niedziela, 18 października 2015

opowiadanko na słowo - koło. Zdarzenie.

Marta Hanna Precht

słowo: koło

ZDARZENIE



Padał deszcz. Samochód szumiał oponami, rozpryskując na boki wodę zebraną w koleinach asfaltu.
Zmierzch to nieprzyjazna pora dla kierowców. Wszystko staje się płaskie, drzewa na horyzoncie tracą swoją wymiarowość, szosa wydaje się krótsza
a pęd samochodu wolniejszy, niż w rzeczywistości.
Julian był dobrym kierowcą. Prowadził spokojnie i pewnie. Pozwalał sobie na duże szybkości tam, gdzie było to absolutnie bezpieczne. Nora lubiła, jadąc w fotelu pasażera, patrzeć na jego spokojną, wpatrzoną w drogę twarz.
Wracali z okolic mazurskich, szukając miejsca na dom. Ich wspólny dom wybudowany według projektu Juliana, na wzgórzu Nory, z jeziorem Juliana, usytuowanym względem stron świata, jakie poda Nora.
Potem Julian zasadzi dąb i razem wezmą z sierocińca dziecko, którego nikt nie chciał. Oboje byli spełnieni.
- Chłodno mi w nogi - powiedziała Nora - mamy jakiś kocyk w bagażniku?
- Chyba tak.
Julian powoli zjechał na pobocze i zatrzymał samochód. Wysiadłszy, przeciągnął się i zawołał:
- Lepiej wysiądź i pogimnastykujmy się parę minut. Zaraz się rozgrzejesz!
- Daj mi kocyk i jedźmy, chcę jak najszybciej zobaczyć to miejsce.
Jak opisywał je ich przyjaciel dojazd był dobry. Od głównej szosy prowadziła wąska wybrukowana „kocimi łbami” droga. Działka była ogrodzona tymczasowo, więc łatwo było ocenić jej dużą powierzchnię. Centralne położenie na wzniesieniu, od razu sugerowało miejsce na dom.
To jedna z piękniejszych działek budowlanych na Mazurach, z widokiem na jezioro.
- Jeśli wybierzemy ten projekt z oknami na cztery strony świata, będziemy mieć wrażenie, że mieszkamy na dachu świata! - marzyła głośno Nora.
- I ściągniemy ze Stanów mamę. Nie może tam długo być sama. Może nam pomóc w urządzaniu się.
- Lubi dzieci... zatem będzie mieć dziecko. Po powrocie do Warszawy trzeba się tym zająć. Procedury wiesz ile trwają.
- Musimy znaleźć na wszystko czas - podsumował Julian.
- Czy są tam drzewa? Wiesz, takie już duże, żeby nie trzeba było czekać, aż urosną. Tuż przed domem urządziłabym duży klomb, taki z objazdem dookoła dla samochodu. I kwiaty, dużo kwiatów.
Nora chyba już widziała ten dom, siebie z małym dzieckiem na ręku, wśród kwiatów, ptaków i słońca.
Teraz słońca było niewiele. Październik jest kapryśny jak marzec. Dozuje słońce jak lekarstwo na depresję, która przyjdzie w listopadzie.
- Przyjdzie albo nie przyjdzie... - pomyślała Nora - Przy takim nawale przyjemnych obowiązków jak urządzanie na nowo swojego życia, nie będzie jej łatwo się przedrzeć, a może nawet nie zdoła...
Na chwilę zapomniała o szosie, Julianie i deszczu, który padał coraz mocniej. Wycieraczki skrzypiały rytmicznie.
Julian wydawał się być podobnie zamyślony. Ruch wycieraczek hipnotyzował.
– Co się dzieje? – spytała Nora. – Dlaczego wycinają takie piękne drzewa?
Rzeczywiście, pobocze wyglądało, jakby przeszedł przez nie tajfun. Wielkie drzewa leżały pocięte na kilkumetrowe odcinki, a karpy z korzeniami w ziemi krwawiły sokiem. Czekały na swojego grabarza.
 – To pewnie dla bezpieczeństwa ruchu – podsumował Julian. – A może chcą poszerzyć drogę…
 Milczeli, jadąc między martwymi drzewami. Nora posmutniała.
– Popatrz, Julian, wszystkie ptaki są bezdomne, prawda? – Co ty opowiadasz, kochanie? Ptaki są wolne, mają dom wszędzie, gdzie zechcą. – uśmiechnął się.
Opuścili przygnębiającą porębę. Wjechali znów w normalny, piękny mazurski las, przez który wiodła wstążka wąskiej asfaltowej drogi. Deszcz padał coraz większymi kroplami. Głuchy miarowy dźwięk, jaki wydawały, działał usypiająco. Julian włączył długie światła, w których ulewa pozornie zwiększyła swój rozmiar.
Dudnienie kropel o dach, spotęgowane odgłosami pracujących wycieraczek i szumem opon rozchlapujących wodę, tworzyło muzykę idealną do filmu grozy.
Oboje pomyśleli o radiu. On sięgnął, aby je włączyć, i wtedy jakiś błyszczący obiekt wysunął się z prawej strony ściany lasu. Julian chwycił mocno kierownicę i zdecydowanym ruchem odbił w lewo.
Niestety tamten samochód parł do przodu jakby był nieświadomy zagrożenia.
Był już w połowie jezdni, gdy poczuli uderzenie i wstrząs.Samochód wykonał obrót, przesuwając się nieubłaganie w lewo, wpadł w głębię rowu po lewej stronie sunąc bokiem, i uderzył dachem w pień drzewa. Prawa strona była zgnieciona, a koło nadal kręciło się w niezdarnym mimośrodowym ruchu.
Trzask gałęzi zmieszał się z odgłosami dachowania samochodu, który spowodował katastrofę, i dźwiękiem delikatnej muzyki z radia Juliana. To kompozycja Satie.
Smutna, natchniona muzyka mogła towarzyszyć im w tym kilometrze drogi i w następnych, gdyby tamten kierowca spóźnił się choć, o kilka sekund… albo oni nie przystanęli na chwilkę po kocyk... Nora była wciśnięta w poduszkę i fotel skręcony w swojej osi.
Julian nadal tkwił nieruchomo, zgięty między dachem a kierownicą.

Na jego poduszce powiększała się plama krwi. W oddali ktoś krzyczał przeraźliwie. Deszcz padał dalej miarowo spokojnie, w coraz większej ciszy.

Brak komentarzy: