poniedziałek, 7 stycznia 2013

SKROMNE PRAGNIENIE





W niebieskim plastikowym koszu, splątane paskami, leżą torebki. Jedna z nich wygląda zastanawiająco dobrze. To zawsze widać
po sposobie szycia, jakości skóry,
którą prawdopodobnie wzięto za sztuczną.
Napis Hermes chyba nic nie mówił komuś, kto te torebki segregował.
Jest już południe. Kobietom nie chce się schylać do niebieskiego kosza. Wyjątkiem jest jedna dziewczyna, która podnosi torebkę, przyciska
ją do piersi i szybko idzie do kasy.
***








Szła w deszczu, chroniąc się pod parasolem. Granatowy welon jej stroju szarytki był mokry i ciężki. Wracała od chorej. Dwa razy dziennie, każdego dnia, Siostra Amele Girard przemierzała tę samą trasę od Place de la Madeleine, przez Rue Royal, Rue du Faubourg, aż do Rue d’Anjou gdzie mieszkała jej podopieczna.
Pod numerem dziewiątym, przekraczała małe podwórze, potem wchodziła przez duże drewniane drzwi. Budynek, jak prawie wszystkie w Paryżu, miał wysokie okna, z kutymi grzebieniami balustrad i okiennicami z poziomych listew. Madamme Etienne Vallier prawie nie wstawała z łóżka. Miała 87 lat i ciężką chorobę kręgosłupa. Jeszcze tylko wstawała do toalety wspierając się na kulach, ale była już zupełnie niesamodzielna. Jej dawna gosposia gotowała trzy razy w tygodniu i robiła zakupy. Siostra Amele, dawała leki, myła ją, karmiła, poprawiała pościel, wietrzyła pokoje. Była jej opiekunką.
- A, to ty,  Amele! – Tak dawno Cie nie było! Wieki całe! – skarżyła się Madamme Etienne. W jej wieku czasem czas rozciągał się jak guma. Pamiętała doskonale swoją młodość a czasem gubiła się
w tym, co było wczoraj. Leżała w staromodnej pościeli z wysoko postawionym zagłówkiem, z pilotem do telewizora w ręku.
- Ależ Madamme Etienne! Byłam u pani wczoraj wieczorem! Jestem u pani dwa razy dziennie, niech pani sobie przypomni, proszę.
- No może masz i rację, ale ten czas tak leci, na nic człowiek nie ma czasu!
Amele uśmiechnęła się, wyobraziwszy sobie jak Madamme Etienne zabiegana dysząc, biega po salonie. Kiedyś musiała być piękną kobietą. Duże szare oczy trochę zapadły się, ale nie straciły blasku. Przymrużywszy powieki nie było widać jej zmarszczek, a twarz stawała się młodsza.
- Chce pani usiąść na fotelu? Popatrzy pani trochę na ulicę a ja prześcielę łóżko, dobrze?
- A zrobisz mi filiżankę kawy? Będę sobie siedzieć przy oknie,
z kawą… - rozmarzyła się.
- Nie może pani pić kawy, bo nie uśnie pani do północy, zrobię pani herbatkę miętową.
- Dobrze, kochana, bo już ledwo leżę!
Przechodząc do kuchni, w przedpokoju Amele natknęła się na lustro. Przystanęła patrząc na swoje odbicie. Była blada, duże czarne oczy
i małe usta nadawały jej wygląd dziecinnej buzi. Mokry welon zaczynał przeszkadzać. Zdjęła go i powiesiła go na wieszaku, aby wysechł.
- Tak sobie myślę, Amele, taka piękna dziewczyna, dlaczego jesteś siostrą zakonną? –Chyba po raz dwudziesty zadała to pytanie.
- Bóg mnie powołał, po to, abym mogła służyć ludzkiej niedoli – chyba po raz dwudziesty odpowiedziała Amele. Ale ilekroć powtarzała tę wyuczoną formułę tylekroć zadawała sobie pytanie, czy aby to robić, trzeba koniecznie należeć do zakonu. Była młoda, zawsze idąc ulicą oglądała wystawy, patrzyła na piękne stroje, marzyła o buteleczce perfum, ale największym jej marzeniem była torebka od Hermesa.

Na wystawie były dwie takie same. Jedna czarna, która przez swój kolor nie miała u niej szans i… różowa, zachwycająca, z szerokim paskiem na ramię i wytłoczonym dziurkami znakiem firmowym: literką H w owalu.
Dwa razy dziennie Amele przystawała przed jedną z wystaw Hermesa. Sklep znajdował się na rogu Royal i Faubourg. Łukowane okna zaopatrzone były w markizy, wiec nawet w deszcz można było postać dłużej. Na chwilę zapominała o swoim nieforemnym granatowym stroju, o zakonie, wyobrażając sobie,
że idzie po moście des Artes, jej obcasy stukają o drewnianą podłogę, a torebka lekko kołysze się na ramieniu. To było całe marzenie. Jakby nie widziała ciągu dalszego, ani też miejsca,
z którego weszła na most. Nie było ważne, czy idzie sama czy nie. Najważniejsza była kołysząca się torebka w rytm jej kroków.
Madamme Etienne piła herbatę, z trudem utrzymując w sękatych dłoniach delikatną filiżankę. Muzealny wystrój mieszkania zatrzymał w czasie wspomnienia rodzinne. Mąż Madamme Etienne, Pierre był oficerem, chyba generałem w Division Cuirasse albo gdzieś indziej, bo na pamięć Madamme w tym względzie nie można było liczyć. Na komodzie stało jego zdjęcie. Wyprostowany jak świeca w generalskim mundurze wyglądał jak postać z filmu o miłości w trudnych czasach wojny .
- Ile ty masz lat dziecko? – Spytała.
- 25, Madamme.
- I nigdy nie czułaś, że lepiej mieć dom i dzieci? – drążyła.
- Nie. Jestem córką miłosierdzia, mój Pan Jezus Chrystus jest dla mnie źródłem wszelkiej miłości, Madamme. – odpowiedziała trzepiąc poduszki i prostując prześcieradło.
- A jak myślisz, czy ja pójdę do nieba?
- Z pewnością, Madamme.
- A czy tam mają czerwone wino?
- W niebie jest wszystko, Madamme.
- I będę mogła znów tańczyć?
- Nie wiem, nigdy tam nie byłam, ale jeśli to będzie wielkie pragnienie, to myślę, że Bóg pozwoli. Bóg szanuje pragnienia ludzi, jeśli tym nie czynią nikomu krzywdy. Tak myślę.
Przez sekundę zobaczyła w swojej wyobraźni różową torebkę. Strząsnęła z siebie ten obraz i podeszła do Madamme.  Odebrała jej pustą filiżankę.
- No już. Postaramy się powolutku dojść do łóżka?
Staruszka leżała już wygodnie, szukając swojego pilota – jedynego towarzysza jej samotnych godzin.
- Teraz podgrzeję obiad Madamme. Potem poczytam prasę i pójdę do siebie.
*


Deszcz na szczęście przestał padać. Na dworze już kwitną krokusy
i prymule. Jest ślicznie, jak to zawsze na wiosnę.
Kiedy wyszła przed bramę, oświetliło ją piękne wiosenne, paryskie słońce. W pobliskiej restauracji kelnerzy rozstawiali plecione krzesełka. Uwijali się jak roboty. Każdy wiedział, co do niego należy. Na koniec strzepywali pyłki z serwet ściereczkami, które potem wtykali za pasek spodni. Wszystko wracało do stanu poprzedniego, jakby deszcz był tylko chwilową przeszkodą.
Ciepło słonecznego światła dotknęło policzków Amele. Spłynęło do jej duszy, ostatnio niepokojąco skołatanej targającymi ją pragnieniami. Wyszła od Madamme pół godziny wcześniej niż przypuszczała. Te stoliczki tak kusiły. Nie wypadało usiąść z kieliszkiem wina, ale w końcu strudzona szarytka ma chyba prawo do szklaneczki soku pomarańczowego!

Bar Le Fabourg zapełniał się powoli. Nie czuła się tak bardzo samotna i wystawiona na spojrzenia przechodniów. Dwa stoliki dalej usiadła młoda dziewczyna, śmiesznie ostrzyżona: jej rude włosy
z jednego boku były króciutkie z wygolonymi symetrycznie pręgami,
a drugi bok miał średniej długości włosy lekko zaczesane na twarz. Wyglądało jakby wiatr zawiał jej fryzurę na jedną stronę. Mocno podkreślone, czerwone usta i zielone oczy były wyzywające.

Dziewczyna zamówiła lampkę wina i zerknęła na zegarek. Po kilku minutach zjawił się mężczyzna, który bez zbędnych ceregieli usiadł koło niej
i spytał dość głośno:
- Ty jesteś Mathilde? No…może być. Jestem Alain. To gdzie pójdziemy? Do hotelu?
- Może być – odpowiedziała Mathilde i zaczęła szukać czegoś
w torebce.
- Daj spokój, ja zapłacę! Garcon!
Kiedy odchodzili, Amele zwróciła uwagę na zgrabną sylwetkę dziewczyny. W dżinsach i w białej koszulce wyglądała jak zagubiona nastolatka.
- Co się ze mną dzieje?- pomyślała. Dlaczego zwracam uwagę na takie drobiazgi zamiast skupić się na swoim posłannictwie i modlitwie!
Zapłaciła i szybkim krokiem poszła w kierunku placu de la Concorde. Po drodze znów mijała sklep Hermesa. Odwróciła głowę. Szła oglądając czubki swoich bezkształtnych butów. Pomyślała o swoich towarzyszkach, które tak jak ona pracowały gdzieś w szpitalach, domach opieki, a nawet w więzieniach. Nie miały czasu zawracać sobie głowy torebkami albo ciuchami. Musiał im wystarczyć strój zakonny do końca ich pożytecznego życia.
*

- Amele, zaraz po obiedzie spotykamy się w kaplicy Św. Wincentego! Musimy omówić parę spraw na następny tydzień. – powiedziała siostra przełożona Marthe Moreau. Jej głowa opięta welonem wydawała się mała, w porównaniu z resztą dużego ciała.
- Tak Siostro, rozumiem.
Pokoik, który dzieliła z siostrą Simonne, był pozbawiony
jakichkolwiek kobiecych ozdób. Na ścianie wisiał krzyż
z ukrzyżowanym Chrystusem, dwa łóżka, stolik, dwa krzesełka, mała szafa, za parawanem lusterko z półeczką i dwie małe szafki na osobiste drobiazgi.
Na szerokim parapecie stała doniczka z kwiatkiem, a obok leżały dwa modlitewniki. Simonne siedziała na krzesełku z różańcem w dłoni i patrzyła jak na drzewie za oknem harcują dwa ptaki. Światło wydobyło z jej twarzy ślady po trądziku młodzieńczym, piękne były tylko oczy: duże, bladoniebieskie tak jasne, jakby wyblakły od patrzenia w niebo.
- o Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy…
To wezwanie nosiły wszystkie siostry, wyryte na Cudownych Medalikach, a zostało podyktowane przez samą Matkę Najświętszą nowicjuszce św. Katarzynie Laboure.
Amele dołączyła do Simonne z różańcem w ręku i podjęła rytuał codziennego godzinnego rozmyślania. Nie mogła się skupić całkowicie. Ciągle na sekundę pojawiała się dziewczyna, którą dzisiaj spotkała, jakby były związane ze sobą czymś nieodwołalnym.
*

Mathilde przecisnęła się przez obrotowe drzwi hotelu. Przystanęła na chwilę koło dużej donicy z zielonym krzewem i poprawiła spadające ramiączko biustonosza. Potem wolno, chwiejąc biodrami szła oglądając znowu wystawy. W tej dzielnicy było ich co niemiara
i to najznamienitszych marek: od Cartier’a, Chanel po Yves Saint-Laurent’a. Czasem przystawała dłużej a nawet wchodziła do niektórych choćby tylko sobie pooglądać.
Tym razem zatrzymała się przed witryną, na której umieszczono torebki. Hermes wystawił swoje dwie nowości. Jedną czarną, drugą różową.
- A tu jesteś! Masz dla mnie coś? – zapytał Arnie Dumont, wyciągając rękę, ale nie na powitanie.
- Tak, ale to niewiele, miałam tylko jednego…
- To co robisz? Oglądasz wystawy i spacerujesz? Dawno nie rozmawialiśmy na osobności, prawda?
- Nie złość się Arny, proszę, źle się czuję… od jutra będę się starać, tylko się nie złość…
- Uważaj! Jutro tutaj o szóstej! Gówno mnie obchodzi jak się czujesz, masz zarabiać, bo cię zczyszczę!
Odwrócił się strzelając palcami, aby zrozumiała, o czym mówi.
Mathilde poczuła, jakby jakaś gorąca kula szła z jej brzucha do piersi i za chwilę eksploduje. Trzepnie tego fiuta w mordę, aż mu łeb odleci! Pedał jeden! Niech sam daje dupy za pieniądze! W końcu wie jak to się robi, od dziecka! Szlag by to trafił!
*

Kiedy przyjechała do Paryża miała 16 lat i była dziewicą. Spotkała go na Gare du Nord, kiedy stała przed tablica informacyjną, patrzyła na nią jakby chciała znaleźć wskazówkę, co zrobić ze sobą. - Szukasz czegoś? – zapytał Arny.
Wyglądał jak gwiazdor, brunet, w białej marynarce i szarych spodniach, z szalem bordo niedbale zapętanym wokół szyi. Nie wiedziała, że to był strój roboczy. Miał robić wrażenie na takich jak ona, przyzwyczajona do widoku niedomytych chłopaków ze wsi.
- Znam tani hotel, chcesz?
W „hotelu”, który był mieszkaniem kumpla, pokazał jej łazienkę
i zostawił samą. Kumpel przyszedł po pół godzinie z kolegą. Od tej chwili zaczął się jej dramat.
Zgwałcili ją. Trzymali pod zamknięciem trzy dni, robiąc z nią to,
na co mieli ochotę. Potem powiedzieli, że musi pracować dla nich,
bo wiedzą skąd przyjechała i mogą z jej rodziną zrobić, co im się podoba.
Dali jej telefon komórkowy, ubrali inaczej i wygonili na ulicę. Za pieniądze, które zarobi, może wynająć sobie pokój, który jej wskażą. Musi się codziennie kontaktować z Arny’m i przekazywać mu pieniądze. Jeśli ucieknie, zatłuką jej matkę.
Nie chciało jej się wierzyć, że zechce im się jechać do jednego
z najbiedniejszych regionów Francji i uganiać się za jej rodziną, ale kto ich tam wie?
Była ładna, młoda, klienci dostawali jej telefon od Arny’ego, który tym samym kontrolował ich ilość, ale i tak niektórzy płacili więcej, czasem sami polecali ją komuś, tak, że nauczona oszczędności uzbierała niewielką kwotę.
Zaczynała mieć dość zajęcia, którego nienawidziła. Ci obleśni faceci, traktujący ją jak przedmiot, albo gumową lalkę, która ożywała sprawiali, że miała wstręt do siebie, do nich, do całego świata. Była niepotrzebna, niekochana, bezwartościowa.
Rodzicom powiedziała, że znalazła ogłoszenie o pracy w bistro z pokojem do zamieszkania. Nie oponowali. Mieli ją z głowy. Nawet nie prosili o telefon jak się urządzi.
Nie chciała wiele, ale to, co ją spotkało, przerosło jej wyobraźnię. Widziała na bulwarach objęte, przytulone pary, w kawiarniach szczebiotali do siebie trzymając się za ręce. Widziała staruszków podtrzymujących się wzajemnie idących alejkami ogrodu. Jej towarzyszem był telefon komórkowy.
Stała przed wystawą sklepu Hermes’a, patrząc na różową torebkę, która nagle stała się dla niej uosobieniem szczęścia, wiary w lepsze jutro. Łzy same płynęły dwiema ścieżkami, łącząc się pod brodą spływały, wsiąkając w t-shirt. Ocknęła się słysząc cichy kobiecy głos tuż obok niej.
- Dlaczego pani płacze? Nie trzeba. Mogłabym jakoś pomóc?
Zobaczyła ją najpierw w odbiciu szyby. Siostra zakonna? Co ona
tu robi przed Hermesem?
- Niech pani nie płacze. – Niemal prosiła, składając ręce jak do modlitwy. – Może coś poradzimy. Podoba się pani ta torebka? Mnie też…- zaśmiała się cichutko.- Chodźmy na ławeczkę, porozmawiamy…
- Dobrze, tylko wejdę i kupię sobie tę torebkę, może to będzie początek czegoś nowego, a potem porozmawiamy, dobrze?
Siedziały obie blisko siebie. Na kolanach Mathilde stała firmowa torba Hermes’a, w rękach Amele skromny mały plecak. Pierwsza kolorowa jak egzotyczny ptak, druga szara, drobna, jak te gołębie, które dreptały koło nich czekając na okruchy.
Jeszcze nikomu Mathilde nie opowiadała historii swego życia, a tym bardziej komuś, kto nosił medalik z Przenajświętszą. Nie trwało to długo. Mathilde postanowiła właśnie teraz skończyć z prostytucją, wyjechać i zacząć wszystko od nowa. Łzy rozmazały jej makijaż. Zadzwonił jej telefon. Nie odebrała rozmowy i wyrzuciła do kosza na śmieci.
- Chodź ze mną – poprosiła Amele, myślę, że siostra przełożona, zezwoli ci być u nas kilka dni, a potem coś postanowimy.
Poszły razem ulicą Royal w kierunku Madeleine. Dla kogoś z boku musiały wyglądać interesująco, choć Paryżanie byli przyzwyczajeni do rozmaitych widoków. Drepcząca, skulona, granatowa postać Szarytki z plecakiem w ręce i wyższa od niej ruda szczupła dziewczyna w szpilkach, z torbą Hermesa.
Szły szybko, aby jak najprędzej opuścić to miejsce, w którym
w każdej chwili mógł się pojawić Arny, zwłaszcza, że Mathilde nie odebrała telefonu z nowym zleceniem.
*

Amele zastukała w duże drewniane drzwi ich małego klasztoru.
- Siostro przyprowadziłam Mathilde, ona potrzebuje pomocy, proszę o zgodę, aby mieszkała u nas najwyżej tydzień. – prosiła Amele.
Zapadła cisza. Siostra Marthe, splotła ręce na brzuchu i z uwagą wpatrywała sięw to rude, rozmazane, jeszcze płaczące dziewczę, które nie musiało się nawet przedstawiać. Wszystko było wiadome. Mathilde rozpłakała się na dobre.
- Chcesz tu zostać? – spytała przełożona. – Wiesz, z czym się to wiąże?
Nie usłyszawszy odpowiedzi, kontynuowała:
- Musisz uszanować naszą liturgię godzin, nie przeszkadzać, codziennie o piętnastej odmawiamy akt adoracji. W tym czasie możesz pomagać w kuchni.
Zmienisz strój, uczesanie i przez tydzień staniesz się kimś innym. Potem zobaczymy, co da się dla Ciebie zrobić. Masz tu worek na swoje osobiste drobiazgi. Będziesz spać w pokoju Amele.
Zobaczyła zdziwione spojrzenie Amele, więc dodała:
-Tak, będziecie razem, Simonne na tydzień przeniesie się do mnie, jakoś się musimy pomieścić.
Tego wieczoru, kiedy już miała czas dla siebie, towarzyszyła Amele ostrzyżona krótko, bez makijażu w szarej sukience nowicjuszki niczym nie przypominała tamtej rudej kobiety publicznej. Mathilde patrzyła w okno i chwilami znowu płakała, chciała wypłakać z siebie całe zło i gorycz. Wyglądała niewinnie, tylko jej paznokcie pomalowane czerwonym lakierem, jeszcze tkwiły w tamtym życiu.
- Musze jej kupić jutro zmywacz- pomyślała Amele. – No jak? Przestaniesz już płakać? Musisz zająć się sobą. Jesteś właścicielką swojego życia. Od ciebie zależy jak je przeżyjesz.
- Już mi lepiej. Bałam się, kiedy uciekałyśmy stamtąd. Oni są do wszystkiego zdolni.
- Do domu nie możesz wrócić?
- Mogę, ale nie chcę. Wydadzą mnie za jakiegoś osiłka i będę klepać taką samą biedę jak oni. Ja już tego nie chcę. Czuję się dobrze
w mieście. – powiedziała, chowając otrzymany worek pod łóżko.
Dziękuję ci Amele. Chciałabym mieć tutaj jakieś zajęcie. Potrafię gotować, sprzątać, sama opiekowałam się braćmi. Na wsi rodzice pracują, najstarsze dziecko opiekuje się młodszymi.
Amele przyszedł do głowy pewien pomysł.
- Muszę go przedtem omówić z siostrą Marthe – pomyślała.
*

Następnego dnia, z wielką radością szła do swojej podopiecznej. Miała poczucie spełnienia czegoś ważnego i pięknego. Platany
ze swoją „cementową” korą budziły się z zimowej nagości. Między wiszącymi kulkami zeszłorocznych nasion pojawiły się młode liście. Wszystko było dzisiaj piękne i jasne.
Kiedy mijała ławkę, na której wczoraj siedziały z Mathilde, zobaczyła Arny’ego, który z telefonem przy uchu zbliżał się do kosza,
z wyrzuconym telefonem. Sięgnął i wyciągnął dzwoniącą komórkę.
- Putain! warknął. - Putain! Putain! - Znajdę cię! Już nie żyjesz!
Wyłączył oba telefony, schował do kieszeni i szybko odszedł w stronę metra. Teraz już nie było odwrotu.
Pani Etienne jak zwykle powitała ją słowami, że tak dawno jej nie było i pewnie już o niej Amele zapomniała, i teraz przyjdzie jej umierać w samotności.
- Madamme, Pani nie wie, co to jest samotność. Ma Pani sporo przyjaciół. Nawet ja i gosposia jesteśmy pani przyjaciółkami.
- Jakie tam z was przyjaciółki! Jedna wpada na pięć minut coś tam pomiesza w garnku i ucieka, a druga przychodzi, kiedy zechce.
- Jest pani niesprawiedliwa. Ja jestem tu dwa razy dziennie. Proszę
o tym pamiętać, Madamme.
Usadowiła gderającą staruszkę w fotelu z filiżanką herbaty, a sama zajęła się tym, co zawsze.
- Dzisiaj mamy kąpiel, Madame! Pójdę zakręcić wodę w wannie
i zaraz wrócę.
Kąpiel, to był najgorszy z obowiązków Amele. Pani Etienne głośno jęczała przy każdym ruchu, przeklinała starość i niedołężność, ale kiedy już znalazła się w ciepłej wodzie, milkła i wydawała się zadowolona. Proces wydobywania jej z wody był jeszcze gorszy. Madamme bała się poślizgnąć, trzęsła się z zimna, mimo, że natychmiast była otulana w miękki ręcznik. Amele otuliła jej nogi
i zawiozła powrotem do łóżka.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła! – Tym razem zdobyła się na wdzięczność.
 – Po kąpieli tak mi lekko, jakbym kilo brudu zmyła – uśmiechnęła się Madamme. – Żeby jeszcze ta samotność…
- Może będę miała ciekawą propozycję dla pani. – zaczęła Amele, stawiając na stoliczku ciepłą zupę.
– Mamy u siebie młodą dziewczynę, która nie ma gdzie mieszkać i która doskonale zajmie się panią przez cały dzień. Musiałaby tylko mieć u pani swój pokoik, wyżywienie i jakąś cotygodniową wypłatę.
Ale to jeszcze nic pewnego, jeszcze z nią nie rozmawiałam, ale myślę, że byłaby chętna. To dziewczyna ze wsi. Chce wyjść z trudnej sytuacji życiowej, a nikt tak jak pani, Madamme, nie potrafiłby jej pomóc. Miałaby pani szansę nauczyć ją jak być inną dziewczyną. Czy pani jest zainteresowana?
- Jeśli ma takie referencje to tak. Porozmawiaj z nią. Dam jej dwa tysiące euro, i wolne, kiedy tylko będzie chciała, pod warunkiem, ze zajmie się mną należycie.
Amele czuła się trochę nie w porządku, bo nie powiedziała, czym zajmowała się Mathilde, ale również nie skłamała. Uwierzyła tej dziewczynie i nie wyobrażała sobie, że mogłaby ponieść porażkę.
*

Siostra przełożona również pochwaliła ten pomysł, ale dodała,
że Amele nadal, przynajmniej raz dziennie musi odwiedzać Madamme.
- Musisz sprawdzać jak sobie radzi, to trochę ryzykowne, zdajesz sobie z tego sprawę?
Zastała Mathilde w kuchni, nakrywającą do stołu do obiadu.
- Jak minął ci dzień? – spytała dziewczynę.
- Tutaj tak spokojnie. Wyszłam na korytarz, patrzyłam na ulicę
i pomyślałam sobie, że już nie chciałabym tam się znaleźć. Tu jest tak spokojnie… spałam dzisiaj dość długo. Nikt mnie nie budził, a jak wstałam, to Siostra Simonne zaprowadziła mnie do kuchni. Pomagałam obierać fasolkę na obiad. Nigdzie tak dobrze się nie czułam. Dobrze jest… mam ochotę śpiewać – dodała pokazując w uśmiechu piękne równe zęby.
- Cieszę się. Mam dla ciebie pracę. Bardzo sympatyczna staruszka, mieszka zupełnie sama i jest chora. Da ci pokój, pieniądze
i wyżywienie za opiekę. Czy chciałabyś u niej pracować? Ja tam chodzę dwa razy dziennie, ale mogłabym do was przychodzić raz dziennie. Nie stracimy ze sobą kontaktu. No i jak?
- Naprawdę? Jaki dobry duch z ciebie Amele! Pewnie, że tak!
O czymś takim myślałam, kiedy tu przyjechałam! – powiedziała, obejmując ją serdecznie.
- Tylko jest jeden problem, z którego zdałam sobie sprawę teraz idąc tutaj. To niedaleko miejsca, w którym się spotkałyśmy. Widziałam Arny’ego jak znalazł twój telefon w koszu. Był wściekły. Musiałabyś chodzić inną trasą, może ulicą Surene, bo Madamme mieszka na d’Anjou. To niestety ten obszar, ale coś poradzimy.
Kilka dni później, razem szły wąskimi uliczkami z kościoła Madeleine do domu Madamme. Trasa wydawała się bezpieczniejsza, nie było hoteli i barów, a poza tym, chyba Arny nie uwierzyłby, że tak niedaleko mu uciekła!
Na króciutko obcięte włosy, Mathilde założyła biały płócienny sportowy kapelusik. W ciemnych okularach, dżinsach i białej koszuli, wyglądała zupełnie inaczej. Obok niej w swoim granatowym stroju szła Amele. Mathilde starała się naśladować jej sposób chodzenia. Stawiała drobne, pewne kroczki bez śladu kołysania biodrami, jak uczył ją Arny.
*

Madamme Etiene założyła okulary, aby lepiej przyjrzeć się dziewczynie.
- To jest Mathilde, Madamme. Mieszkała u nas w Zgromadzeniu, ale jej jest pisany kontakt ze światem i ludźmi. Myślę, że będzie dobrą towarzyszką.
- Zobaczymy! – uśmiechnęła się do dziewczyny, która chyba nie zauważyła prezentacji i oszołomiona, oglądała wnętrze pokoju, obrazy i lustra, meble, wystrój, którego nigdy nie widziała. Czuła się jak w pałacu.
-Mathilde! Puk puk! Obudź się! Popatrz chociaż na swoją Panią!
- Bardzo panią przepraszam M…Madamme! Takie cuda! jak
w Wersalu, chyba!
- Skąd jesteś?
- Mieszkałam niedaleko Bolbec w Górnej Normandii, u rodziców.
-  Nie chcesz tam wrócić?
- Nie chciałabym, nie było mi tam dobrze.
- A tu lepiej?
- Też nienajlepiej… jakoś mi się nie układało. – Odpowiadała skubiąc rękaw koszuli.
- Ładna dziewczyna z ciebie, tak samo jak Amele, też jest ładna, szkoda, że Szarytka. Nie mam o czym z nią pogadać! Może nam lepiej pójdzie!
- Mathilde, ucz się jak należy się opiekować Madamme. Dziś będziemy razem.
Przedpołudnie minęło szybko. Madamme usnęła jak zwykle przed południem. Amele wróciła do swoich obowiązków, więc Mathilde poszła do swojego pokoju. Okna wychodziły na ulicę. Pod jednym
z nich stało wygodne łóżko, przykryte kwiecistą kapą. Kremowe meble też miały podobny wzór kwiatowy. W rogu pokoju stała komódka a na niej figurka Matki Boskiej. Jej oczy wpatrzone były w Mathilde.
- Patrzy wprost na mnie… a jeśli przejdę trochę w bok? – figurka zdawała się wodzić za nią oczami.
- To pewnie złudzenie - pomyślała. – To tak jak z tymi reklamowymi postaciami z tektury, w sklepach. Jak nie staniesz to masz wrażenie, że na ciebie patrzą.
Podeszła do niej bliżej i wtedy wydało się jej, że szata Madonny lekko się poruszyła, tak jak firanka w oknie.
- To niemożliwe. A jednak? Może Madonna będzie mieć mnie
w swojej opiece i tak daje mi znak? – Pogłaskała postument figurki palcem, bo nie wiedziała jak wyrazić swoją czułość dla niej. Uśmiechnęła się nawet. Potem zaczęła wkładać do szafy swój skromny majątek z worka. Torebka Hermesa już nie budziła takiej radości z faktu jej posiadania, ale położyła ją na osobnej półce, aby nie stykała się z pospolitymi przedmiotami.
W kuchni, zaczęła przygotowywać posiłek dla siebie i dla Madamme. Czuła ciepło tego domu, które tu zasnęło na jakiś czas. Teraz ma szansę mieszkać i żyć tak jak zawsze pragnęła. Panią Etienne będzie traktować jak babcię, której nigdy nie znała.
Staruszka była drobna i lekka. Mathilde nie miała kłopotu
z sadowieniem jej w fotelu, co zapobiegało odleżynom, a przy tym Madamme mogła patrzeć przez balkon na skwer ze starymi drzewami.
- Cieszę się, że jesteś Mathilde! To miłe jak się budzę i patrzę, że nie jestem tu sama.
- I ja się cieszę, Madamme.
Obejrzały kolejny odcinek serialu, Pani Etienne zjadła kolację
i pożegnała się z Mathilde.
- Idź już do siebie dziecko, ja jeszcze pooglądam i pewnie usnę, ale telewizor sam się wyłączy. Śpij dobrze, jutro wstaję o ósmej. Dobrej nocy!
Po kąpieli w ogromnej łazience, postanowiła iść spać. Była zmęczona. Przez chwilę patrzyła na figurkę Madonny, stała w cieniu
i wydawała się być tylko gipsową postacią. To była pierwsza, spokojna, ciepła noc Mathilde od czasu, kiedy wysiadła z pociągu na Gare du Nord.
We śnie okazało się, że może latać. To było takie proste! Wystarczy odbić się lekko i rozpostarłszy ręce, zwinnie wyfrunąć przez okno,
a potem latać nad Paryżem jak mewa, prawie nie poruszając rękami. Zmiany kierunku sterować jedynie myślą. Latać jak anioł, ptak, balonik, w kryształowym powietrzu, bez zmęczenia i strachu.
O ósmej zadzwonił budzik. Mathilde czuła się wyspana i szczęśliwa. Pobiegła do Madamme prosto z łóżka. Staruszka nie spała. Patrzyła na nią ciepło mówiąc:
- No, nie aż tak punktualnie, Mathilde! Ubierz się w to, co tam masz i zrób nam śniadanie. Musisz dzisiaj wyjść z Amele i kupić sobie jakieś ubrania, bo moje nadają się chyba do teatru, jako rekwizyty.
O dziesiątej Przyszła Amele. Madamme zaróżowiona, umyta
i nakarmiona siedziała w ulubionym fotelu, obok którego Mathilde postawiła mały stoliczek na filiżankę i kilka kruchych ciasteczek.
- Co ja widzę! – zawołała Amele. – Proszę! Mathilde lepiej daje sobie radę niż ja! Wiedziałam, kogo pani polecić, Madamme. Spędziły godzinkę na pogaduszkach. Czegoś takiego salon pani Etienne nie widział od kilku lat. Przyjaciółki przestały odwiedzać chorą, która nie grała w brydża, nie przygotowywała kanapeczek i na dodatek poprosiłaby o coś, co trzeba by było dla niej zrobić.
- Amele, jak będziesz wychodzić, zabierz ze sobą Mathilde. Ona nie ma się w co ubrać. Proszę podaj mi ten kuferek! Tu masz pieniądze, pomóż jej kupić parę rzeczy, dobrze?
- Ale Madamme ja mam trochę pieniędzy, mogę sobie sama kupić – próbowała powiedzieć Mathilde.
- O nie, dziecko, zachowaj sobie na gorsze czasy. Każdy człowiek musi mieć jakąś rezerwę. Ja muszę cię wyposażyć, w końcu pracujesz u mnie!
Kiedy wyszła z Amele przed bramę, przez chwilę poczuła się niepewnie. Szybko założyła okulary i kapelusik, aby zasłonić nieszczęsny, wycięty na głowie wzór. Wsiadły w metro przy Madeleine i pojechały na Montmartre. Tam są tanie sklepy z tanią odzieżą.
Kupiły perukę z jasnymi włosami, aby Mathilde nosiła ją na ulicy, dopóki nie odrosną jej włosy, kilka koszulek, bieliznę, czarne spodnie, sandały i bluzę sportową z kapturem. Tylko jedna sukienka wykraczała poza margines rzeczy potrzebnych, to Amele nie mogła oderwać od niej oczu. Klasyczna, prosta sukienka z paskiem w talii, ale z pięknym wzorem różowych peonii na szaro seledynowym tle liści.
- Musisz mieć coś ekstra, wprawdzie nie pójdziesz z Madamme
do opery, ale powinnaś mieć coś na specjalne okazje!
Obładowana torbami Mathilde sama wróciła do domu.
- No pokaż co kupiłyście! Och jak dawno nie widziałam tyle toreb
i tyle rzeczy! Jaka piękna sukienka! Przymierz.
Mathilde czuła się jak dziewczynka, której kupiono nowe buciki
i trzeba je oglądać na nogach ze wszystkich stron wyginając się
w nieprawdopodobny sposób.
Sukienka lekko rozkloszowana dołem, ładnie się układała, kiedy Mathilde poruszała biodrami. Peonie fruwały obok niej, słońce wpadało przez okno, podświetlając tkaninę.
Madamme przypomniała sobie, że miała podobną, kiedy razem z jej mężem po roku małżeństwa pojechali do Saint-Tropez na długie wakacje. Tego lata starali się o dziecko. Nie udało się. Potem już tylko liczyli na cud. Też się nie zdarzył. Dni upływały im jednakowo bezbarwnie, jeśli do atrakcji można zaliczyć tzw. „bywanie”. Potem umarł Pierre. Przez chwilę wszyscy z litości próbowali ubarwić jej samotność, ale wkrótce te akty współczucia zanikły. Potem umierali znajomi, koleżanki i dalecy kuzyni, którzy nigdy nie zadali sobie trudu, aby ją poznać. Była sama.
Spojrzała w stronę Mathilde, która oglądała grzbiety książek z dużej biblioteki. Wyciągała je ze zwartych szeregów i odkładała na stolik albo chowała z powrotem. Kilka z nich odłożyła na stolik.
- Madamme, czy mogę zabrać do swojego pokoju te książki? Chciałam je przejrzeć.
- Naturalnie dziecko, weź i zajmij się obiadem, jestem głodna jak wilk!
Po obiedzie, Mathilde siedziała w fotelu obok Madamme i czytała
jej poranną gazetę. Po chwili zauważyła, że Pani Etienne śpi. Zachodzące słońce wpadało szczeliną wprost na łóżko, oświetlając złotem jej twarz. Jej skóra zdawała odbijać to złoto, tworząc aureolę z rozpylonych złotych cząstek.
- Kiedyś musiała być piękna, teraz też jest piękna, tylko inaczej – pomyślała Mathilde.
Staruszka wsparta wysoko na poduszkach, najedzona, wymasowana i umyta, spała tak mocno, że Mathilde postanowiła obejrzeć swój ulubiony program w telewizji. Miała odczucie jakby od zawsze mieszkała w tym pięknym, bogatym mieszkaniu, tylko na chwile dzieciństwa los rzucił ją do biednego domu normandzkich rybaków. Portrety ze ścian patrzyły na nią życzliwie.
Minęły dwa tygodnie. Gosposia robiła jedynie zakupy. Gotowanie
i sprzątanie przejęła Mathilde. Sprawiało jej to radość. Madamme uwielbiała ryby, a w przyrządzaniu tych potraw była mistrzynią. Również przyjemne były okrzyki zachwytu, jakie towarzyszyły jedzeniu jej dań.
- Mathilde, rozpieszczasz mnie! Ten łosoś jest pyszny! Jak Ty to robisz? Dusisz go z jarzynami?
- Tak Madamme, wtedy jest mniej tłusty, dla pani odpowiedni, starałam się! – szczerze powiedziała Mathilde.
- Tak mi z tobą dobrze, aż chce mi się żyć! Tak bym chciała jeszcze raz pobyć w Sannois, tam mamy, mieliśmy letni dom. W sierpniu uciekaliśmy z mężem z Paryża i mieszkaliśmy tam aż do listopada. Wiesz.. nadal mam ten dom. Chyba zestarzał się jak ja.
- Domy są trwałe! Trwalsze niż my, Madamme.
- No ty jeszcze masz duuużo czasu! Wiesz, jesteś dla mnie bardzo dobra, dobrze, że jesteś. Jesteś jak córka, której nie mialam.
Na chwile Madamme zamknęła oczy. Widać było, ze o czymś myśli, Mathilde nie chciała jej przeszkadzać, więc cicho zebrała talerz na tacę.
- Wiesz, chętnie dam ci ten dom. Niech nie umiera razem ze mną. Może go ożywisz, zamieszkasz tam i założysz rodzinę, jak mnie już nie będzie – rozmarzyła się.
Mathilde znieruchomiała z tacą w rękach. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Powiedziała wiec, chyba trochę nie do rzeczy:
- Madamme, pani mnie oswoiła jak Mały Książę lisa. Dotąd nie miałam przyjaciela.
- Czytałaś „Małego księcia”? Kiedy?
- Tutaj, był w bibliotece. „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”, przeczytałam i od wczoraj o tym myślę. Szkoda.
- Co szkoda? To chodzi o to, że czasem nie musisz widzieć, czujesz sercem. Ja tak zawsze to rozumiałam.
*

Pewnego dnia, jak zwykle przyszła Amele z wiadomością, że jest już pełna wiosna, Paryż mieni się kolorami kwiatów.
- Mathilde, czy ty byłaś na ulicy, widziałaś?
- Jakoś nie mam ochoty, wyglądam przez okno i widzę to samo,
co ty, a w ogóle to jest mi tutaj tak dobrze, że boję się wyjść. A jak zabłądzę i nigdy już nie odnajdę Madamme Etienne? Czytam zaległości, gazety, wszystko wiem, co się dzieje.
Amele widziała już inną Mathilde. Włosy jej odrosły, tylko na koniuszkach były jeszcze rude. Bez makijażu twarz wyglądała może nie nadzwyczajnie, ale naturalnie. Była ładną, zwykłą dziewczyną, na której nie pozostał żaden ślad przeszłości.
Nie przypuszczała, że spotkana przypadkiem prostytutka okaże się tak wspaniałym tworzywem, z którego dzięki Madamme udało się ulepić z powrotem normalną dziewczynę. Szczęśliwą dziewczynę, spokojną, być może trochę zdziwioną nowym życiem, ale akceptującą to, co jej narzuciła. Tkwił w niej jednak strach przed wyjściem z domu i spotkaniem Arny’ego. To było oczywiste.
Madamme Etienne też prawdopodobnie wiedziała, kim była jej opiekunka. Zachowała się jednak jak prawdziwa dama. Przyjęła ją pod swój dach, bez jednego pytania, z pełnym zaufaniem. Tak to bywa, że niektórym przydarzają się same przykre doświadczenia,
a  Madamme trafiła na wspaniałą dziewczynę.
- Amele, chyba jesteś aniołem… albo będziesz!
- Dlaczego, Madamme?
- Jak wyczułaś, że Mathilde jest dla mnie? Że to idealna dziewczyna?
- Nie wyczułam, wiedziałam.
Właśnie wtedy Mathilde weszła z tacą, na której były filiżanki
z herbatą i ciasteczkami.
- Co to za plotki poza mną? Ja też chcę posłuchać!
- O sobie chcesz posłuchać – spytała Amele
- No, o sobie przede wszystkim!
- To się spóźniłaś! Już o Tobie nie rozmawiałyśmy! – zakończyła Amele. - Teraz chodź tu do nas, podaj nam herbatę.
- Mam coś dla Ciebie Amele, pokażę ci później, dobrze?
- Co może mieć dla mnie Mathilde? Zobaczymy!
Południe minęło na pogaduszkach. Przed wyjściem Mathilde zaprowadziła Amele do swojego pokoiku.
- To jest torebka Hermesa. Ta, która ci się podobała. Ja jej już nie potrzebuję. Jest dla ciebie.
- A co ja z nią zrobię?
- Nic. Miej ją po prostu. To prezent ode mnie.
- Nie wolno nam mieć takich przedmiotów.
- Widziałam, jak na nią patrzyłaś. Schowaj ją albo daj komuś. Coś wymyślisz, ale chociaż przez chwilę będzie twoja!
Amele trzymając torebkę czuła jej ciężar, gładkość i elastyczność skóry, kolor, jaki mają cukierki dla dziewczynek i otworki w kształcie znaku firmowego. Przewiesiła ją przez ramię. Miała ochotę przełożyć do niej wszystko, co miała w plecaku i nieść ją dumnie ulicą, nie szłaby jak zwykle pochylona, ale unoszona przez torebkę płynęła ponad trotuarem, a wszyscy przechodnie stali z otwartymi ze zdziwienia ustami…
Gdzieś z głębi usłyszała nasilający się śmiech. To Mathilde śmiała się do niej:
- Amele! Zejdź z chmur! Ale odjechałaś! Cieszę się, że poczułaś, jakie szczęście potrafi dać posiadanie czegoś, czego się bardzo pragnie! Chodź przejdziemy się chwilkę po ulicy. Będę szła po stronie torebki, którą założysz. Nikt nie zobaczy.
- Zaraz wracamy Madamme!
Tak jak to wymyśliła, towarzyszyła Amele, która z dziecinną radością w oczach, z torebką na ramieniu rzeczywiście prawie nie szła
a frunęła nad ulicą. Rozbawione, postanowiły dojść tylko do ulicy Faubourg Saint-Honore i wrócą powrotem do domu. Ulica była prawie pusta. Kilka osób szło raczej drugą stroną zacienioną markizami. One szły po słonecznej stronie jakby chciały wyeksponować swoją odwagę.
- Ja to naprawdę robię? – spytała Amele.- Tak i jak ci ładnie z tą torebką, pasuje do granatowej sukni – śmiała się Mathilde.- Nie żartuj sobie ze mnie, całe szczęście, że zaraz wracamy! Nagle Mathilde przystanęła, chwyciła ramię Amele.
- Stop! Idź normalnie jakby nigdy nic! Arny tam jest! Stańmy przy
tej wystawie!
Na rogu ulicy stał mężczyzna w białej marynarce, z rękami
w kieszeniach. Patrzył w ich kierunku jakby na nie czekał. Po chwili przekroczył skrzyżowanie, rozejrzał się i poszedł dalej nie oglądając się. Nie poznał Mathilde, ale dziewczyna straciła całą radość ze spaceru.
- Widzisz? Nie mogę wychodzić tu na ulicę. On zawsze tam łazi!
- To nie chodź w tym kierunku. Zawsze możesz wsiąść w metro
na Madeleine i spacerować gdzie indziej. A poza tym wcale cię nie poznał. Możesz czuć się bezpiecznie, tak myślę. Musisz przecież wychodzić z domu!
Kiedy wchodziły w podwórko pod numerem dziewiątym, Amele zapakowała torebkę do plecaka i pożegnała się z Mathilde przed drzwiami Madamme.
Idąc ulicą Faubourg wypatrywała Arny’ego. Siedział z jakąś dziewczyną na zewnątrz Baru i mówił do niej tak samo jak do Mathilde.
- Ma już następna ofiarę – pomyślała.
*

W jej pokoiku siostra Simonne jak zwykle patrzyła przez okno, siedząc na jednym z dwóch krzeseł. W ręku trzymała różaniec. Zupełnie tak samo każdego dnia. Posłuszna Simonne nie odczuwała braku wrażeń, nie sprawiała wrażenia osoby dociekającej, pytającej, posiadającej jakieś życie wewnętrzne, oprócz modlitw i codziennego różańca. Te jej godzinne, codzienne rozmyślania nigdy nie przyniosły odpowiedzi na zadane sobie pytanie. Może nie zadawała sobie pytań, a jej wpatrywanie się w okno było formą medytacji w ciszy i w pustce?

Amele wyjęła zimowe buty z pudełka w swojej części szafy
i schowała do niego torebkę. Na wieczku postawiła buty i plecak. Cicho usiadła na drugim krześle i tak samo jak Simonne trzymając różaniec wpatrywała się w okno.Na drzewie siedział kos. Miał piękną czarną sylwetkę i pomarańczowy dziób. Zaczynał gwizdem a potem wyśpiewywał króciutkie frazy pieśni. Amele nie mogła się skoncentrować na modlitwie. Gdzieś niedaleko z głuchym dudnieniem przejechał motocykl. Życie, które toczyło się za jej oknem było kuszące, ciekawe i takie kolorowe!
- To chyba grzech, że postawiłam na tej samej szali miłość do Pana Boga i pragnienie posiadania przedmiotu. Ale też Bóg szanuje pragnienia ludzi, jeśli tym nie czynią nikomu krzywdy – już to mówiła do Madamme i nie przypuszczała, że również jej te słowa będą dotyczyć. Tego dnia w modlitwie na Anioł Pański, modliła się żarliwie i szczerze. Patrzyła w twarz Przenajświętszej prosząc o jej wstawiennictwo u Pana i rozgrzeszenie. 
Twarz Madonny jaśniała dobrocią, jakby mówiła:
- Masz to załatwione! Twój grzech jest maleńki w porównaniu
z innymi grzesznikami. Nie trwaj w nim tylko zbyt długo!
- Dziękuję Ci Maryjo, jutro postanowię, co zrobić, aby Cię zadowolić.
Następnego dnia postanowiła pożegnać Madamme Etienne
i Mathilde.
Jeśli ma dokonać zmiany w swoim życiu, musi dokonać zmian w ich życiu. Pomogła im obu najlepiej jak umiała. Obie są szczęśliwe. Obie są na swoim miejscu, opiekują się sobą wzajemnie. To był dobry uczynek. To uczucie wypełniało całą Amele. Tego ranka szła pewna siebie z podniesioną głową, z wiarą, że wkracza na inną może lepszą drogę.
Sklepikarze rozwijali markizy i ustawiali kwiaty przed sklepami, kelnerzy ściereczkami strzepywali kurz ze stolików i poprawiali krzesła, życie Paryża w tej małej uliczce zaczynało swój mały zwyczajny żywot. Słońce próbowało przedrzeć się przez dachy domów, w oknach czasem pojawiali się ludzie, mały chłopiec biegł z bagietką i zniknął w domu pod dziesiątką.
Mathilde otworzyła drzwi. Była jeszcze w koszulce do spania, a z kuchni dolatywał zapach kawy.
- Przyniosłam wam bagietkę i masło! - powiedziała Amele. Zrobimy sobie ucztę pożegnalną!
- Co? Jaką pożegnalną? – spytała Madamme.
- Tak, niestety czas na mnie. Madamme ma cudowną opiekunkę, Mathilde ma wspaniałą przyjaciółkę a ja? Cóż tu po mnie! Czekają mnie inne zadania. Siostra Przełożona na pewno ma dla mnie jakieś zajęcie. To nowe zadanie dla mnie!
Po raz ostatni rozmawiały siedząc w „nogach” łóżka Madamme, aby być z nią bliżej korzystały z jej stoliczka do śniadania, na którym stał talerz ze świeżymi kawałkami bagietki posmarowanej masłem, popijając kawę z mlekiem. To było najsmaczniejsze przedpołudnie.
*

- Dawno chciałam cię zapytać siostro Amele, jak dałaś sobie radę z tą dziewczyną?
- Wszystko dobrze się ułożyło. Właśnie chciałam prosić siostrę o wyznaczenie nowego zadania. Tym razem chciałabym pracować w szpitalu.
- Dobrze. Mam dla ciebie miejsce. Jeśli oczywiście czujesz w sobie siłę. To nie to samo co opieka nad Madamme Etienne. Zastanów się jeszcze chwilę.
Amele ciągle stała w miejscu, wpatrzona w siostrę Marthe.
- Coś jeszcze Amele?
- Tak. Siostro, proszę poczekać chwilkę, zaraz coś przyniosę!
Po chwili stała przed siostrą przełożoną z różową torebką od Hermesa w rękach.
- To mój grzech. Tak bardzo pragnęłam tego przedmiotu, że na chwilę zapomniałam o celu mojego życia. Proszę siostro, pomóż mi się go pozbyć. Może znajdzie kogoś, kto ją pokocha tak jak ja.
Po modlitwie, zapakowały torebkę w szczelną torbę reklamową i wrzuciły ją do kosza na używane przedmioty.
***
Dziewczyna, która znalazła ją w pojemniku z torebkami szybko podeszła do kasy. Położyła ją na wadze.
- 31,30 – Powiedziała sprzedawczyni.
- O nie mam tylko trzydzieści złotych, ale proszę poczekać sekundę, zaraz przyniosę.
Na zewnątrz sklepu, stał znudzony chłopak.
- No, myślałem, że tam umarłaś – Powiedział.
- Wojtek, błagam pożycz mi dwa złote i zaraz wracam.
Po chwili wyszła z torebką.
- Popatrz oryginalny Hermes za trzydzieści złotych! Rozumiesz? Za trzydzieści złotych!- Powiedziała i pociągnęła go za rękaw w stronę wejścia do metra.

Brak komentarzy: