poniedziałek, 7 stycznia 2013

RĘKAWICZKI RITY




Czapki dziergane z włóczki splątały się z szalikami. Nagle na wierzch wyskoczyła dziecięca rękawiczka z jednym palcem. Bezsensownie różowa. Usiłowała być pierwsza w kolejce do kupienia. Ale to kobieta około trzydziestoletnia dokonała wyboru. Sięgnęła do czarnego palca, sterczącego prowokacyjnie.
Chwyciła i pociągnęła ku sobie. Powoli z kłębowiska wysuwała się rękawiczka. Czarna. Długa. Taka, jaką zdejmowała przed kamerą Rita Hayworth…
***












Jej włosy były rude. Teraz patrzyła w lustro i szukała w sobie cech tamtej tycjanowskiej dziewczyny. Jest w karnacji rudych kobiet coś, co nie zdarza się u innych. Jakaś perłowość, przeźroczystość skóry. Odcień brzoskwini, do którego inny kolor włosów nigdy nie będzie pasować. Jej kolor był bezbłędny. Bowiem miał ten głęboko złoty odcień, który dodatkowo wydobywało słońce, wpadające przez zasłony w kolorze miodu. Popołudniowa pora dodatkowo podkreślała tę tonację.
Nanna zapatrzyła się w swoje odbicie. Była zadowolona. Obróciła głowę, aby zobaczyć się lekko z boku. Wtedy widać najlepiej piękne, długie rzęsy, mały nos i pełne usta. A właśnie! Jeszcze usta! Odkręciła pomadkę i pomalowała je czerwienią z odcieniem oranżu.
- Chyba będzie dobrze do czerwonej sukni! – pomyślała. Wstała i obejrzała się dokładnie. Jeszcze tylko rękawiczki, które? Albo … lepiej nie.
W drzwiach stanął mężczyzna. Zupełnie siwy a jednocześnie nie stary. Są tacy, których siwizna dopada wcześnie, nie pozbawiając ich uroku dojrzałości. Jeśli jeszcze do tego mają dobra sylwetkę, jedwabny garnitur i nienaganne maniery w dobrym zapachu zielonego Polo, można z całą pewnością zaliczyć go do tej warstewki osiągalnych dopiero z odpowiedniego pułapu własnych osiągnięć.
- Nanna pośpiesz się, wyglądasz pięknie, chodź już!
- Tak Niels, już idę.
Jeszcze tylko przystanęła w dużym lustrze obejrzała całość. Wsunęła rękę pod ramię męża. Wiedziała, że stał w drzwiach dłużej i przyglądał się jej, a ona udawała, że tego nie widzi. Byli ze sobą już tyle lat, a on nadal patrzył na nią jak na najlepszy nabytek w Galerii.
*

Zawsze robiła wrażenie na mężczyznach. Wiedziała o tym i czasem wykorzystywała to, jeśli tylko mogła osiągnąć jakieś korzyści. Czasem wystarczyło podejść, uśmiechnąć się i powiedzieć coś niskim brzmieniem głosu, aby każdy mężczyzna miękł i zgadzał się z jej zdaniem.
Prowadziła wraz z mężem dużą galerię sztuki „Nanna Thor Art.”
w Kopenhadze. Miała kilka oddziałów między innymi ten w Aarhus, gdzie kupiła duży dom z ogrodem, do którego prowadziły kamienne schodki przedzierające się przez zieleń drzew.
Galerię odziedziczyła po rodzicach razem z bratem. Asger jednak nie kwapił się, aby prowadzić ustabilizowane życie właściciela dużej firmy, zatrudniającej setkę ludzi, zajmować się poszukiwaniami nowych nabytków, aukcjami i całą księgowością. Nigdy nie interesowała go sztuką, a tym bardziej robienie pieniędzy za jej pomocą.
Od dziecka czytał książki podróżnicze i został podróżnikiem. Od czasu do czasu prosił Nannę o sfinansowanie jego kolejnej podróży, dziękował i ciągle obiecywał przysłać reportaż.
Nanna w przeciwieństwie do brata, kochała malarstwo i rzeźbę. Jako nastolatka wierzyła, że ma wielkie zdolności w tym kierunku i w każdej wolnej chwili rysowała, malowała, studiowała albumy o malarstwie.
Rodzice zorganizowali jej nawet wystawę, ale po prawie zupełnym braku zainteresowania, postanowili jak najdelikatniej ją „zwinąć”. Już nie malowała, bo zafascynowała się rzeźbą. Szkoda tylko, że nauka musiała przejść przez etap gliny, a Nanna nie znosiła brudnych rąk i upapranego ubrania. Więc wytrzymała kilka lekcji i zmieniła zainteresowania na bardziej ogólne, choć nieodmiennie związane ze sztuką. Postanowiła zostać kustoszem, znawcą, ekspertem sztuk, w których wiele nie osiągnęła.
Zajęcie powinno być czyste i posiadać element władzy i ogłaszania niepodważalnej opinii. Osoby, z którą inni się liczą. Jeśli do tego posiada się majątek, można z łatwością osiągnąć górne półki elity towarzyskiej. Rodzice przyklasnęli i natychmiast umieścili ją w Royal Danish Academy of Fine Arts w Kopenhadze na kierunku historii sztuki. Scenariusz powiódł się znakomicie.
Pożegnała z radością swojego chłopaka, który wyzwolił ją z okowów dziewictwa i był jej partnerem, kiedy tylko miała ochotę na seks. Nanna z radością opuściła dom rodzinny, rzuciwszy się z rozkoszą w wir wolności.
Nie była panienką nieświadomą swojej urody. Wiedziała, że ze swoją pozycją nie musi ślęczeć w bibliotece, gryźć paznokci na egzaminach, bać się czegokolwiek. Inteligentna, pewna siebie zawsze lądowała dobrze na wszystkich egzaminach. Potrafiła omotać słowami profesorów tak sprytnie, że nie zauważali zmiany tematu i braku konkretnej odpowiedzi.
Koleżanki patrzyły na nią z podziwem, gdy szła krokiem modelki
w pięknych ciuchach z uśmiechem zadowolenia na ustach. Wiedziała, że mijając stojące grupki przyciągała ich wzrok. Miała tylko jedna koleżankę, z którą dzieliła pokój. Janne Larsen była taka, jaką powinna być. Musiała uznać jej przewagę i dostosować się do jej oczekiwań. Tylko wtedy może
zaskarbić sobie jej przychylność.
Chłopcy patrzyli na nią łakomie. Nanna była ponad ich spojrzeniami, umiejętnie unikała zaproszeń do klubów i barów dla studentów.
Ci chłopcy jej nie interesowali. Już na pierwszym roku studiów, kiedy poznając miasto znalazła się na tarasie obok słynnej kopenhaskiej syrenki, oparta o balustradę, zwróciła uwagę na przystojnego mężczyznę około czterdziestki, który stojąc tuż obok słynnej małej rzeźby, nie patrzył jak wszyscy turyści na nią, ale z głową zadartą w górę patrzył w stronę Nanny.
Aby upewnić się, że to na nią patrzy, zmieniła miejsce o parę kroków. On też zmienił kąt obserwacji i uśmiechnął się bezczelnie! Odwrócił się i zaczął iść w górę w jej stronę. Widziała jego głowę przesuwającą się wśród fotografujących turystów. Szedł wyraźnie w jej kierunku. Kiedy oparł się o balustradę obok niej, poczuła jego zapach. Świeży, mydlany, męski. Przeraziła ją myśl, że to facet, który na tyle ją zaintrygował, że już w tej chwili czuje do niego jakąś dziwną słabość. On to wiedział. Delikatnie wziął ją za rękę i zaprowadził do zaparkowanego samochodu.
Nikt, nigdy nie potraktował jej w ten sposób. Nawet się nie przedstawił. Otworzył przed nią drzwiczki i gestem zaprosił do środka. To była duża nieostrożność z jej strony, ale wsiadła posłusznie. Pojechał w kierunku Tivoli. Zaparkował i otworzył jej drzwi.
- Mademoiselle, proszę!
Kiedy wysiadła, bez słowa znów ujął jej dłoń i poprowadził do jednej z licznych kawiarenek ze stolikami wśród zieleni i kwiatów.
- Jestem Soren Petersen – powiedział. Wiem, że moje zachowanie wydaje ci się dziwne i wierz mi, zrobiłem to po raz pierwszy w życiu. Kiedy patrzyłem na ciebie, nagle przyszła mi taka myśl do głowy i postanowiłem sprawdzić, czy ten scenariusz jest do zrealizowania. Wydałaś mi się tak bardzo niedostępna, że poniekąd sama mnie sprowokowałaś. Kiedy wsiadłaś do samochodu, nie wiedziałem, co robić dalej. Tivoli to była jedyna myśl. Jesteśmy. Patrzę na ciebie dotykam twojej dłoni i nie wiem, co robić dalej…
Nanna patrzyła na niego z nieustającym zdziwieniem w oczach. Mało kto był na tyle odważny, aby ją zaczepić, zagadać, a ten tu nie dość, że ją prawie porwał to teraz nie wie co z tym zrobić.
- Ja też nie wiem. – uśmiechnęła się po raz pierwszy od chwili spotkania. Sama była zmieszana sytuacją, a to zdarzało się jej niezmiernie rzadko. – Jestem Nanna Thor.
Soren zamówił dwie kawy i wodę mineralną. Patrzyli sobie w oczy
i wtedy, oboje już wiedzieli, że coś się stało. Nanna po raz pierwszy w życiu poczuła jakąś miękkość do starszego, o co najmniej dwadzieścia lat mężczyzny. Zaufała mu wsiadając do jego samochodu. Była pewna, że nic złego się nie stanie, a skoro nic złego to może coś dobrego i ciekawego z tego wyniknie. Nawet tu błyskawicznie oszacowała zyski i straty. Strat nie wyczuwała. Musiała jednak dowiedzieć się więcej.
- Kim jesteś Sorenie porywaczu?
- Soren jest malarzem po przejściach. Moje obrazy się sprzedają,
a więc mam na kawę i wodę mineralną dla pięknej panienki…
a panienka z pewnością studiuje, jak sądzę?
- Dobrze sądzisz, studiuję historię sztuki.
- Zaraz, zaraz… czy ja dobrze kojarzę nazwisko?
- Dobrze kojarzysz. Popatrz to chyba zrządzenie losu. Ja też malowałam, rzeźbiłam, aż wylądowałam w Royal Academy. Nie znam żadnego artysty. Pstryk i już mam jednego – zaśmiała się Nanna.
- Dzisiaj obudziłem się, mając w środku przekonanie, że jest smutno, szaro i nic dobrego mnie nie spotka, a spotkałem ciebie!
- I tu zaczął się twój dramat! Dzień ma się ku końcowi a ty dalej pogrążasz się w bagnie smutku… - powiedziała z przekorą.
- Fajne to bagno, ma szeroką perspektywę, a na horyzoncie świeci słońce.
- Jesteś bardzo miły.
- A ty jeszcze milsza, mam szczęście.
Tak upłynął im wieczór.  Soren odwiózł Nannę do domu. Wymienili się telefonami i nieco oszołomieni tempem zdarzeń podali sobie ręce. Kilka dni później, zadzwonił.
- Pamiętasz mnie? Syrenko? – Tak bardzo chciałbym cię zobaczyć.
- Ja też – Odpowiedziała Nanna.
Mieszkanie a zarazem pracownia Sorena mieściła się w kilkupiętrowej kamienicy z czerwonej cegły na ostatnim piętrze, przy Sortedam Dossering. Oprócz wielkiego mansardowego okna, w dachu znajdowało się podobne zalewające całe pomieszczenie rozproszonym światłem. 
Okno w ścianie wychodziło na kanał, po którym pływały łódki. Pomieszczenie przypominało bardziej małą halę fabryczną niż mieszkanie samotnego mężczyzny. Był to piękny loft, który wymagał dużych pieniędzy, aby go urządzić. Dla Sorena, wystarczyło to, że nie lało się z dachu i były drzwi wejściowe zamykane na klucz.
Z wyjątkiem łazienki, w jednym dużym pokoju były życiowe kąty:
do spania, jedzenia i gotowania a poza tym wszystko było pracownią artysty. Niemal na środku stała sofa pokryta aksamitem w kolorze bordo, kilka białych krzeseł i niewielki stolik zastawiony słojami
z pędzlami, farbami i wszystkim, co było i nie było potrzebne.
Dwie sztalugi uzupełniały wystrój. Na jednej był obraz zasłonięty poplamioną tkaniną. Pod ścianą przeciwległą do okna stały oparte obrazy, odwrócone „twarzami”do ściany. Podział na sekcje mieszkalne tworzyły stare, żeliwne kolumny, między niektórymi, półki z książkami zastępowały ściankę. Jedynie w części sypialnej pokój oddzielono szafą. Tam wreszcie Nanna znalazła kawałek romantycznego zakątka w postaci szerokiego, niskiego łóżka, kilku powieszonych na ścianie u wezgłowia ciemnych draperii i stolika z dużą lampą. Jedna z draperii była podwiązana złotym sznurem i spięta mosiężną pszczołą. To minimum dekoracyjności kojarzyło się natychmiast ze sceną teatralną. Aktorów nie było.
- Prowokacyjny wystrój. Jak ci się tu śpi w samotności?
- To długa historia. To nie ja urządziłem ten kawałek wnętrza.
Ale nie miałem siły, aby to zmieniać. Tak… chwilami mnie to męczy. Kiedyś o tym porozmawiamy.
Zniknął za jedną z kolumn, za którą okazała się być kuchnia. Tak mała, że trudno było ją wypatrzeć między pustymi ramami do obrazów i stojącej beli szarego płótna. Składała się z lodówki
i dwóch szafek, z których jedna była kuchenką a druga blatem kuchennym i zlewem. Widocznie potrzeby kulinarne Sorena były tak wielkie jak jego kuchnia, bo głównym i jedynym naczyniem był czajnik na wodę.
- Mam herbatę i herbatniki! Zapraszam na przyjecie! – Powiedział zapraszając Nannę gestem dłoni na sofę. – A! moment! – Przesunął sofę ku oknu. Poprawił aksamit bordo, układając go w wymyślne fałdy. – Zapraszam na spektakl pływających w tę i powrotem żaglówek. Pasjonujący widok! – Idę zrobić herbatę. Jesteś zadowolona?
Nanna po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, nie wiedziała,
co powiedzieć i jak się zachować. Usiadła więc na wskazanym miejscu i spojrzała tam, gdzie jej kazano. Po chwili usłyszała gwizdanie czajnika i krzątaninę Sorena w pomieszczeniu kuchennym.
Za oknem, na pierwszym planie był czubek wysokiego drzewa, rosnącego przy jego domu. Dalej warstwa drzew na ulicy, potem warstwa zielonkawej wody i znów pasmo drzew. Ostatnią warstwą było niebo.
- Dziwny pejzaż- Pomyślała. – Niby nic, warstwa za warstwą a jaki porządek, spokój. Gdyby nie Soren, chyba nigdy nie zwróciłabym uwagi na ten obraz. Tylko ten czubek drzewa, wprowadza niepokój. Burzy ten poziomy ład i powtarzalność…
W tym momencie spokój kadru został naprawdę zburzony przelatującym białym ptakiem, który usiadł na gałęzi niepokojącego drzewa. Był to biały gołąb.
- A co to! – Zawołał Soren idąc z dwoma kubkami herbaty w rękach. Tu nigdy nie było ptaków! Co on tu robi! Pewnie uciekł komuś! – Odstawił kubki na podłogę i delikatnie, nie wykonując gwałtownych ruchów, otworzył okno.
Gołąb przez chwilę stał niewzruszony, przyglądając się im
z zainteresowaniem. Kiwał łebkiem w prawo i w lewo, jakby chciał podjąć jakąś sensowną decyzję.
- Tak będziemy się sobie przyglądać? – cicho spytała Nanna.
- Chyba pokruszę mu trochę herbatników – szepnął Soren. Zgniótł
w dłoni jednego i delikatnie wysypał na parapet. Gołąb przestąpił
z łapki na łapkę, rozwinął skrzydła i wylądował na parapecie. W ostatniej fazie lotu było słychach trzepot hamujących skrzydeł. Zagruchał i zabrał się do jedzenia.
- Widzisz, jaki mamy spektakl? Dla mnie tylko żaglówki pływały,
a dla ciebie nawet gołąb wystąpił w roli anioła stróża! Mam nadzieję, że nie weźmie tej funkcji poważnie i poleci pilnować kogoś innego!
- Widocznie dostatecznie dużo nagrzeszyłeś i teraz ci go przydzielono! – cicho zaśmiała się Nanna.
Gołąb tymczasem znów odleciał na drzewo i syty gapił się na nich bez jakiegokolwiek skrepowania.
- W porządku, niech się gapi! A jest na co! Mówiłem ci, że jesteś piękna?
- O, zaczęło się! Wiem, że jestem piękna i na dodatek mądra
i bogata! – odpowiedziała utartym swoim zwrotem. – Nie chcę abyś tak do mnie mówił. Ledwo cię poznałam, jestem w twoim domu, pijemy herbatę i oglądamy obraz za oknem. I niech tak pozostanie. To za duże tempo.
- Ale chcesz tu być… prawda?
- Chcę, choć zupełnie tego nie rozumiem, widocznie nie pora i czas
na rozmyślania! – uśmiechnęła się.
- Ale ja chciałem tylko powiedzieć, że jesteś pięknym obiektem do malowania, no, może nie tylko, ale nie chciałem cię urazić. Masz taki koloryt, tu w tym świetle, z tą narzutą… tak chciałbym już zaraz cię namalować! Przepraszam, to rzeczywiście za duże tempo.
- W porządku, jesteś w porządku. Dobrze się czuje z tobą, a to już wiele jak na mnie! Musimy się zaprzyjaźnić, mamy na to szansę… dał ją nam ten gołąb. – powiedziała, patrząc na siedzącego ptaka. – Chyba to on. Zawsze dobrze jest mieć kogoś, na kogo można zwalić winę!
- To rzeczywiście straszna perspektywa – Powiedział Soren – ale musimy jakoś sobie poradzić!
- Teraz zamów mi taksówkę, musze już wracać, ale czuję, że nie pozbędziesz się mnie tak łatwo! – przytuliła się do jego policzka
i lekko klepnęła go w ramię.
– Zobaczysz jeszcze pożałujesz!
- Trzęsę się ze strachu!
Tego wieczoru, już u siebie w pokoju, opowiedziała o swojej znajomości Jeanne. Jakby chciała podzielić się z kimś swoim przeczuciem, że spotkało ją coś ważnego, ale jeszcze tak bardzo świeżego, że nie wiadomo, co z tym robić.
Do jakiej kategorii rzeczy ważnych życiowo je zaliczyć. To tak jakby stać
na skrzyżowaniu dróg i mieć świadomość, że gdy obierzemy właściwy kierunek, już nigdy nie da się wrócić do tego skrzyżowania, aby poprawić błąd.
- Pokażesz mi go? – spytała Jeanne z dziecinną ciekawością
w głosie.
- Tak, pokażę. Kiedyś wezmę cię na spotkanie. Przecież jesteś moją przyjaciółką. Mam prawo zabrać ze sobą, kogo zechcę, prawda?
A! byłabym zapomniała! Jadę na weekend do rodziców. Będzie nawet Asger, co jest niemożliwością. Chyba chce jechać na Kamczatkę albo Wyspy Owcze i będzie bajerował, jak zwykle. Bardzo chciał abym przyjechała. Czy chcesz pojechać ze mną? Będzie mi lepiej, kiedy mam dobrą duszę obok a nie braciszka pazerniaka z obłędem podróżnika w oczach!
- No wiesz… jak mogłaś pomyśleć, że nie chciałabym! Pewnie! Bardzo!
Aż podskoczyła z radości, chwytając Nannę za dłonie.
- No to szykuj się. Pojutrze gotowa. O dziewiątej rano, przyślą po nas samochód.
- A co z Sorenem?
- Nic. Zadzwonię i spotkamy się po naszym powrocie. To dobry teścik na stęsknienie… tylko nie wiem dla niego czy dla mnie.
Volvo sunęło wzdłuż wybrzeża. Kierowca miał przykazane, aby nie przekraczał prędkości, nie pił piwa, nie jadł ciężkich posiłków, bo wiezie panienkę Nannę i jej przyjaciółkę. A w ogóle, żeby miał oczy dookoła głowy, bo gdyby… itd.
Panienki siedziały na tylnym siedzeniu. Nanna miała okazję, aby przyjrzeć się wreszcie swojej przyjaciółce. Delikatność jej rysów, szła w parze z delikatnością obycia i nieśmiałością dziewczyny
z małego miasteczka, która dzięki uporowi i niewątpliwej inteligencji dostała się do tej samej, co Nanna uczelni.
Jej czarne włosy spięte wysoko w „koński ogon”, kojarzyły się
z portretem Picassa a szaro-zielone oczy i podłużna twarz
z Modgilianim. Nanna odniosła wrażenie, że Jeanne wymaga opieki, stałego dozoru, jaki ma starsza siostra nad młodszą. Nawet odpowiadała jej ta rola. Czuła sympatię do tej dziewczyny, półsieroty z jakiegoś miasteczka albo nawet z Bornholmu. Nawet ubrała się grzecznie. Do dżinsów włożyła białą koszulę z wysoko postawionym kołnierzykiem i granatowy sweterek narzucony na ramiona. Jej niewielki bagaż pozwalał przypuszczać, że ma tylko jakaś „małą czarną” i szczoteczkę do zębów.
Nanna wprost przeciwnie. Jej strój był odważny, makijaż był dyskretny, ale był. Torba wypchana była kosmetykami i ciuchami, mimo, że za trzy dni wracały do swojego studenckiego pokoiku. Dom rodziców znajdował się po lesistej stronie jeziora Lyngby. Był okazały. Patrzył na jezioro podłużnymi oknami w białych ścianach, a dachem krytym czerwoną dachówką.
Volvo podjechało pod drzwi wejściowe z cichym szumem opon na żwirowym podjeździe. Powitał je brat Nanny. Kierowca wyniósł
z samochodu bagaż obu dziewczyn i ustawił starannie na ganku.
- Poznajcie się, to mój brat Asger a to moja przyjaciółka Jeanne. – spojrzała na speszoną dziewczynę, która chyba nie wiedziała, co się robi w takiej sytuacji i po prostu dygnęła jak przed panią nauczycielką. To chyba zrobiło wrażenie
na Asgerze, bo ciepło uśmiechnął się do Jeanne i objął ją ramieniem.
- Miło cię poznać! – powiedział i chciał zwrócić się do Nanny, ale ta już znikała w drzwiach.
- Hej Nanna, dokąd tak pędzisz! Pewnie chcesz poznać mojego przyjaciela! Przywiozłem go z Nowego Jorku, jesteśmy tu już tydzień. Mama jest w nim zakochana! – Mówił idąc obok niej. Jeanne szła z tyłu rozglądając się po szerokim westybulu. Z przeciwka szedł ku nim wysoki, szczupły, jasnowłosy mężczyzna.
- O! Jest! Niels, proszę, mamy ją! I na dodatek mamy przyjaciółkę Nanny – Jeanne!
Dzień minął przyjemnie. Do kolacji dawno nie siadało tyle osób. Matka Nanny była ożywiona i uśmiechnięta. Nareszcie miała cała rodzinę przy jednym stole, oraz dwoje uroczych młodych gości. Niels cały czas wpatrywał się w Nannę. Z początku bawiło ją to jak zwykle. Potem w jego patrzeniu zaczęła odkrywać coś więcej. Zdawał się mówić do niej poprzez szeroki stół i świece w lichtarzach. Czuła niemal powiew tych myśli, coraz bardziej intensywnie.
- Chyba pójdziemy po kolacji spać Jeanne, prawda? Ty też pewnie jesteś zmęczona. A jutro pokażę ci najpiękniejszy kącik nad jeziorem. Zawsze tam się chowałam, kiedy chciałam pobyć sama.
Następnego dnia Jeanne zobaczyła drewnianą altankę nad brzegiem jeziora, pokrytą sztuczna strzechą. Od wody dzielił ja tylko pas szuwarów. Z tyłu osłaniały ja drzewa. Z okien domu była niewidoczna. Kiedy słońce zachodziło, widok z okienka altanki był urzekająco piękny. Słońce tonęło w wodzie. Dziewczyny siedziały wpatrzone w ten niewiarygodnie kiczowaty obraz, zastanawiając się, co właściwie jest kiczem, skoro sama natura go tworzy.
- A, tu jesteście! – powiedział Asger, chodź Niels, zobacz gdzie się schowały gołębice. Nanna, dlaczego przetrzymujesz Jeanne w tej samotni? Daj mi ją pokażę jej resztę posiadłości, ok.?
- Weź ją sobie, jeśli zechce. Chcesz Jeanne? – spytała, znając odpowiedź.
W efekcie została z Nielsem. Przez chwilę siedzieli w ciszy. Niespokojnej ciszy.
 - Nanna, przyjechałem tu dla ciebie. Znam cię z opowieści Asgera, fotografii, filmów. Nie jesteś dla mnie obca osobą. Patrzę na ciebie już prawie dobę. Bardzo chciałem cię poznać. Może nawet bardziej niż bardzo…
Cisza zgęstniała. Nanna patrzyła na niego jakby nie rozumiała,
o czym mówi. Jej zaskoczenie było tak wyraziste, że Niels próbował załagodzić natarczywość swoich słów.
- Nie zrozum mnie źle… każdy ma jakieś marzenia, a ja od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem… - brnął dalej.
- Niels, daj spokój. Świat się jutro nie kończy! Poznałam cię wczoraj. Daj losowi szansę, poddaj się wyrokom, niczego nie przyśpieszaj! Ale mnie zaskoczyłeś! A teraz pozwól, że sobie pójdę. – powiedziała i zostawiła osłupiałego Nielsa z zachodzącym właśnie słońcem.
Wracając do domu nie mogła uwierzyć w to, co się stało przed chwilą. W ciągu kilku ostatnich dni spotkała dwóch mężczyzn. Obaj rzucili się na nią jak na zdobycz, nie pytając nawet o pozwolenie. Wróciły do Kopenhagi jeszcze tego samego wieczoru, ku niemal porażającemu zdziwieniu rodziców i Asgera.
Tuz przed ich odjazdem, Asger w milczeniu wetknął jej w rękę jakąś wizytówkę. Wsunęła ją do bocznej kieszeni torby, nawet nie czytając.
Następnego dnia już z samego rana, zadzwoniła do Sorena. Nikt nie odebrał. Odetchnęła trochę z ulgą. Zajęła się studiowaniem sztuki etruskiej, mając nadzieję, że Soren sam się odezwie. Czekała, ale poczuła się urażona jego nieobecnością i brakiem usprawiedliwienia. Minęły dwa tygodnie. Soren zniknął. Nie zniżyła się do tego, aby pojechać do jego pracowni, telefonowała jeszcze dwa lub trzy razy. Za każdym razem nikt nie odbierał. Była wściekła. Minęły trzy miesiące. Bardzo długie trzy miesiące.
*

To był ten wielki zakręt w jej życiu, moment kiedy podejmujemy decyzje na całą jego resztę. Rodzice pytali ją, jakie odniosła wrażenie poznawszy Nielsa.
Byli wyraźnie zainteresowani nim i być może związkiem z Nanną. Niels był przystojny, bogaty i zakochany w ich córce. Czegóż trzeba więcej! Podczas jednego z pobytów Nanny w domu, ojciec z matka zapytali wprost czy nie zechciałaby wyjść za Nielsa. Studia miała na ukończeniu, rodzice obiecali, że pomogą im otworzyć własną galerię… Nanna powiedziała: Tak.
Ślub był wydarzeniem medialnym. Niels obejmował ją czule, niemal nosił na rękach. Zamieszkali w domu na Eugen Warmings, w pełnym blasku bogactwa i zbytku. Galeria powoli stawała się jedną z ważniejszych nie tylko w Danii i wszystko układałoby się modelowo, gdyby nie jedno popołudnie, kiedy Nanna zupełnie przypadkowo jechała ulicą Sortedam Dossering. Miała czerwone światło. Stała i stukała sobie palcem na kierownicy rytm słuchanej piosenki.
Po pasach szedł Soren. Nanna poczuła skurcz, gdzieś w okolicy serca, chyba na chwile straciła świadomość. Soren przeszedł na druga stronę ulicy, szedł w stronę zaparkowanego samochodu. Nanna ruszyła i zaparkowała obok niego. Wysiadła i stała wpatrzona w równie znieruchomiałego Sorena. Podeszli do siebie blisko. Bez słów. Bez jakiegokolwiek gestu, pytania, wymówki.
Objęli się tak mocno, jakby od siły tego uścisku zależała cała ich przyszłość. Czuła jak drży jego ciało, a potem całowali się długo, zachłannie.
Nic do siebie nie mówiąc wspięli się po schodach do jego podniebnej pracowni. Soren nogą zamknął drzwi, ręce miał zajęte rozbieraniem Nanny.
Robił to systematycznie, wolno, całując każdy odsłonięty fragment jej ciała. Kiedy była już naga, przyklęknął i wtulił twarz w jej brzuch, całując ją tam, gdzie jest punkt woli. Wystarczy go dotknąć i wtedy woli nie ma, pozostaje instynkt.
Nanna stała wyprostowana, lekko rozchyliwszy nogi. Jej piersi stwardniały, a twarz z przymkniętymi oczami zaróżowiła, usta nabrały wilgotnej czerwieni. Podniosła z podłogi Sorena i całym ciałem przywarła do jego wzniesionej męskości. Oboje czuli, że za chwilę eksplodują. Soren wziął ją na ręce, ułożył miękko na sofie w aksamitnej ciemno czerwonej tkaninie i wtargnął w nią jednym ruchem. Przez chwilę leżeli bez ruchu. Potem Nanna objęła go nogami by zamknąć ten akt, nie wypuścić już nigdy, albo wtopić się w niego do samej głębi, aż poczuje, że Soren jest u granic fizjologicznej bliskości. Jeszcze tylko parę powolnych, mocnych ruchów Sorena i oboje, jednocześnie doznali ekstazy, orgazmu, nieświadomi otaczającego ich świata, słońca, drżeli w sobie, chłonęli się nawzajem w skurczach, krzyku, eksplozji szczęścia, obłędzie uniesienia.
Musiała upłynąć dobra chwila, aby odzyskali równy oddech. Patrzyli sobie w oczy. Soren chciał się wycofać.
- Nie… mruknęła Nanna. –Zostaw go tam gdzie jest… tam mu dobrze, jeszcze chwilkę… - mruczała jak kotka w rui.
- Hmmm… ale wiesz, on jest wolnym człowiekiem i też musi czasem zaczerpnąć powietrza. Odetchnie chwilkę i potem znów chciałby porozmawiać z tobą od wewnątrz… co ty na to?
- Chyba jej się ta rozmowa bardzo spodobała, ona już na nią czeka. Zobacz jak się zaróżowiła na jego widok. Chyba trochę się wstydzi, ale jest bardzo zaborcza… i za chwilę go porwie w objęcia. Tylko ja muszę mu podziękować pocałunkami, zgadzasz się?
- O, on to uwielbia!
Nanna pochyliła się nad brzuchem Sorena, a jej rude włosy rozsypały się tworząc zasłonę, falującą w jednym powtarzalnym rytmie.
Tego popołudnia wszystko zmieniło swój bieg. Czas nie liczył się dla nich obojga. Powtarzali swoje miłosne zabawy osiągając za każdym razem takie samo apogeum. W końcu zmęczeni, usnęli objęci. Już nie zobaczyli siedzącego na konarze drzewa białego gołębia, który przypatrywał się im swoim pomarańczowym oczkiem. A może to i lepiej… dla nich.
Od tego popołudnia Nanna zaczęła prowadzić podwójne życie.
*

Tamtego wieczoru szli z Nielsem do opery. Nanna w czerwonej sukni
z narzuconym czarnym bolerkiem z jedwabiu i malutką beżową torebką w dłoni, pewnie kroczyła po żwirze podjazdu do stojącego samochodu. Kierowca otworzywszy drzwi, stał obok. Byli piękną parą. Gazety zachwycały się ich elegancją, chwaliły za wiele charytatywnych działań i nie mogły się dopatrzeć żadnej rysy, pęknięcia, które tak ubarwiłoby ich szpalty.
Samochód sunął dostojnie, Nanna spoglądała przez okno, Niels patrzył na nią. Wiedział, czuł, że ona go nie kocha, ale jest miła, spokojna, zadowolona. Starał się, aby nie utraciła nic z komfortu życia. Wierzył, że kiedyś doceni jego starania i będzie go kochać, przecież musi!
Nanna spojrzała na swoje dłonie.
-Tak, przydałyby się rękawiczki, ale… może lepiej nie. Nie mogłaby się skupić. Wciąż myślałaby o tamtych, leżących na oparciu sofy.

Soren malował niezliczoną ilość jej portretów. Nanna uwielbiała te chwile. Mogła wyłączyć się z codziennych obowiązków, wyłączyć czas, tulić się do ukochanego mężczyzny, przeżywać z nim ciągle
i ciągle ten sam czar uniesienia erotycznego i bliskość intelektualną bez barier czasu, pieniędzy, zależności i antypatii. Była jego muzą, światłem. Dla siebie stała się kobietą fizyczną, pożądliwą
i zachłanną, tą głęboko schowaną dziewczyną, której nie znał nikt. Poza nią samą. Nawet Soren nie przypuszczał, że stał się tym unikalnym kluczem, który otworzył świadomość istnienia w niej istoty wrażliwej i delikatnej, a jednocześnie ostrożnej, jakby bojącej się ukazać swoje wnętrze bez makijażu.
- Pamietaj, bądź zawsze dla mężczyzny zagadką. Bo jak nie, to przestanie o tobie myśleć a potem kochać – mówiła jej kiedyś matka.
Zapamiętała. Nawet bez trudu udało się jej te rady stosować w swoim dorosłym życiu. Bez trudu dawkowała siebie Nielsowi, czerpiąc dla siebie zadowolenie. Nie myślała wtedy o nim.

- Nanna, załóż te rękawiczki – poprosił Soren podając jej długie czarne, takie jakie miała Rita Hayworth w filmie. Chciałbym cię namalować, ale tylko w nich. Rozumiesz? Tu na tej sofie, akt w czarnych rękawiczkach! Czerwień, czerń i miedź twoich włosów, biel ciała… stał rysując rekami w powietrzu wyobrażany obraz.
Szkicował, wyrzucał, akceptował tworzony obraz w wielu powtórzeniach, układach ciała i światła. Nanna poddawała się temu spokojnie, odpoczywając często po wyczerpującym seksie na podłodze, krześle, jego tajemnym kąciku sypialnianym wszędzie, gdzie tylko chcieli. Pozowała leniwie, rozmarzona, szcześliwa.
- Nanna, siądź w rozkroku, obejmij ją po bokach dłońmi, i patrz
w okno, tak jakbyś chciała kogoś przywołać…
Nie musiała udawać. Na drzewie siedział biały gołąb, wpatrzony
w obraz za szybą. Soren pochłonięty szkicowaniem nie widział nic poza płótnem. Tego wieczoru powstał najpiękniejszy obraz Sorena. Gołąb odleciał, kiedy ten skończył podstawowy szkic. Nanna zdjęła rękawiczki  i położyła je na oparciu sofy.
- No. To chyba będzie dobre… - nawet ja jestem z niego zadowolony. Nigdy go nie sprzedam, chyba, że po mojej śmierci ktoś go przehandluje! – zaśmiał się Soren.
Nanna już ubrana, stała przed obrazem. Soren zajmował się jakimś detalem tła. Dziewczyna na obrazie była wyobrażeniem matki, kochanki, czułości i poddania, dawczynią życia i rozkoszy. Była kobietą.  Patrzyła w okno. Za oknem była widoczna chmura w kształcie ptaka.
Nie chcąc przeszkadzać Sorenowi,  pocałowała go w ramię i cicho wyszła.
Jadąc do domu wyobrażała sobie ukończony obraz. Ona też była zadowolona ze swojego wizerunku. Jechała wolno, jakby chciała przedłużyć wrażenie tego popołudnia, lepiej go zapamiętać, utrwalić.
*

- Co tak późno, kochanie? – spytał Niels.
- A… tak wyszło – odpowiedziała. Nigdy nie kłamała. Miała ten dar odpowiadania nie kłamiąc i nie mówiąc prawdy.
- Napijesz się czegoś?
- O tak! Szklaneczkę whisky poproszę.
Niels wiedział, że to ma być Burbon z dużą ilością lodu, napełniony do połowy szklaneczki. Tak lubiła Nanna. Znał jej wszystkie przyzwyczajenia, dziwactwa, pragnienia… tylko jej samej nie. Usiadł koło niej na kanapie, podając jej drinka.
- Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?- pytał.
- Tak, wszystko ok. Tylko jestem trochę zmęczona.
- Jak chcesz zrobię ci masaż, poczujesz się lepiej. Usiądź wygodnie. A wiesz, wysłałem Martensa, aby zrobił rozeznanie wśród nowych malarzy. Dałem mu miesiąc na znalezienie kogoś ciekawego.
- Jak go znam na pewno kogoś przyprowadzi. A potrzebujemy nowości?
- Chyba tak. Ostatnia aukcja mogła być lepsza.
- Sam wiesz lepiej. Ja ostatnio jakoś jestem rozkojarzona. Chyba powinnam gdzieś wyjechać. Może za miesiąc pojedziemy do Saint-Tropez? Pożeglujemy?
- Dobry pomysł. Zadzwonię do Marcela, żeby przygotował jacht.
Wieczór upłynął zwyczajnie, obejrzeli jakiś stary czarno-biały film, wypili jeszcze po jednym drinku a potem zniknęli każde w swojej łazience, aby spotkać się w wspólnej sypialni w ich wielkim łożu.
- Powiedz Nanna, czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? Ostatnio mam wrażenie, że się oddalasz – powiedział Niels trzymając ją za dłoń.
- Nie… Niels, skąd takie odczucie? Widzę, że tobie też przyda się odpoczynek. Przytul się do mnie. Będzie milej… już? Prawda?
- Już. Wiesz… Nanna, chciałbym mieć dziecko…
- No to już puściłeś wodze fantazji, Niels! Dziecko? Nie myślałam.
- Ale obiecaj, że pomyślisz Nanna.
- Obiecuję, że pomyślę! – odpowiedziała. W końcu pomyśleć może, to nic
nie kosztuje, ale nie pragnęła być matką, przynajmniej nie teraz…
Niels kochał ją delikatnie, rutynowo, obserwował jej reakcje, chciał być idealnym kochankiem. Starał się nim być.
Następny dzień przyniósł falę wiosennego deszczu. Obojgu nie chciało się wychodzić z łóżka. Śniadanie zjedli leżąc z wysoko podniesionymi oparciami łóżek. Niels czytał gazetę a Nanna przeglądała jakiś magazyn mody.
- Ciekawe, czy Soren poświęcił noc i skończył obraz – pomyślała. - Nie będę teraz do niego dzwonić, może odsypia. Dam mu ze dwa dni odpoczynku.
Była zaniepokojona, kiedy dwa dni później Soren nie odebrał telefonu. Nigdy nie mówił jej skąd jest, co robi, gdy nie są razem. Właściwie nie wiedziała o nim nic. On wiedział o niej wszystko. Tak jak poprzednim razem Soren zniknął. Nanna poczuła, że traci po kawałku siebie. Dzień za dniem jej nadzieja kurczyła się nieodwołalnie.
Tym razem postanowiła sprawdzić, co się dzieje w jego pracowni. Wbiegła na ostatnie piętro. Drzwi były otwarte. W środku pozostały tylko jakieś ślady pracowni. Pod oknem stała sofa bez przykrycia, na oparciu leżały czarne długie rękawiczki. Nanna sięgnęła po nie i przytuliła je do piersi.
Długo stała wpatrzona w okno. Miała nadzieję, że przyleci biały gołąb. Nie przyleciał. Zapadał zmrok. Nie miała odwagi opuścić to miejsce. Wiedziała, że wtedy już nigdy tu nie wróci, a nigdzie indziej nie znajdzie takiego nagromadzenia czułości, miłości i cudownej energii, jaką zamykają te ściany. Gdyby mogła, zostałaby tu na zawsze. To przecież jedyne miejsce, do którego może wrócić Soren.
Po powrocie z Saint-Tropez, Nanna zajęła się galerią jak nigdy dotąd. Praca pozwalała jej zapomnieć o tęsknocie. Soren już nigdy się nie pojawił. Jadąc samochodem zawsze patrzyła, kto przechodzi ulicę, mając nadzieję, że coś musi się zdarzyć dwa razy. Każda reguła ma swój wyjątek.
Ogladała setki prac nowych malarzy. Niektóre wstawiała do galerii, wpatrywała się w nie szukając tego czegoś, co stworzył Soren. To coś sprawia, że zatrzymujesz się i czekasz, aż obraz pokaże ci, o co mu chodzi. Takie obrazy mówią. Te milczały. Pewnego dnia Niels wpadł do galerii podniecony.
- Spójrz, jaki obraz udało mi się kupić za grosze.
Postawił płótno i zdarł z niego papier.
- Malarz… Soren Petersen… świetny! Ale najlepsze! Popatrz, jaka ona podobna do ciebie! Niesamowite! O nie, nie sprzedamy go! Będzie wisieć w naszej sypialni! Powiem Martensowi, żeby wygrzebał spod ziemi resztę jego obrazów!
Nanna usiadła. Czuła jakby jej krew na chwilę przestała płynąć. Wpatrywała się w obraz i w tych sekundach cały film z Sorenem w roli głównej przewinął się jej przez głowę.
- O, widzę, że i na tobie zrobił wrażenie!
- Tak. Piękny. Będzie wisieć w sypialni.
Od tego dnia, przez cała resztę swojego długiego życia, tracąc po kolei wszystkich bliskich, była właścicielką dwóch przedmiotów, dla niej najważniejszych: obrazu, na który patrzyła przed każdym zaśnięciem i czarnych długich rękawiczek, schowanych w pudełku
z laki ze złotym smokiem na wieczku.
***

Młoda kobieta wyciągnęła jedną rękawiczkę z kłębowiska.
- Proszę pani, czy jest druga? – spytała jedną ze sprzedawczyń.
- Tak… musi być, proszę poszukać. Powinniśmy je związać!
- Mam. Na niej jest cena. Dwa złote?
- Jak widać!
Kobieta wyszła ze sklepu. Ostre słońce  przez chwilę ją oślepiło. W ręku kołysała się mała torebka z folii a w niej rękawiczki.
- No to zrobię Pawłowi dzisiaj spektakl – powiedziała do siebie uśmiechając się tajemniczo.
***

Brak komentarzy: