreta.
Wszyscy robią, co im się podoba.
Jedyny warunek to ich powrót wraz ze świtem do właściwych książek. Inaczej
bibliotekarze poumieraliby na zawał serca.
Wyobraźmy sobie to straszne
zamieszanie, gdyby wilk kłamał a Calineczka wydostała się z lampy Alladyna i
wyszła za mąż za Kopciuszka!
No tak, Laponek popłynął w boczną
odnogę swoich myśli nie zauważając, że Ben i Amy nadal stoją niewzruszeni,
mówiąc do siebie najpiękniejsze słowa, jakie wymyślili ludzie, aby wyrazić to
szczególne uczucie właściwe tylko im …najprawdopodobniej.
Nic nie wskazywało na to, że choć o
centymetr przysunęli się do siebie. Bezlitosny czar uwięził ich w
nienaturalnych pozach, niemożliwych do przełamania.
Jeszcze raz odezwał się Ben:
I znowu nocka - pocieszycielka
Wyrwie mnie z klatki, serce ośmieli,
Lecz rzuci w odmęt, gdzie rozpacz wielka,
Bo cały kosmos przecież nas dzieli.
Łzy popłynęły po policzkach Amy.
Zamarzając tworzyły sznur pereł. Z dachu spadł sopel lodu. To znak, że na
dzisiaj koniec widzenia.
Znów postaci cofnęły się do swoich
okien, szyby zamknęły jedyną dla nich drogę. Świt wstawał jak zwykle zaspany i
niechętny ludziom. Ludzie też nie byli chętni świtowi i tak odwieczna
niesympatia trwała niczym niezagrożona.
Laponek wspiął się po chropowatości
muru aż do okna pracowni. Postanowił ogrzać się jeszcze przy kominku
a potem z kotem na kolanach przemyśleć to, co widział.
a potem z kotem na kolanach przemyśleć to, co widział.
Podejrzewał, że oboje zaklęci w swej niemocy, powtarzają ten
spektakl w nieskończoność.
Całe dnie patrzą na siebie oczami producenta figur
wystawowych, z nienaturalnym pustym uśmiechem na tekturowej twarzy.
Lecz pewnie w środku każdej z figur bije ogromne serce,
które ktoś tam umieścił, nie wiadomo, z jakiej przyczyny
i co chciał przez to uzyskać.
Może wiedźma, czarownica lub szamanka, zazdrosna o ich
piękno, sprawiła im taki koszmar? Rozpacz do końca świata i ani minutki krócej?
Laponek poczuł, że ma misję do spełnienia. Nie wiedział
tylko jak się do tego zabrać.
Postanowił jutro usłyszeć więcej, może to da mu jakąś
wskazówkę?
Następnej nocy, znów ukryty za rynną, czekał już na nich,
żeby nie uronić ani słówka.
- Och, kochana Amy…
Świat bywa dla mnie niezbyt łaskawy
Ze snu wyrwawszy serce uśpione.
Wciąga całego w te ludzkie sprawy,
Karząc za czyny niepopełnione.
-Kochany Ben, nie bądź tak smutny…- powiedziała Amy
Przez chwilę, miało się wrażenie
jakby Jej ręka chciała dotknąć Jego policzka a głowa oprzeć na Jego piersi..ale
to było złudzenie wywołane silniejszym podmuchem wiatru.
Śpiewny głos Amy zanucił drugą tego
wieczoru zwrotkę:
Lecz kiedy świat się już uspokoi
Spraw i przedmiotów przepłynie rzeka
Tylko myśl o tym, że sen ukoi
To, czego me ciało nie doczeka.
- Amy, powiem Ci coś jeszcze dzisiaj…
Czekam w noc mroźną, wietrzną i ciemną
Tam, gdzie upiory w kątach się kryją.
Liczę, że przyjdziesz i będziesz ze mną
A nasze ciała wreszcie ożyją.
- Może kiedyś… Ben, może kiedyś.. – ze smutkiem
odpowiedziała Amy.
- Nie chcę abyś była taka smutna, Amy. Mam dla Ciebie kilka
cieplejszych słów:
Sierp księżycowy jest już na niebie,
Zdaje się chylić głowę ukłonem.
Ty jesteś przy mnie, i mam tu Ciebie
W noce zimowe… moje szalone.
- Jesteś kochany Ben, a ja mam tu tylko Ciebie i też kilka
miłych słów:
Twój pocałunek jak róży płatek
Otarł me usta miodu spragnione.
Kiedyś wsiądziemy na wspólny statek,
By ruszyć w podróż przez nieznajome.
I znów jak poprzedniej nocy sopel
dał znać, że to koniec spotkania. Wszystko wróciło na miejsce. Laponek też.
Nie dowiedział się więcej niż
przypuszczał. Tajemniczość zdarzenia sprawiła, że zadumanie Krasnoludka
przybrało niebezpieczny dla niego obrót
Siedział skulony w fotelu, koty
podchodziły do jego nóg ocierając się pieszczotliwie.
Nawet ogień w kominku trzeszczał niemiłosiernie, dając
znaki płomieniami.
Nic nie mogło oderwać Laponka od
kombinacji faktów i przypuszczeń. Nie słyszał budzika i powrotów do domu Jarmo
z Marleen. Zatracił zdolność odróżniania nocy od dnia.
Aż pewnego dnia, na szczęście w
pracowni nie było nikogo, ocknął się z zamyślenia. Chyba poczuł, że coś
niedobrego dzieje się na dole, przeczucie złego postawiło go na obie nogi.
Podbiegł do okna i z przerażeniem zobaczył, że nie ma już napisu „Monsieur”.
Po sklepie krzątają się ludzie
ubrani w kombinezony robocze, a jeden z nich wynosi ze sklepu Bena, trzymając
go w pasie.
Ben odarty ze smokinga, bez
rękawiczek w dłoni wędruje, niesiony przez osiłka, w pozycji poziomej,
śmiesznej i upokarzającej zarazem.
Amy z przylepionym uśmiechem na
ustach patrzy jak nieodwołalnie traci sens swojego istnienia. Ben przesuwa się
przed jej oknem. Widzi Jego nagie tekturowe ciało, śmieszny gest ręki,
zwróconej w stronę nieba.
Laponek dosłownie wypadł z okna, nie bacząc na to,
że nagle znajdzie się między żywymi, pobiegł za osiłkiem niosącym Bena.
że nagle znajdzie się między żywymi, pobiegł za osiłkiem niosącym Bena.
Wskoczył do furgonetki, do której go
załadowano
i ukrył się za jedną z paczek z resztą towaru ze sklepu.
i ukrył się za jedną z paczek z resztą towaru ze sklepu.
Jeszcze zdążył usłyszeć jedną zwrotkę pieśni Amy:
Wiem już na pewno, że to, co zrobię
Staje się celem mojego życia.
Marzeniem moim jest być przy Tobie
Więc znajdę miejsce Twego ukrycia!
Samochód ruszył. W ciemności Laponek
widział twarz Bena, widział łzy płynące po Jego martwym policzku.
- Uspokój się, Ben – powiedział – zrobię wszystko, żeby wam
pomóc. W waszej miłości jest nadzieja, że nie wszystko stracone. Dla was i dla
innych. Że nawet niemożliwa miłość może, choć nie musi, połączyć kochające się
istoty. Wierzę, że wam się uda. Jeszcze kiedyś będziecie wspominać tę przygodę,
jako dobry początek czegoś jeszcze lepszego.
Samochód jechał równo i cicho po
ubitym śniegu.
W odruchu współczucia, Laponek wyciągnął z jednej
z paczek jakieś ubranie i podłożył je pod sterczącą w powietrzu głowę Bena.
W odruchu współczucia, Laponek wyciągnął z jednej
z paczek jakieś ubranie i podłożył je pod sterczącą w powietrzu głowę Bena.
Wydawało mu się, że rozpacz, choć
się nie zmieni
to może będzie wygodniejsza i zmaleje. I rzeczywiście
po chwili łzy przestały płynąć a w oczach Bena pojawił się maleńki ognik chęci walki o swoją przyszłość.
to może będzie wygodniejsza i zmaleje. I rzeczywiście
po chwili łzy przestały płynąć a w oczach Bena pojawił się maleńki ognik chęci walki o swoją przyszłość.
Nagle samochód stanął. Nie ujechali zbyt daleko.
- Zostawię go tu na noc – powiedział jakiś męski głos –
Jutro odstawimy manekina do jakiegoś lamusa, bo nie wiem, co z nim zrobić…. A
może go ktoś ukradnie? – zaśmiał się na koniec.
- Cała nadzieja, że zniknie tej nocy – powiedział drugi
głos.
- Czasem życzenia się spełniają – pomyślał Laponek. I wtedy
właśnie przyszedł mu do głowy pewien pomysł….
Kiedy na zewnątrz ucichło,
przeniknął przez blachę furgonetki, wzbił się wysoko jak ptak i stojąc na
pewnej wysokości, rozejrzał się dookoła. Szukał znajomego skrzyżowania ulic.
Krążył jeszcze chwilę nad miastem,
aż zobaczył to właśnie miejsce. Poznał je po oknie pracowni Jarmo, które jako
bodaj największe w mieście miało łukowato wykończoną górę kamiennej framugi.
Ponieważ jak to na Północy zmierzch
szybko łączy się z nocą, nie tracił czasu na podziwianie widoku. Szybko
podleciał do okna wystawowego Amy i najsilniej jak mógł zastukał w szkło.
- Szybo, wiem, co robisz nocą. Proszę zrób to samo, uwolnij
Amy z jej więzienia, bo jak widzisz, wasz spektakl się skończył. Bena nie ma.
Proszę cię bardzo zniknij albo zrób coś, co ją uwolni… Błagam!
W tej chwili szyba rozprysła się na
milion kawałeczków, które pochwyciwszy tęczę, każde z osobna po jej kawałeczku,
wolno opadały na ziemię. W połączeniu ze skrzącym się śniegiem, wyglądały jak
diamenty zatopione w atłasie, zagubione łzy bogini Eos Różanopalcej albo
skrzące się zachwyty zakochanych.
Laponek chwycił dłoń Amy i z całej
swojej krasnoludkowej siły szarpnął ją z cokołu. Poddała się nadspodziewanie
lekko. Nie puszczając jej ręki, poszybował z piękną Amy, w swojej czarnej sukni
przybranej pajetami, wysoko ku niebu.
Szarość, dokonawszy wreszcie swojej
toalety, zauważyła kątem oka jakiś ruch. Coś, co się tu nie zdarza..No chyba,
że to ptaki, wielkie i czarne.
Do nich już zdążyła przyzwyczaić
wszystkich tak, że nie zauważali ich obecności. Tu nagle mignęło coś
czerwonego, maleńkiego jak jabłuszko! Może jej się to tylko wydawało?
Laponek zdążył już wylądować obok
samochodu. Wciągnął za sobą Amy, układając ją w objęciach Bena.
Czar prysnął. Nie ważne, kto go
rzucił, ważne jest to, że malutki krasnoludek odkrył tajemnicę tego czaru.
Po prostu spowodował, że oba
manekiny zetknęły się ze sobą dłońmi. Najpierw dłonie odzyskały giętkość i
ciepło. Potem twarze, głowy, tors i nogi. Oboje zaczęli się śmiać, patrząc
sobie jak dawniej w oczy.
Ben schylił się po leżące pod jego
głową ubranie, włożył je na siebie i oboje trzymając się za ręce wyszli z
furgonetki.
Ciągle trzymając swe dłonie, poszli
przed siebie nie widząc niczego obok. Amy szczebiotała, Ben umierał z zachwytu
nad jej szczebiotem:
- Chodź, polecimy do ciepłych krajów
Gdzie kolorowe ptaki śpiewają.
Gdzie się zapachy oliwnych gajów
Z lawendowymi razem mieszają.
-Tak miła moja, przez całe wieki
Marzyłem w sercu o takiej chwili,
Abyśmy weszli do jednej rzeki
I jednym tchnieniem życie
dzielili
Zegar obok wybił północ. Potem drugi
zegar też starał się bić głośniej, wszystkie zegary w Rovaniemi zagrały dzwonem
radości. Ludzie wychylali się z okien, nie rozumiejąc, skąd taki koncert.
- Zegary ożyły!- Wołali nie rozumiejąc zjawiska.
Jeszcze kwadrans dzwonienie zegarów
wprawiało w osłupienie mieszkańców, a potem dzwony kolejno cichły.
Jak w orkiestrze, kiedy kolejni
muzycy odkładają instrumenty, aż pozostaje ten ostatni… tu cichy dzwonek
malutkiego zegara, którego dźwięk Laponek rozpoznał, właśnie ten dźwięk
towarzyszył mu w samotne dni w pracowni.
- Pewnie Jarmo i Marleen też się obudzili! – pomyślał.
Oczywiście, oboje stali w oknie i
obejmując się za ramiona, patrzyli w noc. Po chwili powoli odwrócili się i
razem poszli do sypialni zamykając drzwi.
Laponek szybciutko wślizgnął się do
swojego domku, usiadł w fotelu i zacierając ręce z radości powiedział do kota:
- Ty tutaj śpisz sobie w najlepsze,
a ja ciągle muszę ratować to, co dla ludzi najważniejsze, a co tak łatwo
zgubić, gdy przez moment zbytnio skupimy się na sobie. Czasem odnalezienie
zguby staje się niemożliwe… no, chyba, że ja tam się znajdę, w odpowiedniej
chwili w odpowiednim czasie!
Po czym ziewnął słodko i zasnął momentalnie, aż czerwona
czapeczka zsunęła mu się na nos.
Koniec