niedziela, 8 maja 2022

 

LEŚNY PORANEK

„Człowiek”

 

 

Las jeszcze spał. Padał drobny deszcz. Krople cicho zanurzały się we mchu, było je słychać tylko wtedy gdy spadały na suche zeszłoroczne liście. Słaby wiatr owiewał pnie sosen, czasem zaszeleścił w liściach krzewu i nikł pochłaniany przez mech, słupy jałowców lub przewrócone pnie.

Pod jednym z tych pni mieszkały stonogi. Tak je nazywano, chociaż miały tylko po kilkanaście par odnóży....... Spały cały dzień i właśnie teraz, nocą, postanowiły pochrupać sobie suchych, zetlałych pozostałości kory i liści a nawet grzybów.

Także nocą wychodził ze swej jamki na pagórku borsuk, dumny ze swego biało-czarnego futerka, zdobiącego jego mordkę po obu bokach. Przeciągnął się rozkosznie, bowiem bardzo dbał o fizyczny stan swego ciała. Nie tylko o to. Jako chyba jedyny czyścioch tego lasu ( nie wspominając o szopie praczu) miał w głębi swej nory, w dalszej odległości od sypialni, łazienkę, w której zostawiał dary swego organizmu, skrzętnie wynosząc je na zewnątrz i zakopując.

- Leśny higienista – pohukał pod dziobem puchacz, siedzący na pobliskiej gałęzi. On też właśnie niedawno się obudził, usłyszawszy gramolącego się borsuka. Ptak nie przejmuje się swoimi odchodami, które lądują gdzie popadnie. Trochę zdrętwiał w czasie snu, więc zamachał skrzydłami i niezgrabnie rozprostował nogi.

- Co mi się dzisiaj trafi ? – żołądek miał prawie pusty, bo poprzedniej nocy deszcz lał solidnie, i był zbyt silny jak na jego pióra. Siedział w dziupli nie wystawiając dzioba.

- Chyba polecę nad stawik, jakieś kacze pisklę na pewno się odezwie, nawet przez sen. Już ja go dopadnę! – powiedział do siebie hukając z zadowoleniem.

Nocne  życie lasu było podzielone na tych, którzy siedzą skuleni w norkach albo dziuplach, czekając na świt, i tych, którzy w mroku czują się najlepiej.

Borsuk właśnie wywęszył stonogi. Pyszne, chrupiące białeczko! Zaczął rozgrzebywać mech spod drzewa i trafił jedną, chyba staruszkę, albo beznóżkę, bo słabo uciekała.

- To tylko przekąska! poborsuczył sobie w myśli. Wybiorę się pod paśnik dla saren, tam na pewno jest ich ojczyzna! Tym samym podreptał na krótkich nóżkach przed siebie, mając nadzieję na pełen brzuszek.

Drogę przeciął mu jeż, który pewnie też liczył na jakieś pyszności glebowe w postaci dżdżownic, gdy te przemoknięte wychylą się z ziemi aby odrobinę obeschnąć. Ani borsuk ani też jeż nie mieli ochoty na powitanie, choćby wzajemne powąchanie się. Udali, że się nie widzą. Deszcz przestał padać.

Przy paśniku stało stadko saren. Mokre, nudziły się czekając na dzień. Ryły kopytkami darń jakby tam było coś do jedzenia. Przytulone do siebie, ogrzewały się wzajemnie. Kiedy wzejdzie słońce, przestanie padać, ich mokre futerka zaczną parować, tworząc obłoczki pary w słonecznym blasku. Wtedy już można potruchtać w poszukiwaniu trawy, młodych gałązek i liści.

Słońce zaczyna swój dyżur. Pierwsze budzą się ptaki, i zaczyna się codzienny jazgot, tiurlikot, popiskit i treling.

Zupełnie jakby te dźwięki napełniały im wiecznie głodne brzuchy. Bo nie wiadomo, czemu to służy poza nawoływaniem się do seksu. Jak złożą jajka będzie cicho. Odechce im się śpiewania, gdy w gnieździe pojawią się żółte japy do karmienia.

Lis wygrzebał się ze swojego lokum, przeciągnął się słodko, ziewnął, pokazując ostre ząbki. Poprzedniego dnia zjadł kurę gospodarzowi, więc wolał nie pojawiać się w tamtej okolicy. Liczył na jakąś słodką myszkę lub jakiegoś rzęsorka rzeczka, tak, na pochrupkę przed obiadem. ale niekoniecznie.

 

Usadowił się na suchym już pagórku, podwijając swój piękny ogon tak, aby zakrył łapki.

Lubił słońce, jego ciepło i blask. Bursztynowe oczy

odbijały linię lasu. Zamknął się w ciszy i cieple jak w medytacji. Wiatr suszył młode listki brzozy i wtedy…

Najpierw warknęło coś pojedynczo, wrrrr. Potem drugi raz i znów sekunda ciszy. A potem już ciągły bardzo głośny warkot, jakiego nie wydaje żadne zwierzę, duch, diabeł leśny, nic co żyje, nie ma takiego głosu!

Lis skulił się pod krzakiem, nie wiedząc, w którą uciec stronę. Spod pobliskiego jałowca wychylił głowę zając.

- Co to jest lisie? Wiesz?- zajęczał zając.

- Jeszcze nie wiem ale się domyślam. - odparł po lisiemu. – Biegnijmy zobaczyć !

Dobiegli do polany, z kikutami, karpami wyciętych drzew. Pachniało żywicą i martwym drewnem.. Nieopodal stał jakiś stwór, z przedłużoną łapą, która tak strasznie warczała i ciął nią sosnę. Łapa wyrzucała kawałeczki drewna. Sosna płakała. Nagle przechyliła się, i powoli łamiąc gałęzie sąsiadującego drzewa kładła się na ziemi. Ziemia zadrżała. Zapadła cisza.

- Co to za zwierzę? – zajęczał z przerażenia zając.

- To nie zwierzę, to człowiek – odparł lis.

 

 

 

 

 

 

 

Marta Precht -kwiecień 2022

Brak komentarzy: