UROK DALII
„Ogród”
Na huśtawce,
na ganku przed drzwiami wejściowymi do domu, siedział stary, siwy mężczyzna. Był
stary, a dom chyba jeszcze starszy. Obaj posiwieli, jednemu pokrzywiły się
dłonie, drugiemu ramy okien i drzwi, ale razem stanowili całość. Ignacy patrzył
zamglonymi oczami na dobytek pokoleń.
Dom zbudował
jego dziadek Jeremi. Razem z babką przeżyli w nim wiele lat, aż w krótkim
odstępie czasu odeszli oboje maszerując w zaświaty, z pewnością trzymając się
za ręce.
Jego ojciec z
matką, także w szczęściu dożyli w tym domu wielu lat. Laura założyła na tyłach
domu ogród. To było dla niego najlepsze miejsce. Od wschodu do zachodu,
świeciło tam słońce. Lucas od dzieciństwa miał w oczach obraz matki noszącej
wodę w babcinej drewnianej polewaczce.
Ubrana w kremowy fartuch, z czepkiem holenderskim na głowie, pamiątką po babce,
która była Holenderką.
Pewnie, ta
zabytkowa już teraz polewaczka, leży zapomniana gdzieś w szopie na narzędzia.
Jego żona Marianna miała już cynkową, z dużym sitkiem, i tak jak jego matka
nosiła wodę, nawoziła ziemię, przycinała zwiędłe róże i dalie, aby ogród był
jeszcze bardziej piękny, niż pod opieką teściowej.
Wzbogaciła
go o pachnące krzewy bzu i jaśminu, założyła od frontu trawnik, który Ignacy musiał
kosić co tydzień, zasadziła przed wejściem do domu sekwoję po prawej i sykomorę
po lewej stronie frontowej części domu. Sekwoję, aby ich życie rosło zdrowo i
bujnie, a sykomorę, aby jej rozłożysta korona osłaniała ich przed złem.
Ignacy
kochał Mariannę, jak przystało w jego rodzinie czystą i uczciwą miłością.
Doczekali się dwójki dzieci: chłopca i dziewczynki. Wbrew wierzeniom i ufności
w ich skuteczność sykomora widocznie zagapiła się kiedyś na podjazd sąsiada, bo
ich córeczka zmarła w wieku sześciu lat. Rozpacz zatrzymała im czas na długo.
Ogród ucierpiał również.
Siadywali
oboje na tej huśtawce, z poczuciem niesprawiedliwości losu, kary za czyny
niepopełnione, złośliwości jakiegoś demona i swojej niemocy. Żałoba ma to do siebie,
że z czasem cichnie, rozmywa się w codzienności a stracone dziecko zamienia się
w bezosobowe wspomnienie, smutne wspomnienie.
Syn wyrósł
nad podziw, ukończył college, i zapragnął być prawnikiem, ku uciesze obojga
rodziców. Bo są dwa… no może trzy najbardziej poszukiwane przez ludzi zawody.
Lekarz, prawnik i … grabarz. Co do trzeciego nie chcieli się wypowiadać, ale
prawnik! To było coś. Wystarczy mieć spryt, pamięć, wiedzę i gadane, aby omamić
przeciwnika i wykorzystać zleceniodawcę i żyć spokojnie w dostatku.
Syn zapełnił
pustkę po córeczce. Powoli życie wracało do ich domu. Marianna zapragnęła mieć
więcej swoich ukochanych dalii. W centrum ogrodniczym pojawiła się nowa odmiana
z purpurowym środkiem i białymi czubkami płatków. Zachwycona Marianna kupiła
tuzin sadzonek i posadziła je w słonecznym ale otulonym żywopłotem miejscu.
Jak można
było się spodziewać, dalie oszalały. Miały mnóstwo kwiatów, a Marianna
podlewając je długo stała nad nimi wpatrzona w ich piękno.
Niestety
zima na Podhalu czasami daje popalić nie tylko ludziom. Przed pierwszymi
przymrozkami, Marianna wykopywała karpy z korzeniami dalii i przechowywała je w
skrzynce z ziemią w garażu, aż do wiosennego wysadzenia ich na miejscu w
ogrodzie.
- Pamiętaj Ignaś,
dalie zawsze przed zimą trzeba wykopać i przechować do wiosny! Tak na wszelki
wypadek to mówię, abyś sobie dobrze zapamiętał.
- A po co mi
ta informacja – żachnął się, - Przecież to ty się nimi opiekujesz! – odparł Ignacy.
- No różnie
to bywa – powiedziała Marianna i podreptała do kuchni, gdzie właśnie gotowała
chili con carne, jego ulubione danie.
Teraz
siedząc na ganku Ignacy był zdumiony tą nagłą potrzebą przypomnienia sobie
obrazów z przeszłości. Marianny nie ma już przecież od niespełna roku. Zupełnie jakby tu teraz stała i
machając wskazującym palcem przypominała mu o obowiązku wykopania dalii.
Rzeczywiście,
był już październik. Wstał z huśtawki i podreptał do jej ogrodu. Liście dalii
zbrązowiały i leżały ledwo żywe na ziemi. Wygrzebał ze schowka na narzędzia
widły i powoli, delikatnie zaczął wykopywać bulwy.
Coś
zgrzytnęło. Ręką wykopał z miękkiej ziemi… słoik. W środku było coś.
Wróciwszy na
ganek odkręcił nakrętkę i wyciągnął list a z nim znany mu naszyjnik z czarnym
turmalinem, jaki kupił Mariannie w miodowym miesiącu na florydzkiej plaży. Miał
ich chronić przed negatywnymi energiami,
jak tarcza.
List zaś był
napisany niewiele przed śmiercią Marianny.
Kochany Ignasiu,
Czytasz to, a więc
moje dalie są pod Twoją opieką. Wiedziałam co mnie czeka, ale nie chciałam Cię
niepokoić. Znałam Twoją sumienność i byłam niemal pewna, że znajdziesz ten
list.
Jesteś, byłeś moją
miłością. Nie wiem czy zachowam pamięć o Tobie. Być może będę punktem,
niematerialna cząstką świadomości, czymś o czym nie mamy jako ludzie pojęcia,
ale dopóki mogę napisać do Ciebie materialny list, chcę abyś to wiedział. Z
całego serca życzę Ci spokoju, harmonii ze światem, na którym żyjesz. Nie
opłakuj mnie. Takie jest prawo natury. Ocal dalie, bo one mogą żyć wiecznie.
Trzeba je tylko przechować w niedogodny dla nich okres. Ludzie niestety tego
nie mają.
Kocham Cię, i nie
wiem czy czekam, czy znajdę. Ale jeśli tak, będę szczęśliwa. Twoja Marianna.
Długo wpatrywał
się w kartkę papieru. miał wrażenie, że Marianna istnieje. Widział ruch jej
ręki stawiającej kropki.
Słyszał jej
głos. Cóż my wiemy o tamtym świecie! Być może właśnie teraz stała tuż za nim, uśmiechając
się z zadowoleniem. Zamyślił się patrząc na pełzające cienie drzew w
zachodzącym słońcu.
Ignacy opuścił
dłonie, a list sfrunął z jego palców i zatrzymał się na wycieraczce przed
drzwiami.
Marta Precht
– maj 2022
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz