niedziela, 8 maja 2022

 

UROK DALII

 „Ogród”

 

Na huśtawce, na ganku przed drzwiami wejściowymi do domu, siedział stary, siwy mężczyzna. Był stary, a dom chyba jeszcze starszy. Obaj posiwieli, jednemu pokrzywiły się dłonie, drugiemu ramy okien i drzwi, ale razem stanowili całość. Ignacy patrzył zamglonymi oczami na dobytek pokoleń.

Dom zbudował jego dziadek Jeremi. Razem z babką przeżyli w nim wiele lat, aż w krótkim odstępie czasu odeszli oboje maszerując w zaświaty, z pewnością trzymając się za ręce.

Jego ojciec z matką, także w szczęściu dożyli w tym domu wielu lat. Laura założyła na tyłach domu ogród. To było dla niego najlepsze miejsce. Od wschodu do zachodu, świeciło tam słońce. Lucas od dzieciństwa miał w oczach obraz matki noszącej wodę w  babcinej drewnianej polewaczce. Ubrana w kremowy fartuch, z czepkiem holenderskim na głowie, pamiątką po babce, która była Holenderką.

Pewnie, ta zabytkowa już teraz polewaczka, leży zapomniana gdzieś w szopie na narzędzia. Jego żona Marianna miała już cynkową, z dużym sitkiem, i tak jak jego matka nosiła wodę, nawoziła ziemię, przycinała zwiędłe róże i dalie, aby ogród był jeszcze bardziej piękny, niż pod opieką teściowej.

Wzbogaciła go o pachnące krzewy bzu i jaśminu, założyła od frontu trawnik, który Ignacy musiał kosić co tydzień, zasadziła przed wejściem do domu sekwoję po prawej i sykomorę po lewej stronie frontowej części domu. Sekwoję, aby ich życie rosło zdrowo i bujnie, a sykomorę, aby jej rozłożysta korona osłaniała ich przed złem.

Ignacy kochał Mariannę, jak przystało w jego rodzinie czystą i uczciwą miłością. Doczekali się dwójki dzieci: chłopca i dziewczynki. Wbrew wierzeniom i ufności w ich skuteczność sykomora widocznie zagapiła się kiedyś na podjazd sąsiada, bo ich córeczka zmarła w wieku sześciu lat. Rozpacz zatrzymała im czas na długo. Ogród ucierpiał również.

Siadywali oboje na tej huśtawce, z poczuciem niesprawiedliwości losu, kary za czyny niepopełnione, złośliwości jakiegoś demona i swojej niemocy. Żałoba ma to do siebie, że z czasem cichnie, rozmywa się w codzienności a stracone dziecko zamienia się w bezosobowe wspomnienie, smutne wspomnienie.

Syn wyrósł nad podziw, ukończył college, i zapragnął być prawnikiem, ku uciesze obojga rodziców. Bo są dwa… no może trzy najbardziej poszukiwane przez ludzi zawody. Lekarz, prawnik i … grabarz. Co do trzeciego nie chcieli się wypowiadać, ale prawnik! To było coś. Wystarczy mieć spryt, pamięć, wiedzę i gadane, aby omamić przeciwnika i wykorzystać zleceniodawcę i żyć spokojnie w dostatku.

Syn zapełnił pustkę po córeczce. Powoli życie wracało do ich domu. Marianna zapragnęła mieć więcej swoich ukochanych dalii. W centrum ogrodniczym pojawiła się nowa odmiana z purpurowym środkiem i białymi czubkami płatków. Zachwycona Marianna kupiła tuzin sadzonek i posadziła je w słonecznym ale otulonym żywopłotem miejscu.

Jak można było się spodziewać, dalie oszalały. Miały mnóstwo kwiatów, a Marianna podlewając je długo stała nad nimi wpatrzona w ich piękno.

Niestety zima na Podhalu czasami daje popalić nie tylko ludziom. Przed pierwszymi przymrozkami, Marianna wykopywała karpy z korzeniami dalii i przechowywała je w skrzynce z ziemią w garażu, aż do wiosennego wysadzenia ich na miejscu w ogrodzie.

- Pamiętaj Ignaś, dalie zawsze przed zimą trzeba wykopać i przechować do wiosny! Tak na wszelki wypadek to mówię, abyś sobie dobrze zapamiętał.

- A po co mi ta informacja – żachnął się, - Przecież to ty się nimi opiekujesz! – odparł Ignacy.

- No różnie to bywa – powiedziała Marianna i podreptała do kuchni, gdzie właśnie gotowała chili con carne, jego ulubione danie.

Teraz siedząc na ganku Ignacy był zdumiony tą nagłą potrzebą przypomnienia sobie obrazów z  przeszłości. Marianny nie  ma już przecież od niespełna roku. Zupełnie jakby tu teraz stała i machając wskazującym palcem przypominała mu o obowiązku wykopania dalii.

Rzeczywiście, był już październik. Wstał z huśtawki i podreptał do jej ogrodu. Liście dalii zbrązowiały i leżały ledwo żywe na ziemi. Wygrzebał ze schowka na narzędzia widły i powoli, delikatnie zaczął wykopywać bulwy.

Coś zgrzytnęło. Ręką wykopał z miękkiej ziemi… słoik. W środku było coś.

Wróciwszy na ganek odkręcił nakrętkę i wyciągnął list a z nim znany mu naszyjnik z czarnym turmalinem, jaki kupił Mariannie w miodowym miesiącu na florydzkiej plaży. Miał ich chronić  przed negatywnymi energiami, jak tarcza.

List zaś był napisany niewiele przed śmiercią Marianny.

 

Kochany Ignasiu,

Czytasz to, a więc moje dalie są pod Twoją opieką. Wiedziałam co mnie czeka, ale nie chciałam Cię niepokoić. Znałam Twoją sumienność i byłam niemal pewna, że znajdziesz ten list.

Jesteś, byłeś moją miłością. Nie wiem czy zachowam pamięć o Tobie. Być może będę punktem, niematerialna cząstką świadomości, czymś o czym nie mamy jako ludzie pojęcia, ale dopóki mogę napisać do Ciebie materialny list, chcę abyś to wiedział. Z całego serca życzę Ci spokoju, harmonii ze światem, na którym żyjesz. Nie opłakuj mnie. Takie jest prawo natury. Ocal dalie, bo one mogą żyć wiecznie. Trzeba je tylko przechować w niedogodny dla nich okres. Ludzie niestety tego nie mają.

Kocham Cię, i nie wiem czy czekam, czy znajdę. Ale jeśli tak, będę szczęśliwa. Twoja Marianna.

 

Długo wpatrywał się w kartkę papieru. miał wrażenie, że Marianna istnieje. Widział ruch jej ręki stawiającej kropki.

Słyszał jej głos. Cóż my wiemy o tamtym świecie! Być może właśnie teraz stała tuż za nim, uśmiechając się z zadowoleniem. Zamyślił się patrząc na pełzające cienie drzew w zachodzącym słońcu.

Ignacy opuścił dłonie, a list sfrunął z jego palców i zatrzymał się na wycieraczce przed drzwiami.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Marta Precht – maj 2022


Brak komentarzy: