Sklep już zamykano. W grudniu dzień
jest krótki.
Za oknem była głęboka noc.
Kasjerka liczyła utarg, a właścicielka krążyła między wieszakami, sprawdzając czy nie leżą na podłodze ubrania, które spadły.
W radio jeszcze grała chilloutowa muzyka dla klientów..
Za oknem była głęboka noc.
Kasjerka liczyła utarg, a właścicielka krążyła między wieszakami, sprawdzając czy nie leżą na podłodze ubrania, które spadły.
W radio jeszcze grała chilloutowa muzyka dla klientów..
Obok kosza leżała dziwna czapka.
Czerwona, z czterema rogami na miękkim daszku, z bogato haftowanym otokiem,
obramowana białym futerkiem.
Sądząc po rozmiarze dla dorosłego. Pani Gosia schyliła się, aby ją podnieść.
– Kto to kupi? – pomyślała. Dorzuciła ją do innych leżących w koszu.
Sądząc po rozmiarze dla dorosłego. Pani Gosia schyliła się, aby ją podnieść.
– Kto to kupi? – pomyślała. Dorzuciła ją do innych leżących w koszu.
***
Bardzo
dawno temu, kiedy Laponia była pustym krajem, zasypanym śniegiem po sufit,
mieszkał w chatce skleconej z bierwion samotny szaman.
Był zły, bo gdy wychodził na zewnątrz, by upolować coś do
jedzenia, wiatry szalały bez ładu i składu. Wirowały, podnosiły ogromne tumany
śniegu tak wysoko, że czasem sypały go w oczy Księżycowi, który w pogodne noce
musiał je długo wypłakiwać soplami lodu.
Pewnego zimowego dnia, obserwując właśnie zorzę polarną,
zauważył, że ułożyła się falami w pierścień. Ten pierścień podsunął mu myśl, by
ujarzmić szalejące wiatry w czymś, co je uchwyci i skieruje we właściwym
kierunku tak, by wiatr północny wiał z północy, wschodni ze wschodu. Wtedy
nawet zachodni
i południowy, najbardziej dokuczliwy, będą wiedziały, w którym kierunku mają dmuchać.
i południowy, najbardziej dokuczliwy, będą wiedziały, w którym kierunku mają dmuchać.
Minął miesiąc. Szaman pewnego zimowego dnia, gdy wiatry
szalały jak zwykle, wyszedł z chatki z jakimś przedmiotem w ręku. Wyczarował
dziwną czapkę. Czerwoną, dość głęboką, której denko miało cztery spore rogi.
Trzymając ją mocno, uniósł najwyżej jak potrafił i
krzyknął donośnym głosem:
- Wiatry! Macie wybrać sobie kierunek, w jakim chcecie
wiać! Teraz złapię was do tej czapki i tam wybierzecie, który chce być wiatrem
północnym, który południowym, który wschodnim lub zachodnim! Wypuszczę was
wtedy, kiedy każdy z was wybierze swój kierunek!
Zamachnął się i złapał oszalałe wiatry w tę dziwną
czapkę. Zapanowała cisza, jakiej Laponia nie słyszała. Przez chwilę w środku
panował ruch, aż nagle ustał.
- Czy wiecie już, który jest, który? – zapytał szaman?
- Taaaaak! – odpowiedziały chórem wiatry.
Szaman otworzył czapkę i odtąd zapanował porządek. Kiedy
było lato wiał wiatr południowy, więc północny mu nie przeszkadzał, zimą
królował północny, zapraszając czasem do siebie wiatr wschodni. Zachodni stał
się najbardziej leniwy, wiał leciutko.
*
W studio telewizyjnym już tylko minuty dzieliły
prowadzących i gości od „wejścia na antenę”. Na białej kanapie, za szklanym
stołem, charakteryzatorka kończyła pudrowanie czoła prowadzącej program.
Naprzeciwko siedziała para młodych. On w jeans’owej
koszuli, brunet o przyjemnej twarzy, z zainteresowaniem oglądał studio.
Wiedział, że niebieskie tło za nimi będzie w końcowym efekcie obrazkami z
Laponii, gdzie właśnie wybierali się w podróż. Przed nimi na podłodze piętrzyła
się ładnie ułożona dekoracja ze skór renifera, rakiet do chodzenia po śniegu i
na pierwszym planie aparatu fotograficznego. Ona, uśmiechnięta blondynka, w
czarnym golfie, była chyba bardziej zdenerwowana niż jej partner, bo
kilkakrotnie odrzucała pasmo jasnych włosów spadających jej na policzek.
- Ela, podlakieruj pani to pasemko, żeby jej nie spadało!
Ela pobiegła szybko na zaplecze wróciwszy z lakierem.
Błyskawicznie wykonała polecenie i jeszcze szybciej zbiegła z planu.
Jeszcze tylko chwila skupienia wszystkich. Prowadząca
przybrała już swoją wesołą, beztroską minę. Z reżyserki padło zdanie:
- Uwaga za chwilę! Jesteśmy na antenie!
Prowadząca przejęła swoją rolę:
- Dzień dobry Państwu!
Witam w programie „Wzdłuż i wszerz świata”! Dzisiaj mam dla państwa
dwoje podróżników, którzy chcą nam opisać świat za pomocą aparatu
fotograficznego. Właśnie wybierają się do Laponii. Przedstawiam Państwu: Monika
i Błażej Borawscy!
Zaczęła klaskać na powitanie, w tle można było usłyszeć
klaskanie sali, której nie było. Realizator dał obraz z kamery, która pokazywała
ich portrety. Błażej delikatnie skinął głową, Monika uśmiechnęła się lekko.
Następnym obrazem była prowadząca:
- Tych dwoje ludzi, sami odkrywają dla nas miejsca bardzo
dalekie od turystycznych tras i hotelowych wygód. Czy to znaczy, że nigdy nie
widzieliście piramid?
- Widzieliśmy, oczywiście, ale zaraz szybko zbaczamy z
drogi
i szukamy tego, co jest po drugiej stronie piramidy, Tadż Mahal albo Angkoru. Ciekawią nas miejsca, do których nie docierają turyści. Tam zrobiliśmy najwięcej interesujących zdjęć.
i szukamy tego, co jest po drugiej stronie piramidy, Tadż Mahal albo Angkoru. Ciekawią nas miejsca, do których nie docierają turyści. Tam zrobiliśmy najwięcej interesujących zdjęć.
- Ogromny zbiór waszych fotografii jest w tym nowo
wydanym albumie. Są to zdjęcia z
Kamerunu, Etiopii i Madagaskaru. Czy teraz zamierzacie trochę ochłodzić
fotografie? Wiem o nowym planie podróży. – uśmiechając się przyjaźnie, zwróciła
się do Moniki.
- Tak. Arktyka to moje klimaty. Jeszcze tam nie byliśmy,
może dlatego postanowiliśmy zakosztować lodu i mrozu niedaleko, w Finlandii, a
bardziej szczegółowo w Laponii.
- Czy to znaczy, że będziecie ścigać z aparatem Świętego
Mikołaja?
- O nie! Ja i Błażej już nie wierzymy w Mikołaja! To
konfekcja, cepelia dla turystów! My chcemy poznać ten niegościnny kawałek
świata, gdzie narodziła się historia Kalevali. Chcemy wyjechać teraz, aby
dotrzeć do Rovaniemi a stamtąd do Laponii we właściwym czasie. Poza tym chcemy
zobaczyć jak najwięcej najwspanialszych zjawisk, białe noce i oczywiście zorze
polarne. Ja będę wypatrywać a Błażej będzie robić zdjęcia – powiedziała Monika
zwracając się w stronę Błażeja.
- O tak! Monika „ma oko”! Już wielokrotnie zobaczyła coś,
co o mały włos bym rozdeptał!
W studio zapanowała miła atmosfera. Młodzi, rozluźnieni,
zachowywali się swobodnie, co bardzo ucieszyło prowadzącą. Nie musiała
„wyduszać” odpowiedzi. Były szczere i spontaniczne. Jeszcze tylko kilka pytań i
podziękuję im i widzom za uwagę, proponując następne spotkanie ze znanym
zdobywcą Czomolungmy.
*
Silniki samolotu szumiały jednostajnie. Błażej oparty
wygodnie na fotelu, chyba drzemał. Monika zbyt podniecona podróżą, prawie nie
spała tej nocy. O świcie wyruszyli na lotnisko, zabierając ze sobą dość spory
bagaż. W Helsinkach mieli zarezerwowany hotel w dawnym budynku więziennym na
wyspie Katajanokka o tej samej nazwie. Postanowili zostać tam jakieś trzy dni,
aby choć trochę się zaaklimatyzować, a potem wyruszyć do Rovaniemi – bramy
do Laponii. Tam wynająć jakiś hotel, który będzie ich bazą, a potem to już wielka niewiadoma!
do Laponii. Tam wynająć jakiś hotel, który będzie ich bazą, a potem to już wielka niewiadoma!
Do Helsinek były jeszcze dwie godziny lotu, czyli połowa.
Popatrzyła na ładny profil Błażeja i przytuliła się do jego ramienia.
- Spróbuj zasnąć Monia – powiedział.
Zamknęła oczy i udając, że śpi słuchała pracy silników,
wyobrażała sobie ich dwoje idących w bezmiarze bieli pod zieloną firanką zorzy.
- Aurora borealis, trochę to brzmi jak Aurora na
boreliozę chora - pomyślała uśmiechając się.
Być może to zabawne skojarzenie spowodowało, że już
spokojniejsza, przytulona do ramienia Błażeja, zasnęła.
Rovaniemi – serce Laplandu – jak je określają, przywitało
ich kilkustopniowym mrozem, ale lapoński mróz jest suchy i przyjemnie mroźny w
przeciwieństwie do polskich mroźnych, wilgotnych i wietrznych zim.
Wynajętym jeepem podjechali pod hotel Aakemus. Był to
niski, właściwie parterowy budyneczek, który sprawiał wrażenie przerobionego ze
starego fińskiego domu, a na potrzeby hotelarskie dobudowano mu z boku
parterowy przeszklony pawilon.
Mimo, że była to wczesna popołudniowa godzina, panowała
już noc. Czerwony neon z nazwą hotelu rozświetlał biel śniegu. Było go jeszcze
niewiele, zima dopiero przymierzała się do panowania.
Na razie wyłączyła światło dnia. Tylko na kilka godzin po południu Laponia pogrąża się w półmroku.
Na razie wyłączyła światło dnia. Tylko na kilka godzin po południu Laponia pogrąża się w półmroku.
Za kontuarem recepcji siedziała starsza kobieta. Była tak
szara jak ten półmrok za oknem. Ubrana w szary sweter, dziergała na drutach
drugi, podobny w kolorze.
- Nie mogłabym tu być na stałe, chyba bym się spopieliła
w tej szarości – pomyślała Monika.
- Co masz taką minkę? – zapytał Błażej. Daj spokój, damy
radę!
Pokój był nieco przyjemniejszy w odbiorze. Narzuty na
łóżkach
w pomarańczowo niebieska kratę i łososiowe zasłony miały ocieplić wnętrze.
w pomarańczowo niebieska kratę i łososiowe zasłony miały ocieplić wnętrze.
Monika nie zdejmując kurtki, czapki i rękawic, rzuciła
się na łóżko.
- Moje przy oknie!
- Niech ci będzie! Jak zwykle! Czy mam cię rozebrać?
- Bardzo proszę, ale tylko z butów!
Potem oboje jednocześnie, co było w ich zwyczaju, wzięli
gorący prysznic, zjedli rogaliki, popili winem i zmęczeni usnęli w objęciach.
Nazajutrz, Błażej zadzwonił do przewodnika, informując
go, że już są i czekają na niego w hotelu. Mogło to potrwać kilka dni, bo Jarmo
potrzebował czasu, aby bardzo dokładnie wytyczyć im trasę, zamówić nocleg tam,
gdzie było to możliwe, zabezpieczyć im jedzenie, kuchenkę, skutery śnieżne i
możliwości kontaktu. Zima w Laponii jest nieprzewidywalna, a temperatury czasem
sięgają minus pięćdziesięciu stopni. To ryzykowna wyprawa, ale był w tym
najlepszy i nigdy nie zdarzyło się, aby komukolwiek coś nieprzyjemnego się
przydarzyło.
Czekając na Jarmo, Błażej z Moniką wyruszyli do centrum
Rovaniemi na zakupy. W hotelu obok pokoiku mieli maleńką kuchnię, gdzie mogli
sami sobie coś ugotować, a tym samym zaoszczędzić trochę pieniędzy.
Wieczorem siadali w fotelach, tuż przed oknem. Pijąc gorącą
herbatę z cynamonem patrzyli na migające światełka w domach, rzucające żółtą
poświatę na śnieg, który nie zamierzał ustąpić.
- Monia, jest dobrze, prawda?
Nie odpowiedziała, ale uścisnęła jego dłoń.
Błażej czuł się odpowiedzialny za Monikę. Bardzo chciała
mieć dziecko. Byli już cztery lata ze sobą. Monika zerwała przyjaźnie z
koleżankami, które ciągle opowiadały jej, jakie to mają genialne dzieci albo,
że już wystarczy dwoje, na trzecie nie mają siły. Żadna nie ugryzła się w
język, paplały, paplały, a Monika cierpiała.
Niedawno przeżyła kolejną depresję. Przez tydzień nie
wychodziła z łóżka.
Albo spała, albo płakała. Mówiła, że czuje się jak pusta skorupa, martwa, nieużyteczna. Tym razem jej stan był już groźny dla niej samej.
Jej psychoterapeutka doradziła podróż, ale nie pod egipskie niebo, gdzie jest lenistwie i bezmyślnie.
Albo spała, albo płakała. Mówiła, że czuje się jak pusta skorupa, martwa, nieużyteczna. Tym razem jej stan był już groźny dla niej samej.
Jej psychoterapeutka doradziła podróż, ale nie pod egipskie niebo, gdzie jest lenistwie i bezmyślnie.
Błażej musiał wymyśleć wyprawę pełną niewiadomych,
zagrożeń
i kompletnej zmiany wszystkiego. Laponia spełniała wszystkie warunki. Miał przyjaciela, który mieszkał i pracował w Finlandii i dla żartu uczył Błażeja fińskiego, a więc miał podstawowe możliwości porozumienia się z Lapończykami albo z Samami, jak o sobie mówili. Wbrew pozorom wyprawa nie była droga. Drogie są zorganizowane wycieczki, na których wszyscy chcą zarobić.
i kompletnej zmiany wszystkiego. Laponia spełniała wszystkie warunki. Miał przyjaciela, który mieszkał i pracował w Finlandii i dla żartu uczył Błażeja fińskiego, a więc miał podstawowe możliwości porozumienia się z Lapończykami albo z Samami, jak o sobie mówili. Wbrew pozorom wyprawa nie była droga. Drogie są zorganizowane wycieczki, na których wszyscy chcą zarobić.
Spojrzał na skuloną w fotelu Monikę. Wydała się taka mała
i krucha. Oparła głowę na fotelu i patrzyła spokojnie na granatowo złoty obraz
miasta za szybą.
-Jak ona sobie da radę? Musi. – pomyślał.
- Napijemy się wina?
- O tak! Daj łyczek! Od jutra chyba już nie będziemy
wieźli butelki za sobą!
Błażej poszedł po wino a wrócił z mapą. Ukląkł przed
Moniką rozwijając przed nią arkusz.
- Czy ty wiesz ile mamy tego towaru?! Jarmo pożyczy nam
sanki i dwa skutery śnieżne. Będziemy je ciągnąć za aż do Vikajarvi, potem dostaniemy
renifery. Musimy z nimi dotrzeć do Kemijarvi a stamtąd aż do Sodankyla. W
Sodankyla dostaniemy psy i z nimi powrócimy do Vikajarvi i znowu na skuterach
do Rovaniemi. Jak Ci się podoba?
- To ogromny kawał ziemi! A gdzie będziemy spać?
Odpoczywać?
- Kochanie tam, co kilkanaście kilometrów są chatki.
Zaopatrzone w drewno, kuchenkę gazową.
- I te chatki wytrzymują taki mróz?
- To są fińskie chatki. Z grubych bali. Wystarczy w
kominku zapalić ogień i po godzinie jest ciepło. Zobaczysz. Niektóre mają nawet
saunę! To cywilizowany kraj, a Laponia jest dla takich jak my, wędrowców!
- A jakiś kontakt ze światem istnieje?
- Mamy telefony komórkowe, a zasięg jest wszędzie! Dziwny
kraj! Oh, zapomniałem o winie, już podaję!
- Jesteś niezawodny! – Monika uśmiechnęła się dzisiaj po
raz pierwszy.
Zadzwonił telefon hotelowy.
- Dziękuję, - odpowiedział Błażej. Tak czekamy na Pana
Jarmo.
Wszedł okutany w puchową kurtkę, wysoki, uśmiechnięty
szeroko, rozłożywszy ręce na powitanie.
- Hej, witam Was! Ruszymy w zaprawę?
- Hej, chyba na wyprawę! – roześmiał się Błażej. – Ale
nie przejmuj się, ja tak samo mówię po fińsku!
Jarmo studiował w Krakowie, mówił po polsku śmiesznie
z węgierskim odcieniem polszczyzny.
z węgierskim odcieniem polszczyzny.
Przy winie siedzieli prawie do północy, omawiając
wszystkie, najdrobniejsze szczegóły trasy.
- Ja nie pojadę z Wami. To dlaWas takiej wycieczki, ale
cały czas z wami będę w kontakcie. To mogę do was szybko dojść, bo wasza trasa idzie
niedaleko dużych dróg. Jutro koło południa przyjdę tu ze skuterami, narty i
sanki. Dam wam mapę, gdzie są chaty. Zapakujecie się i hej!
*
- Nigdzie nie ma tak białego śniegu, tak głębokiej ciszy
i tak czystego powietrza jak tu. – pomyślał Błażej.
Jechali na skuterach, ciągnąc swój bagaż, już od trzech
godzin. Lapoński mróz jest przyjemnie mroźny, suchy i dzięki specjalnym ciepłym
ubraniom, niezbyt dokuczliwy. Słychać było szum płóz i dźwięk pracujących
silników. Jechali wąską doliną. Przed nimi leżała niczym nieskażona biel. Za
nimi wił się ślad płóz.
Wąwóz Zdechłego Renifera ciągnął się kilka kilometrów. Od
wschodu zamykał go las, który z tej odległości wyglądał jak nieregularna
kreska. W tym lesie znajdowała się ich pierwsza chatka. Dotarli do niej tuż
przed nocą, tą zegarową, bo noc a właściwie zmierzch trwał cały dzień.
Była niewielka, zbudowana z bardzo grubych bali,
łączonych
w narożach w tak znany z polskich wsi sposób, czyli „na jaskółkę”. Przed nią, pod małym daszkiem leżało równo ułożone drewno.
w narożach w tak znany z polskich wsi sposób, czyli „na jaskółkę”. Przed nią, pod małym daszkiem leżało równo ułożone drewno.
W środku mieli dwa drewniane legowiska, przykryte skórami
reniferów, kominek i kociołek do gotowania, na stoliku z dwiema ławkami stała
lampa, nafta i zapałki. Było wszystko, co jest potrzebne, aby przeżyć.
- Luksus! – powiedziała Monika. Aż się chce tu być!
Zapalę najpierw lampę! Potem w kominku.
- A ja pójdę zabrać z sanek, co nam potrzebne do jedzenia
i spania.
Błażej wyszedł na zewnątrz chatki. Musiał przystanąć z
zachwytu. Niebo było granatowe, śnieg niebieski, drzewa czarne a w małym
okienku chatki drżało pomarańczowe światełko lampy.
- Jak na pocztówce bożonarodzeniowej – pomyślał.
Cisza jakby zastygła w szklaną taflę, nieruchoma,
zmrożona, panowała nad tym światem. Błażej słyszał swój oddech.
Po godzinie, już rozebrani z kurtek, siedzieli przy
stoliku i jedli chińską zupkę. Monika znalazła jeszcze szafkę, w której były
miseczki, łyżki, suszona ryba, sól i fasola. Teraz zaróżowiona, jadła to
studenckie danie z apetytem.
- A jak się umyjemy? – spytała.
- Podgrzejemy trochę śniegu. Tu jest wiaderko. To proste.
Ale siusiu musisz wychodzić na dwór. Tylko się przedtem ubierz, nie ma żartów!
A teraz chodź, załóż kurtkę, na chwilkę, coś ci pokażę!
Odeszli trochę dalej od domu, aby z pewnej odległości
zobaczyć piękno nocy polarnej z drżącym światełkiem życia w tej pustej bieli.
Była piękna czysta noc. Błażej szukał na niebie zorzy. Niestety dzisiaj jej nie
było.
- I co powiesz, Monia? Jak?
- Wiesz, to trudne! To tak jakbym stała na innej
planecie, gdzie mieszkamy tylko my dwoje. I wcale mnie to nie przeraża. Czy to
znaczy, że świat istnieje dla nas, a nie odwrotnie?
- Dla nas. Dla Ciebie. Jest piękny, tajemniczy,
nieprzewidywalny,
ale to wszystko jest dla nas. No dosyć filozofowania na dziesięciostopniowym mrozie! Wracamy, nie ma tęczy! Musi być jutro! Zadzwonię do Jarmo i powiem, że zaliczyliśmy pierwszy etap!
ale to wszystko jest dla nas. No dosyć filozofowania na dziesięciostopniowym mrozie! Wracamy, nie ma tęczy! Musi być jutro! Zadzwonię do Jarmo i powiem, że zaliczyliśmy pierwszy etap!
Ich kroki po chrupiącym od mrozu śniegu, były jedynym
dźwiękiem. W domku było już całkiem ciepło. Rozłożyli śpiwory na skórach,
Błażej nastawił budzik, aby za dwie godziny dołożyć do kominka, pocałował
Monikę w czoło, jak dziecko, zgasił lampę i chwilę patrzył na pełzające cienie
i światła ognia po belkowanych ścianach chaty. Nie trwało to długo. Był
zmęczony, dotleniony, usnął jak mały chłopiec.
Następnego dnia wyruszyli przed południem. Ich celem była
chata zaznaczona numerem drugim na mapie Jarmo. Tego dnia wiał lekki wiatr.
Oboje w kaskach na głowie, musieli dodatkowo chronić twarz i dodać jeszcze
jedne rękawice.
Poruszali się przesieką między drzewami. Właściwie to był
rzadki las. Było ciemniej niż wczoraj. Jechali z włączonymi światłami. Błażej
starannie sprawdzał kierunek w GPS. Zagubienie się w tych warunkach mogło być
nieprzyjemne.
Nagle, usłyszeli dzwoneczki sań, aż przystanęli w miejscu
ze zdziwienia. Dźwięk rósł szybko. Narastał z ich lewej strony. Powiał
silniejszy wiatr, wzburzył tuman suchego śniegu i w tym momencie tuż za nim pojawiły
się renifery, zaprzężone w kilka par, a za nimi sanie, jakich używają Samowie.
W nich stał starzec, ubrany w granatowo czerwony strój trzymał lejce i bat w
drugiej ręce. Wiatr
w pędzie zerwał coś z jego głowy i uwolnił jego długie siwe włosy
i brodę. Sanie przemknęły przed nimi. Trwało to kilka sekund.
w pędzie zerwał coś z jego głowy i uwolnił jego długie siwe włosy
i brodę. Sanie przemknęły przed nimi. Trwało to kilka sekund.
Błażej i Monika stali jak wmurowani. To tak jakby ktoś,
na tym pustkowiu, przejechał przed ich nosem na czerwonym, dla siebie, świetle.
Jeszcze chwilę słyszeli dźwięk dzwonka i trzask bata, a potem zapadła cisza.
- Co to było! – spytała, trochę wystraszona, Monika.
- Nie wiem. Może to jakaś atrakcja turystyczna!
- A widziałeś? Coś mu spadło z głowy!
- Nie. Gdzie?
-Tam na lewo. Chodźmy zobaczyć.
Na śniegu leżała szafirowa czapka. Dziwna. Jej denko miało
cztery duże rogi. Była ozdobiona haftem w paseczki i futrem.
- To chyba prezent dla nas!
- No nie mów, Monia. Pewnie zaraz wróci. Przecież mu
zimno. Chodź, podjedziemy tam gdzie zniknął.
Rozejrzał się w poszukiwaniu kierunku. Na śniegu nie było
żadnego śladu sań. Spojrzeli na siebie.
- To przecież niemożliwe! Popatrz Monia, powinny być, tak
jak nasze. A nasze są!
Czekali jeszcze chwilę, a potem z czapką wrócili do
swoich skuterów. Całą dalszą drogę nie zatrzymywali się. Znów wieczorem dotarli
do następnej chaty. Była większa niż poprzednia i miała dodatkowo kuchenkę
gazową.
- Czy to możliwe, Błażej, że nam się to przywidziało?
- A czapka? To już jest jak najbardziej realne
przywidzenie.
- No tak. Dziwne. A może to były bardzo lekkie sanie?
- Nie aż tak lekkie, żeby nie zostawić żadnego śladu. Ale
podobno Laponia jest magiczna, może to był szef magików?
Monika roześmiała się serdecznie. Było im ciepło i miło.
Znowu zjedli zupkę o innym smaku. Błażej wydobył z sanek aparat fotograficzny,
statyw, pierniczki i… butelkę wina.
- Coś takiego! Przemyciłeś wino! No to pijemy!
- Zaraz, zaraz. Spokojnie, najpierw rozstawię statyw.
Dzisiaj musi być zorza. Na aparat założymy czapkę, bo zamarznie! Niebo się
przetarło, widać gwiazdy. Ubieraj się idziemy na polowanie!
Tak jak powiedział, tak się stało. Na niebie pojawiła się
firanka zorzy polarnej. Zmieniały się jak w kalejdoskopie. Trzy pasma zielonej
zorzy łączyły się pomarańczowym łukiem nad horyzontem.
Na pierwszym planie było kilka oblepionych śniegiem drzew. Błażej szybko wyciągnął spod kurtki aparat, umieścił go na statywie
i ustawił czas na 15 sekund. Aparat zrobił zdjęcie. Po chwili czapką wyjętą zza pazuchy okrył aparat, odczekał kilka minut i powtórzył zdjęcie. W ten sposób uzyskał kilka zdjęć tej samej zorzy w ruchu. Nie istnieje drugi, taki sam jej obraz.
Na pierwszym planie było kilka oblepionych śniegiem drzew. Błażej szybko wyciągnął spod kurtki aparat, umieścił go na statywie
i ustawił czas na 15 sekund. Aparat zrobił zdjęcie. Po chwili czapką wyjętą zza pazuchy okrył aparat, odczekał kilka minut i powtórzył zdjęcie. W ten sposób uzyskał kilka zdjęć tej samej zorzy w ruchu. Nie istnieje drugi, taki sam jej obraz.
Monika przytupując stała obok, z zadartą głową
obserwowała zjawisko dostępne tym, którzy przekroczą koło podbiegunowe. Była
zachwycona.
W chacie, nakryła do stołu papierowymi serwetkami,
pierniczkami
i plastikowymi kubeczkami do wina. Błażej wrócił ze sprzętem, zadowolony.
i plastikowymi kubeczkami do wina. Błażej wrócił ze sprzętem, zadowolony.
- Nie chcę cię wystraszyć, ale opowiem, co oznacza
spanie, tak jak tu w jednym łożu, pod zorzą polarną.
- No to strasz!
- Podobno dziecko poczęte pod zorzą polarną ma zapewnione
szczęście i dostatnie życie, ale również zorza, to iskry pozostawione przez
biegnącego po niebie lisa, zwiastuna złych mocy.
- Ale z kolei ja wiem, że zorza jest na kilkudziesięciu
kilometrach od ziemi, więc zło do nas nie dotrze!- powiedziała, zupełnie
pomijając pierwszą część zdania.
Szczapy drewna w kominku trzeszczały, rozsypując iskry.
Nie ma chyba piękniejszego oświetlenia wnętrza, jak światło ognia. Dobre,
wytrawne wino, ciepło i cisza spowodowały, ze nastrój stał się baśniowy.
Błażej ściągnął z jednego łoża skórę renifera i położył
przed kominkiem.
- Chodź, zobacz jak cudnie posiedzieć tak na ziemi, w
miękkim futrze z ciepłem na twarzy.
Siedzieli objęci, a we włosach tańczyło światło ognia.
Monika odwróciła się i pocałowała go delikatnie w policzek. Błażej wziął jej
twarz w obie dłonie i całował delikatnie każdy jej fragment. Potem już oboje
nie pragnęli niczego innego.
*
Słońce wyjrzało zza horyzontu zaledwie na kilka godzin,
latem potrafi nie zachodzić za przez dwa miesiące. Podobno w Utsjoki najdłuższy
letni dzień trwa ponad dwa miesiące. Zima nie jest zbyt łaskawa.
Następną noc mieli spędzić już w hoteliku w Vikajarvi.
Dostaną sanie z zaprzęgiem reniferów.
- Nareszcie można się wykąpać i zjeść coś normalnego –
powiedział Błażej, pakując sanki.
- Nie było źle, mnie się tam podobało!
Odcinki podróży były tak podzielone, by bezpiecznie
dotrzeć do jakiegoś schronienia każdej nocy. Rzeczywiście około ósmej dotarli
do miasteczka. Hotelik był przyzwoity. Zjedli, wykąpali się i zeszli do
recepcji, by poczuć innych ludzi obok siebie. Błażej zabrał ze sobą czapkę,
sądząc, że czegoś się o niej dowie. Niestety za ladą stał starszy człowiek, o
lekko skośnych oczach, pewnie Sam, nieznający angielskiego.
Spojrzał na leżącą czapkę i powiedział cicho kilka razy:
- Kauneus, kauneus…
- Co to jest? – zapytał Błażej przesadnie odcinając
poszczególne słowa.
- Neljan tuulen hattu. – odpowiedział.
- Acha… - bąknął Błażej.
W drzwiach pojawiła się postać, strzepując śnieg z
ramion, powiedziała coś po fińsku do recepcjonisty. Chwilę porozmawiali
półgłosem. Potem postać zdjęła kaptur, który zakrywał prawie całą twarz i już,
jako dziewczyna zwróciła się do Błażeja po angielsku.
- To czapka czterech wiatrów. Nasza narodowa czapka. Nie
widział jej Pan?
- Nie. Po raz pierwszy się z nią spotkałem.
- W niej są złapane wszystkie cztery wiatry świata. To
magiczna czapka. – uśmiechnęła się. – A skąd ją macie?
Błażej opowiedział zdarzenie w lesie. Dziewczyna
wysłuchała
z uwagą. Potem zupełnie poważnie powiedziała:
z uwagą. Potem zupełnie poważnie powiedziała:
- Niewielu to się przydarza, ale to znaczy, że spotka Was
coś miłego! Dobrej nocy!
Następny etap z Vikajarvi do Sodankyla, pokonają
zaprzęgiem reniferów. Dodano im małe sanki z paszą dla zwierząt i pomachano na
pożegnanie.
Teraz dopiero poczuli się jak mieszkańcy Laponii. Sanie,
renifery
z dzwoneczkami, ciepły koc, pod którym wygodnie siedzieli i bezmiar białej połaci śnieżnej, były jak ze snu, z którego wcale nie chcemy się obudzić. Mijali wysokie oblepione śniegiem drzewa, podobne do świerków i poduchy śniegu uwiezionego w krzewach. Wszystko w czerni i bieli. Za to nocą barwy zorzy polarnej krasiły granatowe, usiane gwiazdami niebo. Zegarki w Laponii powinny mieć kilka wskazówek, bo noc zlewa się z dniem.
z dzwoneczkami, ciepły koc, pod którym wygodnie siedzieli i bezmiar białej połaci śnieżnej, były jak ze snu, z którego wcale nie chcemy się obudzić. Mijali wysokie oblepione śniegiem drzewa, podobne do świerków i poduchy śniegu uwiezionego w krzewach. Wszystko w czerni i bieli. Za to nocą barwy zorzy polarnej krasiły granatowe, usiane gwiazdami niebo. Zegarki w Laponii powinny mieć kilka wskazówek, bo noc zlewa się z dniem.
Znowu nocowali w chatkach. Błażej robił kolejne zdjęcia,
a Monika zauważyła, że jest weselsza, nawet skłonna do żartów!
W Sodankyla znowu mieli cywilizowany odpoczynek. Nawet
czekał już na nich Jarmo, ciekaw jak sobie radzą. Znowu spędzili razem miły
wieczór a rano zobaczyli gotowy zaprzęg psów husky, i czekającego na nich
Jarmo.
- Musimy zrobić potrenowanie prowadzenie psim zaprzęgiem.
To nie jest takie proste. Jak psy startują, musisz być nogą na hamulcu, inaczej
nie pokierujesz nimi. Komendy krzyczysz. Pochylasz się na zakrętach jak na
nartach, ale uważaj na hamulec. Dam po cztery psy, bo z większą nie dacie sobie
rady. Wieczorem musicie je nakarmić.
- Nie będzie im zimno na dworze, w nocy? – spytała
Monika.
- Nieee, one mają futro jak renifer! One kochają zimno!
Oddacie je w Vikajarvi. Tam się spotkamy. Teraz już wracacie, na południe, już pół
trasy za sobą! A więc w drogę!
Psy wyczuły start i głośnym szczekaniem, dawały znak, jak
bardzo się cieszą z tego, że będą mogły pobiegać.
Teraz dopiero podróż odbywała się w ciszy. W bieli
krajobrazu słychać było tylko skrzypiący śnieg pod płozami i zziajane oddechy
psów.
Białe słupy drzew przyglądały się tej arktycznej
karawanie. Czasem spadała z nich poduszka śniegu, wzbijając miliardy pyłków,
migocących tęczowo w słońcu.
Byli już w połowie drogi do następnej chaty, gdy
usłyszeli coś więcej. Nie był to ciągły szum płóz, ale pojedyncze skrzypnięcia,
w rytmie kroków. Oboje jednocześnie zatrzymali zaprzęgi. Po chwili zza
kolumnady drzew pojawiła się postać mężczyzny, brnącego przez śnieg na
rakietach. Wbił kijki w śnieg i rozłożył szeroko ręce:
- Tervetuloa!
- Tervetuloa! – odpowiedział Błażej
- Co powiedział? – spytała Monika.
- Że nas wita, cicho, nic nie mów.
Dalej rozmowa toczyła się w prostym fińskim języku, który
był
w miarę rozumiany przez Błażeja.
w miarę rozumiany przez Błażeja.
Ubrany w swój lapoński strój człowiek miał na głowie taka
samą czapkę, jaką znaleźli. Był uśmiechnięty i serdecznie zaprosił ich
do wioski.
do wioski.
- To niedaleko, zapraszam!
To była bardzo miła propozycja. Mogli zobaczyć więcej,
poznać prawdziwych Samów i odpocząć po dość męczącym powożeniu psami w pozycji
stojącej.
- Nazywam się Vejno. – powiedział i ruszył dalej przed
siebie.
Pojechali za nim. Po około kilometrze stojąc na
niewielkim wzniesieniu, zobaczyli jak od lewej strony łuk lasu obejmuje
nieskazitelnie białą taflę jeziora, a w nim na sporym cyplu rozgościło się
kilka maleńkich chat z grubych bali. Z kominów snuły się dymy, a w środku
wioski paliło się chyba duże ognisko, oświetlające pomarańczowo puchate dachy.
- Muszę tu wrócić i sfotografować ten obrazek. To wygląda
jak scenografia. – pomyślał Błażej.
Monika też przystanęła i spojrzała uśmiechając się do
Błażeja, Wiedziała na sto procent, o czym pomyślał.
W wiosce Vejno przedstawił ich kilku Samom a potem
wprowadził do namiotu, który nazywają goathe. Na podłodze leżały skóry
renifera. Jakaś kobieta zajęła się gotowaniem zupy w kociołku wrzucając do
niego kawałki łososia.
- To moja matka, Ilmatar. – powiedział. Ma już ponad sto
lat!
Kobieta słysząc swoje imię odwróciła się i uśmiechnęła
bezzębnymi ustami. Błażej i Monika pochylili głowy. Oboje uznali, że to będzie
najbardziej godne okazanie szacunku. Poczęstunek smakował lepiej niż w
najdroższej restauracji w Helsinkach! Błażej wydostał z sankowych zapasów
butelkę whisky, którą miał dać w podzięce Jarmo. Dzięki niej, atmosfera w
goathe zrobiła się całkiem luźna. Błażej przypominał sobie coraz więcej
fińskich słówek i odważył się zapytać, kim był ten siwowłosy, brodaty starzec,
który przemknął na saniach obok nich.
- Widzieliście go? O, nie każdemu się pokazuje!
- Ale kto to był?
- To był Tapio, król i gospodarz lasów. Podobno, kto go
zobaczy będzie bogaty. Nie musi posiadać nawet młynka Sampo.
- Sampo?
- Tak. Cudowny młynek przynoszący szczęście i dobrobyt
nawet wtedy, gdy nie nasypie się do niego ziarna.
- Vejno, a możesz nam jeszcze opowiedzieć o czymś, w co
wierzycie i jest dla was ważne?
- Mam dużo opowieści, ale musielibyście tu mieszkać ze
trzy miesiące, aby wszystkich wysłuchać. Powiem wam tylko o tym, co
widzieliście tu na ziemi Kalevy.
- Otóż widzieliście pewnie gwiazdy. U nas są
najpiękniejsze. A najważniejsza dla nas jest Gwiazda Północna. Jest podporą
nieba. Jest też Wielki Jeleń uciekający przed trzema myśliwymi i gwiezdne stado
reniferów. A zorza polarna to dla nas lis biegnący przez wyżyny nieba, który
rozmiata kitą zaspy tak mocno, że powstają iskry tworzące kolorowe smugi.
Mówimy na nie lisie płomienie.
Sam przerwał opowiadanie i zaczął śpiewać swój joik,
spontaniczną pieśń a capella, śpiewając o historii Samów, o przemijaniu. Nie
trzeba rozumieć słów. Zapach palonych bierwion, tańczące płomienie i nastrój
chwili powodują, że wyobraźnia podsuwa obrazy Samów, żyjących od wieków w
zgodzie z nieprzyjazną ludziom naturą, podążając za swoimi reniferowymi
stadami. I tak to już jest – tam gdzie Samowie – tam renifery, nawet w
zaświatach.
Po nocy spędzonej wśród Samów, Błażej i Monika wracali do
swojej wytyczonej trasy, żegnani serdecznie. Błażej wydobył statyw, umieścił na
nim aparat i fotografował ich uśmiechnięte portrety, wioskę, cały ten piękny
fragment ziemi w promieniach nisko nad horyzontem zawieszonego słońca.
Jeszcze kilka dwa, może trzy dni i znów będą na lotnisku w
Helsinkach, czekając na samolot LOT’u. Ich przygoda zakończy się, ale
pozostanie pamięć czegoś niezwykłego jak dotknięcie tajemnicy, której nigdy nie
odkryją. Są z zewnątrz.
*
Mieszkanie w Warszawie było chyba najcieplejszym miejscem
na świecie. Nareszcie mogli chodzić w samych koszulkach. Zajęli się
rozpakowywaniem sprzętu.
- Muszę wreszcie spokojnie obejrzeć fotografie, bez
strachu, że mi bateria padnie! – powiedział Błażej wpinając kartę pamięci do
komputera.
- Chodź Monia, zobacz, jakie zorze złapałem! O matko! Ale
to cudne! Nie, nie fotografie, zorze są cudne! Nad zdjęciami jeszcze muszę
popracować. Prawda?
- Tak. Są piękne! A ci Samowie?
-Poczekaj są na końcu.
Na ekranie przewijała się Laponia, w swojej bieli,
mrozie, śladach na śniegu, pustce aż do horyzontu, detalach drzew i krzewów.
Potem znów na chwilę pojawił się festiwal zórz, a potem mnóstwo zdjęć tego
samego tła, potem też tego samego jeziora, ale w szerszym planie.
- Co jest?!!! Gdzie są Samowie? Monia, czy ja oślepłem?
- Błażej ich nie ma!!!
- To, co myśmy jedli? Śnieg?!
- Nie rozumiem, nie rozumiem – mówiła Monika.
- To były duchy, Monia! Jedliśmy zupę, którą ugotowały
duchy!
Tej nocy nie mogli zasnąć. Oboje racjonalni,
inteligentni, nagle zetknęli się z niewytłumaczalnym zjawiskiem.
Na dodatek nie mogli nikogo spytać o wytłumaczenie, bo
nikt by im nie uwierzył, że pamięć aparatu wyeliminowała obraz ludzi, chat
i reniferów pozostawiwszy tylko tło. Pukaliby się w głowę i tyle!
i reniferów pozostawiwszy tylko tło. Pukaliby się w głowę i tyle!
Postanowili nie mówić nikomu. Tylko podejrzanie
spoglądali na czapkę czterech wiatrów, wiszącą w przedpokoju.
Błażej zajął się obróbką zdjęć, Monika wróciła do pracy w
redakcji pełna energii. Zaniosła czapkę, aby pokazać dziewczynom to dziwo.
- Jest bardzo ciepła!
- Załóż! – prosiły. – Ładnie ci! Nawet ślicznie! Idź w
niej do baru naprzeciwko! My też tam idziemy coś przegryźć! Chodź!
Kiedy wyszły wiał silny północny wiatr. Monika postawiła
kołnierz kurtki i w tym momencie wiatr zerwał jej z głowy czapkę, poniósł ją
wysoko, jak latawiec, rozgościł się w jej wszystkich czterech rogach
i po chwili jak szafirowa plamka zniknął za dachem wysokiego domu.
i po chwili jak szafirowa plamka zniknął za dachem wysokiego domu.
- No trudno, sama przyleciała, sama odleciała – powiedziała
Monika
- Oj, a nie żal ci jej? A skąd ja miałaś?
- Żal, opowiem wam o niej w barze – to mówiąc postawiła
kaptur kurtki.
*
Minął miesiąc. Wszystko powracało do swoich utartych
ścieżek,
ale oboje czuli, jakby posiadali wiedzę tajemną, albo też zostali wyznaczeni do jej posiadania. Ta wyprawa zbliżyła ich do siebie. Monika coraz częściej się uśmiechała i ciągle powtarzała to swoje:
ale oboje czuli, jakby posiadali wiedzę tajemną, albo też zostali wyznaczeni do jej posiadania. Ta wyprawa zbliżyła ich do siebie. Monika coraz częściej się uśmiechała i ciągle powtarzała to swoje:
- A pamiętasz jak…
Pewnego dnia, przyszła do domu nieco później niż zwykle.
- Stało się coś Moniu?
- Nie. Wszystko w porządku. – Odpowiedziała, ale nadal
stała
w kurtce.
w kurtce.
- Ach, posłuchaj, co znalazłem na YouTube! Ovlla luohti – Ole sin jolk.
Z ekranu laptopa popłynęła tęskna melodia Samów. Niemal
taka sama jak ta, która w namiocie śpiewał im Vejno. Słuchali z zamkniętymi
oczami. Kiedy muzyka wybrzmiała Błażej odwrócił się do Moniki:
- No i co? Fajne?
- Jestem w ciąży. – Spokojnie powiedziała.
Błażej wstał i powoli zaczął rozpinać jej kurtkę.
Przytulił się do Moniki delikatnie jakby nie chciał czegoś ukruszyć, złamać.
***
W
sklepie panował ruch. Była nowa dostawa ubrań na wagę. Stare klientki, pewnie
handlarki taszczyły do kasy całe worki wyszarpanej z koszy odzieży. Między regałami chodziła
kobieta z wózkiem, z którego rozlegał się płacz przegrzanego dziecka:
-
Cicho, cicho Violetko, zaraz wyjdziemy! – mówiła, ale nadal nerwowo przesuwała
wieszaki.
Do
kosza z czapkami, rękawiczkami i szalikami podszedł mały chłopiec lekko
kulejąc.
-
Mamo! Popatrz, jaka czapka! Ja chcę taką! Mamo! No chodź!
-
I będziesz w niej chodzić?
-
Będę.
-
A nie uważasz, że to dziwactwo?
-
Nie. To dobra czapka!
-
Dobra czapka! Też coś! – powiedziała matka i włożyła czapkę do koszyka.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz