poniedziałek, 19 marca 2018

DROGOWSKAZ słowo: deszcz


Miałem dwanaście lat.
- Jureczku - mówili – nie bój się! To obóz harcerski dla wybranych, najfajniejszych chłopców! Poczujesz co to znaczy być w lesie. Nie na spacerze, albo grzybobraniu, ale noc w lesie. To jest coś! Słyszysz jak chrząszcze wyruszają na polowanie, drzewa mówią do siebie, opisując dzień! Zobaczysz, usłyszysz! No to jak? Jedziesz na obóz?
Czułem ciarki na plecach, ale ile można wytrzymać pod fartuchem mamy! Przecież jestem odważnym chłopakiem!
Dojechaliśmy na miejsce przed południem. No i zaczęło się! Oboźny zaczął wydawać polecenia. Obóz miał stanąć do zmierzchu. O zmierzchu obóz stał. Namioty, łóżka polowe, stoły, ławy i kuchnia polowa dzięki wsparciu jakiejś jednostki wojskowej. Wszystko było! Nawet ogrodzenia z pali wbitych w ziemię. Czuliśmy się u siebie. Na chwilę las przestał istnieć. Był obóz, zamknięte, nasze miejsce w lesie. Las jakby czekał na noc. Wtedy odzyskiwał władzę. Kiedy leżałeś na leżance, okryty szarym kocem, który okrywał wiele ciał, wsłuchiwałeś się w ciszę. Inną ciszę niż tę w domu. Długo leżałem, nasłuchując czegoś szczególnego, ale nic się nie przydarzyło. W końcu w ułamku sekundy zasnąłem.
Śniadanie nawet było lepsze niż w domu. Smakował wielki wiejski chleb z miejscowej piekarni. Masło też miało inny smak. Ale najfajniejsze było to, że pod nogami miałeś igliwie i jego zapach. Jajka miały wielkie pomarańczowe żółtka, a biały ser smakował jak niebo w gębie. Skórka chleba chrupała, wszyscy byliśmy zadowoleni. Słońce witało nas przyjaźnie. Czuliśmy to. Naprawdę!
Pomyślałem, że wuj Franek miał rację! Co to dla mnie jakiś obóz harcerski! Dam radę! Może trochę było mi żal tego:
- Jureczku, chodź na śniadanko, wstawaj syneczku, już późno!
Nie, to już zamknięty rozdział. Jestem harcerzem, a oni mają tylko siebie do towarzystwa. Tak!
Podobno każdy mężczyzna ma taki moment w życiu, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że już wystarczy, Mama owszem ale okazjonalnie! Muszę sam za siebie odpowiadać.
Codzienna obozowość właśnie rozwijała swoją działalność tak jak to bywa na każdym obozie harcerskim. Noce były najfajniejsze. Przewietrzone namioty nadal pachniały żywicą, brzuchy były pełne nieprzetworzonego specjalnie pożywienia: gulasz, grochówka, tłuczone ziemniaki, bez specjalnej frymuśności naszych domowych obiadów. Ale najlepszy był chleb. On zastępował wszystko czego się chciało. Biegaliśmy z tymi wielkimi kromami po obozie, a jeśli komuś upadła na ziemię, to wystarczyło ją otrzepać i wio! Smakowała jeszcze lepiej!
 Jak to bywa w harcerskiej braci, trzeba było mieć zdobyte różne sprawności.
Wychowawca zaproponował, aby zdobyć sprawność orientacji w terenie. Paru kolegów wolało jednak zdobyć inne, ale dla mnie oczywiście im trudniejsza tym lepsza! Muszę sam odnaleźć drogę do obozu. Znaki na drodze będą narysowane patykiem. W prawo albo w lewo albo prosto. Będą strzałki.
Zgłosiłem się jako pierwszy. Delikwenta z zawiązanymi oczami woziło się trochę jeepem po lesie a następnie wypuszczało się w leśnych ostępach.
Przyznam, że miałem lekkiego cykora, ale trudno idę.
Rzeczywiście wożono mnie jakieś piętnaście minut. Być może „w kółko”, ale kto ich tam wie!  Z początku starałem się zapamiętać – w lewo, prosto, w prawo… ale się pogubiłem i w końcu odpuściłem. Samochód zatrzymał się. Rozwiązali mi przepaskę i kazali wysiąść.
Las jak las. Jakieś ścieżynki, jałowce, sosny… i co?
Pojechali. Siadłem pod pniem i kombinuję. Zaraz, północ w obozie była tam. Drzewo ma mech. Ale co z tego? Czy ten mech jest przed obozem, czy za nim? To mi nic nie da. Postawiłem na swój nos. Ścieżynką szedłem przed siebie. W końcu gdzieś wyjdę. Może usłyszę jednostajny szum drogi do Ełku? Wtedy już będę wiedział, gdzie jestem.
Cisza zalewała mi uszy. Nic tylko szum sosen i jakieś pojedyncze ptasie piski. Nie miałem wyjścia. Szedłem wprost przed siebie. Nagle zrobiło się ciemno. Znalazłem pierwszą strzałkę: w lewo! Chmura chyba uwzięła się na  mój las. Stanęła nad nim i szykuje się na prysznic. No tak! Leje, wielkimi kroplami. Wali gdzie się da! Po wszystkim, po mnie też! Siadłem więc pod wykrotem otuliłem się plecakiem i czekam! Przestało!
Poszedłem dalej, aż do skrzyżowania.. na którym być może była strzałka, ale deszcz rozmył  ją zupełnie!
Badałem każde ułożenie igieł, ale wychodziło mi, że albo w prawo, albo prosto. Niewielka różnica!
Postanowiłem iść gdzie mnie oczy poniosą. Ścieżka coraz bardziej zarastała, aż wreszcie zanikła. Zobaczyłem prześwit między drzewami, i postanowiłem się tam skierować. Fakt. Polana. Piękna. Na środku czarne jeziorko, zapach nieznanego, czarownego lasu. Na gałązce ważka. Mieni się tęczowo, odpoczywa. Wyciągnąłem dłoń. Podleciała. Usiadła na dłoni i kiwała niebiesko-czarnym odwłokiem. Spokojnie. Jakby trafiła na lotnisko dla helikopterów. Patrzyłem na nią onieśmielony. Czułem nawet jej wagę. Była spora jak na ważkę. Potem odleciała i usiadła na pobliskim liściu dębu. Podszedłem, a ona odleciała troszkę dalej… Pomyślałem, że ona może mnie być drogowskazem. Zawierzyłem jej.
Kawałek po kawałku, odcinaliśmy trasę do obozu. W końcu zobaczyłem wschodnią flankę ogrodzenia obozowego. Już byłem u siebie. Wiedziałem, że mam tę sprawność choćby nie wiem co!
- Oj Jurek! Ale baliśmy się o ciebie! Ten deszcz zepsuł nam plany!  Ale dałeś radę!
- A jaki to problem! Spokojnie, dałem radę i należy mi si e odznaka! Prawda?

Brak komentarzy: